sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział IV

Rozdział późno, bo późno, nie chciało nam się i tyle, co będziemy kłamać. Hibari siedzi i czyta nowele, pozytywizm u niej pełną parą, tess. biedzi się nad licencjatem o źródłach finansowania, więc następna część gdzieś w przyszłości, mamy nadzieję, że nie tak odległej.
Poniższy rozdział chcemy zadedykować Maace za feelsy z Kouhą i w ogóle za słodkie komentarze. Smacznego!

~*~

Od rana padało. Nie pierwszy raz to deszcz fundował żołnierzom pobudkę. Ci co mieli szczęście i spali pod jakimś dachem tylko wyrywali się z czujnego snu. Ci, co tego szczęścia nie mieli i pełnili właśnie wartę, mogli tylko kląć na cały skurwysyński świat. Byli jeszcze tacy, których nie obudził ani deszcz, ani bolesne kopniaki. Niektórzy mieli ten przywilej, że czekali aż żołnierze się zbiorą, by móc ich nie raz bez śniadania posłać na ćwiczenia.
Kouha ziewnął szeroko, bawiąc się małym nożem. Miał pełną świadomość tego, że ktoś go obserwuje, jednak nie był w nastroju, żeby w jakikolwiek sposób zareagować. Zaczynał się nudzić. Potrzebował... rozrywki. Czegokolwiek, zanim nie będzie mógł znieść tego koczowania w obozie.
– Wyglądasz na niepocieszonego – odezwał się w końcu ten przeklęty Hakuryuu, jakby tylko się prosił, naprawdę się prosił, żeby Kouha coś zrobił. Użył swojego noża. Czy coś w tym stylu. – Słyszałem, że zabrali twoją nową zabawkę.
Kouha posłał mu rozeźlone spojrzenie i poczuł jeszcze większą ochotę, by zrobić mu krzywdę, gdy usta Hakuryuu wygięte były w oszczędnym uśmiechu.
– Zabrali – potwierdził, zastanawiając się, czy Hakuryuu zdąży zareagować, gdyby teraz się na niego rzucił, czy może jednak jest jeszcze zbyt śpiący.
– Trzeba było powiedzieć, że to twoje trofeum – poradził, uśmiechając się tak wkurzająco zza kubka z którego pił kawę. Hakuryuu zawsze pił tę gównianą lurę, gdy przebywali w obozie. Kouha nie pił. Była gówniana, a do tego źle działała na jego opanowanie. Wbił koniec noża w stół, przyglądając się Hakuryuu. Zdąży czy nie? Warto było zafundować sobie wbicie w ziemię dla wbicia tego noża w niego? Co za pytanie, oczywiście, że było warto.
– Powiedziałem. – Uśmiechnął się szeroko, mrużąc powieki. Hakuryuu nie wyglądał na specjalnie czujnego, gdyby był wystarczająco szybki, może nawet uniknąłby zmiażdżenia kręgosłupa... – Ale nie docenili jej wartości, a była taka piękna – westchnął dramatycznie, kątem oka przyglądając mu się w dalszym ciągu. Hakuryuu opierał mu się z zasady, ale gdyby wziął go z zaskoczenia?
– A oni na to? – zapytał tamten bez większego zainteresowania, cały czas spoglądając na niego znad kubka. Aromat tej paskudnej, najtańszej kawy drażnił go, naprawdę, nie miał pojęcia, jak można było pić taki syf.
Mimo to uśmiechnął się kącikiem ust, spoglądając Hakuryuu prosto w oczy.
– Że mogę sprawić sobie nową.
To trwało chwilę, zaledwie ułamek sekundy, jednak tak jak się obawiał, Hakuryuu był dostatecznie szybki, by uchylić się od ostrza. Nóż śmignął mu koło twarzy, powodując ledwie draśnięcie na policzku. To i tak było coś, zazwyczaj wychodził z takich akcji bez szwanku.
Westchnął głęboko, z ubolewaniem, siadając na stole, gdy pochylił się nad jego twarzą, oglądając zadrapanie. Hakuryuu nadal wyglądał na spokojnego i nieco nawet zmęczonego, ale tak jakby niespodziewany atak w ogóle go nie zaskoczył. Wiedział, że zostanie dźgnięty? Całkiem możliwe, w końcu znali się nie od dzisiaj. I to nie był pierwszy raz, kiedy no cóż, praktycznie próbował go zabić.
– Nie dzisiaj, Kouha – Hakuryuu uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie, odkładając kubek z kawą na blat stołu.
– Nie? – jęknął, opierając się swoim czołem o jego, patrząc mu z bliska w oczy. Zaraz zsunął się nieco niżej, muskając ustami zadrapanie, z którego zaczęła się sączyć krew. – No to może chociaż...
– Nie dzisiaj – powtórzył ze spokojem chłopak, podnosząc się z miejsca, a Kouha tylko popatrzył na niego z niezadowoleniem. To było za mało, zdecydowanie za mało. Potrzebował więcej rozrywki, więcej krwi, więcej bólu, więcej...
Uśmiechnął się perfidnie, widząc w tle swoje kochanie. Może blondyneczka będzie potrafiła go zabawić? Momentalnie stracił zainteresowanie Hakuryuu, który tylko pokręcił głową, chwytając kubek w dłoń i oddalając się, najpewniej by zamienić parę słów z dowództwem. I już, już miał zawołać swoją laleczkę, kiedy jednak wstrzymał się, spoglądając na niego uważnie zmrużonymi oczami.
A potem uśmiechnął się szeroko, widząc jego obandażowane dłonie.
Poczeka jeszcze trochę, był pewien, że wkrótce zabawa się rozkręci. Będzie cierpliwy, zaczeka. Oni wszyscy prędzej czy później tego szukają. Szukają jego. Kouha rozumiał tę potrzebę i pomagał zrozumieć to tym wszystkim jego słodkim owieczkom, które tak się wypierają i bronią, bo nie chcą zrozumieć, że pragną tego tak samo jak on. Ciepłej, szkarłatnej krwi, tego cudownego uczucia, tego wspaniałego bólu, tego…
Aż zadrżał, uśmiechając się szeroko, gdy jego słodki cukiereczek go zauważył i przez chwilę patrzył zaskoczony, żeby zaraz odwrócić się pospiesznie. Ach, on jeszcze nie wie, jeszcze nie rozumie, ale Kouha poczeka, będzie cierpliwy, da mu jeszcze trochę czasu. Żeby się rozsmakował, żeby sobie to uświadomił. Kouha będzie czekał w pobliżu.
– Mówię do ciebie, kurwa!
Spojrzał na stojącego przed nim Judala, który wyglądał na wkurzonego. Mówił coś do niego? Najwyraźniej, ale Kouhy to nie interesowało, najchętniej zrobiłby coś innego, coś zupełnie…
– A tobie co znowu? – Złapał go boleśnie za policzek i potarmosił bez krzty delikatności.  – Znowu molestujesz blondi? – Spojrzał tam, gdzie patrzył Kouha, a gdzie siedział blondyn, jedząc śniadanie.
– Hakuryuu mi odmówił – powiedział obrażony, uśmiechając się jednak, gdy tak przypatrywał się tym bandażom na dłoniach. Będzie cudownie, będzie tak wspaniale, Kouha o niego zadba, zaopiekuje się jego bólem, będzie im tak cudownie, tak rozkosznie, sprawi, że będzie chciał jeszcze więcej, tak go wypieści, że…
Dłoń Judala opadła na jego włosy.
– Uspokój się – warknął, zaciskając palce na jego głowie. – Za pięć minut masz, kurwa, zebrać cały oddział.
– W ten deszcz? – jęknął, ściągając sobie jego rękę.
– Tak, do cholery! Najpierw na tor przeszkód, a potem będziecie kopać jebane doły!
Westchnął ze smutkiem, zerkając jeszcze po raz ostatni na swoją blondyneczkę. Zabawi się z nią później, bo po minie Judala wiedział, że jeżeli zaraz nie zbierze oddziału, to ten jeszcze wymyśli mu jakąś chorą karę czy coś. Na przykład zabierze mu wszystkie noże.
Uśmiechnął się na samą myśl. Niemożliwe, miał ich tyle i były tak dobrze poukrywane, że Judal nigdy nie znajdzie ich wszystkich. Już w nieco lepszym humorze zagwizdał, obracając się na pięcie i wracając do swoich obowiązków.
Jeszcze trochę.


Spojrzał na swoje dłonie i zaklął.
Nie wyglądało to dobrze. Nie żeby celowo się kaleczył, bo to przecież nie tak, ale jakoś… zapomniał o tych ranach, nie dbał o nie za bardzo. A w dodatku na codziennych ćwiczeniach przybyło nowych. Skąd miał wiedzieć, że do rany wda się stan zapalny? Na polu treningowym cały czas panował brud i kurz, więc nie przejmował się skaleczeniami, skoro opatrunki i tak zaraz byłyby do niczego. Zresztą nie potrzebował się mazgaić nad kilkoma otarciami czy draśnięciami.
Z westchnieniem zaczął przemywać babrzące się rany wodą, odrzucając na bok zasyfione ropą bandaże. Ciekawe kiedy usłyszy, że zużywa ich za dużo i przestaną mu je wydzielać. Jak niektórzy to robili, że zawsze wszystko mieli, że dostawali dodatkowe racje żywnościowe czy inne przywileje? Uśmiechnął się krzywo. Domyślał się, jak mógł się podlizać, żeby i jego traktowano lepiej, ale kompletnie nie miał ochoty dawać dupy za miskę zupy.
– Paskudnie to wygląda – usłyszał pomruk przy uchu i prawie zszedł na zawał, odwracając się gwałtownie od beczki z wodą. Kouha stał przed nim z przekrzywioną głową, przyglądając mu się uważnie, nim chwycił jego dłonie w swoje, zbliżając je do oczu. – Całkiem zjebałeś. – Przesunął palcem po ropiejącej ranie, na co Alibaba syknął cicho. – Masz trzy minuty na przepłukanie tego syfu, potem chcę cię widzieć na polu treningowym. – Chłopak uśmiechnął się do niego tak… dziwnie, że nie miał ochoty zastanawiać się, co tamtemu chodzi po głowie.
– Tak jest – mruknął tylko, samemu spoglądając na swoje ręce i ponownie sięgając po wodę. A jak to dziadostwo już nigdy mu się nie zagoi, tylko będzie się syfić aż kompletnie odpadną mu dłonie? Jeszcze ten cholerny deszcz w niczym nie pomagał, miał wrażenie, że zaraz cały obóz utonie w błocie. Podstawił ręce pod lecącą z rynny wodę, czując, że jej zimno nieco znieczula ten gorący, pulsujący lekko ból. Dobrze, że rany nie były na tyle wielkie, by utrudniać mu robienie czegokolwiek. Gapił się przez chwilę na zaognione zadrapania, po czym poprawił kurtkę i wrócił do reszty oddziału, gdzie przez padający dreszcz Judal i Kouha wykrzykiwali rozkazy. Chyba naprawdę chcą ich zamęczyć na śmierć, skoro każą im rozkopać całe pole treningowe.
Bez słowa zabrał jeden ze szpadli, ciesząc się w duchu, że nie każą im tego robić gołymi rękami. Trącił ramieniem jednego z nowych, który oburzał się na bezsensowność takich działań. Lepiej dla niego, żeby zamknął mordę, zanim dostaną coś gorszego. Chłopak spojrzał na niego ze złością.
– Kop, do cholery – poradził Alibaba, stając koło Morgiany i wbijając łopatę w ziemię. Dziewczyna już pracowała, tak samo jak starsi w oddziale. Tylko nowi się ociągali, ale od tego był Kouha i Hakuryuu, którzy nie szczędząc uprzejmości, zaganiali ich do roboty.
Alibaba pracował w milczeniu nie reagując na skargi nowych, by czasem nie narazić się znowu czymś. Niech sobie radzą sami, jak się nie nauczą, zginą jako pierwsi. Tak samo jak ci z jego naboru. Nie wiedział, ile czasu już minęło, ile kopią, ani kiedy pierwsze pęcherze pojawiły się na jego dłoniach. Ani kiedy przestał ignorować ból, ani kiedy nie zwracał uwagi na śliski od krwi trzonek. Nie wiedział, kiedy padający, uciążliwy deszcz przestał mieć znaczenie. Nie tylko on to ignorował, Morgiana miała smugę krwi na własnym spoconym policzku, ale pracowała nadal, jej twarz nawet się nie skrzywiła w wyrazie jakiegokolwiek bólu czy słabości. Żadne z nich słowem nie zareagowało, gdy przyszło im zakopywać z powrotem wykopany dół. Nowi byli chyba zbyt zmęczeni, bo ich słabe protesty zostały błyskawicznie stłumione. Mimo wszystko Alibaba się cieszył, że jako nowy spał na dworze. To byłoby o niebo cięższe do przetrwania.
Uniósł głowę ocierając czoło z potu i padającego deszczu. Rozejrzał się wokoło i aż zamarł zdziwiony, dostrzegając zbliżające się postacie. Jasne włosy pułkownika Ja’fara rzucały się w oczy nawet w tej cholernej szarudze. Towarzyszył mu jeszcze jeden mężczyzna, którego wcześniej nie widział, a który wyglądał na wyjątkowo beztroskiego, gdy tak żywo gestykulował i chyba z czegoś się śmiał.
– Pracuj! – Mogriana trąciła go w nogę. – Patrzy na ciebie.
Alibaba drgnął i rozejrzał się, natrafiając spojrzeniem na Kouhę. Miał wrażenie, że ten typek obserwuje go coraz bardziej nachalnie i zaczynało go to naprawdę niepokoić.
Zerknął w bok, gdzie mężczyźni zatrzymali się przy Judalu i jeden z nich ze śmiechem walnął chłopaka w plecy. To na pewno nie był byle szeregowy, bo za coś takiego ten połamałby mu kości. Nie, to nie był żaden szeregowy, dopiero teraz dostrzegł odznaki generalskie. Co ten mężczyzna tu robił?! Spoglądał na nich krótką chwilę, nie patrząc nawet na Kouhę, który minął go razem z Hakuryuu, gdy podeszli do dowództwa. Zgarnął łopatą kolejną hałdę ziemi, wsypując ją do dołu i zerkając na nich spod mokrej grzywki, marszcząc brwi. Kouha wyglądał na ucieszonego, znowu klaskał, wieszając się Judalowi na ramieniu, jakby nic sobie nie robiąc z tego, że znajduje się przy nim ktoś tak wysoki rangą. Zresztą sam Judal wyglądał na zadowolonego, a Hakuryuu po prostu stał z lekkim uśmiechem, łapiąc Kouhę za kołnierz i odciągając go na bok.
– Front – mruknęła Morgiana i spojrzał na nią zaskoczony, unosząc brwi.
– Co?
– Mówię, że idziemy na front – powiedziała cicho, patrząc uważnie to na generała i pułkownika, to na pozostałą trójkę.
– Słyszysz, o czym mówią? – zmarszczył brwi, patrząc na nią z niezrozumieniem. Przecież byli kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt metrów dalej!
– Nie, ale widzę – odparła, wzruszając ramionami i poprawiając włosy, które zaczynały jej wpadać do oczu, by zaraz znów sięgnąć po łopatę. Sam też wrócił do roboty, im szybciej skończą to gówno, tym szybciej będą mogli coś w końcu zjeść i wysuszyć się po tym deszczu.
Front.
Jakieś dziwne zimno zalęgło mu się w żołądku. A więc idą na front. Znowu. Sam nie wiedział, co ta informacja w nim wywołała. Był zadowolony? Obojętny? A może się bał? Nie wiedział, ale za to czuł adrenalinę, która nagle napięła jego ciało.
Idą na front. Na front.
Żołądek ścisnął mu się boleśnie. Znowu będą zabijać, znowu ich życia będą wisiały na włosku, jeden precyzyjny strzał i kilkoro z nich może już więcej nie wrócić… Czy to możliwe, by kiedyś był w stanie się tym ekscytować? Tak jak oni? Tym całym zabijaniem?
Morgiana wyglądała na spokojną. Opanowaną. Czy ją to rusza? Czy zabijanie wywołuje w niej jakiekolwiek emocje? Wątpliwości? Czy nie myśli o niczym? Czy ludzie po drugiej stronie są dla niej ludźmi czy tylko celami do wyeliminowania?
Miała rację. Czekał ich front. Generał Sinbad sam ich poinformował. Liczył na dobrą akcję. Na rozprawienie się z wrogiem. Na uratowanie jakiejś biednej wioski. Są najlepsi. Dadzą radę. Wojsko na nich liczy.
Poczuł się jak prawdziwy kundel. Jak wojskowy pies, który biegnie tam, gdzie rzucą mu patyka. Ale czy nie po to tutaj przyszedł? By wypełniać rozkazy? By zwalczać tych, którzy krzywdzą niewinnych?
Cieszył się w duchu, że dane było im się umyć w ciepłej wodzie. Oczywiście kto poszedł pierwszy pod prysznic i miał to szczęście. Ci najbardziej obijający się mieli, cóż, pecha.
Alibaba nie poszedł na kolację. Jego ręce, jak się okazało, wymagały jego jak najszybszej interwencji. Zresztą nie tylko jego, połowa z żołnierzy zostawiła sobie skórę na łopatach, dlatego nie musiał się upokarzać i iść znowu do medyków jak płaczące dziecko. Jeden z żołnierzy przyniósł, co potrzeba i Alibaba zabrał ze sobą bandaże i jodynę, żeby spróbować doprowadzić ręce do stanu używalności, zanim wyruszą na front.
Siedząc przed wspólną stołówką polał kawałek gazy jodyną i przetarł wszystkie skaleczenia i otarcia. Aż zasyczał, czując szczypanie. Ale w jakiś sposób ten dziwny ból go uspokajał. Jego żołądek nie wypełniała ta dziwna pustka na myśl, że znowu idzie na front. Mógłby po prostu skupić się na tym, że go boli, że piecze, że musi coś z tym zrobić, by nie było takie uciążliwe, takie…
Wzdrygnął się, czując obejmujące go w pasie ręce i policzek przytulony do ramienia. Obejrzał się szybko i nie mógł powstrzymać cichego przekleństwa na widok Kouhy, który spoglądał na jego ręce, marszcząc lekko brwi, w końcu samemu łapiąc za gazę.
– Co robisz? – wyrwało mu się, gdy tamten usiadł naprzeciwko niego, sięgając po jodynę i do tego wyciągając z kieszeni jakąś maść w małym słoiczku. Skąd…
– Od lekarzy – powiedział, jakby czytając mu w myślach, ujmując dłonie Alibaby w ręce, głaszcząc je delikatnie kciukami, nim przetarł je powoli gazą. Zignorował jego pytanie, zajęty skaleczeniami. – Rany szybciej się zagoją.
– Chyba nie chcę wiedzieć, jak ją zdobyłeś – mruknął niechętnie, mając straszną ochotę wyrwać mu się i wrzasnąć, że sam potrafi to zrobić, że sobie poradzi i że najlepiej by było, gdyby ten psychol zostawił go w spokoju.
– Zawsze dostaję u nich to, czego potrzebuję. – Kouha uśmiechnął się lekko, sięgając po słoik i powoli rozsmarowując grubszą warstwę specyfiku na jego ranach. Zmarszczył się lekko; piekło, ale było do zniesienia.
Dlaczego mu pomagał? Na jego ustach nie było tego psychicznego, przerażającego uśmiechu, jaki gościł na nich zawsze przy widoku krwi. Ale fakt, może te zaropiałe, babrające się i lekko zielonkawe ręce nie wywoływały najmilszych odczuć, może nawet Kouha był w stanie opanować podniecenie przy takich ranach.
A potem chłopak podniósł na niego oczy i ich spojrzenia spotkały się. Nie wiedział, ile siedzieli tak w milczeniu, gdy Kouha po prostu gładził delikatnie jego dłonie, przesuwając po nich palcami, pomagając maści się wchłonąć, nim w końcu uśmiechnął się szeroko, pochylając się i muskając jego usta swoimi.
– Potrzebujesz – zamruczał w jego wargi, ściskając nieco mocniej jego ręce, nie pozwalając mu się odsunąć, gdy znów go pocałował.
– Co ty… – Alibaba próbował się wyszarpnąć, krzywiąc się i zaciskając dłonie w pięści, jednak tamten przyciągnął go bliżej siebie, dotykając ustami jego ucha.
– Potrzebujesz bólu tak, jak ja potrzebuję krwi… – usłyszał ten miękki, niemal kojący szept. – Zabawmy się, skarbie, zajmę się tobą, będzie nam dobrze, tak cholernie dobrze, kochanie, obiecuję…
Alibaba mógł przysiąc, że na kilka minut zapomniał, jak się oddycha. Co on właśnie…
– To jest piękne – wyszeptał i pogładził jego szyję palcami aż Alibaba zadrżał. – Gdy dajesz temu upust. Ból jest taki piękny. – Pocałował jego ucho, parząc je ciepłym oddechem. – Poczułbyś ulgę, coś, czego nie da ci nawet seks… – Spojrzał mu w oczy i Alibaba nie wiedział, czemu nie wstał, czemu nie odszedł, czemu w dalszym ciągu siedział i patrzył w jego oczy, kompletnie niezdatny do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Dlaczego go nie odtrąca? Czemu nie odepchnął, nie kazał przestać, zostawić się w spokoju…?
Kouha przycisnął wargi do jego ust na krótki moment i do Alibaby z przerażeniem dotarł fakt, że po plecach przebiegł mu dreszcz i to bynajmniej nie obrzydzenia.
– Wiem, czego szukasz – wyszeptał Kouha, patrząc na niego z bliska, nieco bardziej gorączkowo. Aż pojawiła mu się gęsia skórka, gdy chłopak tak gładził jego dłonie i nadgarstki. – Dam ci to, jeżeli chcesz, pomogę ci z bólem, będzie ci tak dobrze, cudownie… Zobaczysz…
– Nie chcę – wydyszał w trudem, walcząc ze sobą, by nie wyrwać rąk z jego dłoni.
Kouha uśmiechnął się pod nosem i Alibaba wiedział, że chłopak mu nie wierzy. Dlaczego? Przecież nie domagał się bólu, cholera, nie ciął się, nie robił sobie krzywdy, nie… Przełknął ciężko ślinę, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Dlaczego nie wstał jeszcze i nie odszedł?
– Chcesz, kochanie – zamruczał, rozciągając usta w uśmiechu. – Szukasz tego, ja to wiem, widzę… – Musnął palcem jego wargę, która goiła się po ostatnim treningu, na którym oberwał. Czy on właśnie… czy… Alibabą aż wstrząsnęło to, co sugerował.
– Jesteś chory – wychrypiał, nagle jakby odzyskując czucie w rękach, gdy odsunął go gwałtownie od siebie. – Lecz się, pedale! – warknął spanikowany, na co Kouha tylko uśmiechnął się słodko, jednym szybkim ruchem wyciągając mały nożyk z kieszeni kurtki. Pochylił się nad nim i przeciągnął ostrzem po policzku chłopaka, w oka mgnieniu tworząc niewielkie zadrapanie. Aż roześmiał się cicho, z rozkoszą, podnosząc się z ławki.
– Na razie to tyle – wyszeptał, z uśmiechem patrząc, jak Alibaba dotyka policzka, po którym ściekło kilka kropli krwi. – Będę na ciebie czekać, skarbie.
Chłopak zaklął, patrząc na niego ze złością, zaciskając wargi. Cholera jasna, jakby nie miał dość ran, to jeszcze musiał spotkać tego psychopatę, który mu dołoży kilka nowych! Jak w ogóle mógł tak mówić, jak mógł sugerować coś takiego? Że niby ból mu pomoże?! To było chore!
Jednak Kouha nic sobie nie robił z jego oburzenia, gdy obdarzył go swoim najszczęśliwszym, a zarazem najbardziej psychicznym uśmiechem, po czym odwrócił się i odszedł. Alibaba spojrzał tępo na swoje dłonie; miał nadzieję, że dość szybko się zagoją, westchnął, sięgając po bandaże i zaczynając się nimi owijać. Zauważył na ławce przed sobą ten słoiczek z maścią. Zostawił mu go? Niepotrzebnie, dałby sobie radę i bez tego, ale… taka pomoc nie zaszkodzi. Psychopatów należało wykorzystywać, pomyślał ze złością, opalać się w ich psychozie, ale nie dać się spalić.
I postanowił trzymać się tej myśli.


Alibaba kołysał się bezwiednie, siedząc w wojskowym samochodzie, który wiózł ich na kolejną misję. Ściskał w dłoniach chłodny karabin, czując, jak zarazem go przeraża i przynosi mu ulgę świadomość, że go ma, trzyma. Przełknął głośno ślinę, starając się pobierać rozproszone myśli, jednak strach, i nie ukrywał tego przed sobą, ściskał boleśnie jego żołądek. Może to z powodu tej misji? Tych wspomnień, które go naszły? To wszystko zbyt przypominało sytuację, w której już raz zawiódł i pozwolił zginąć niewinnym osobom. Teraz mają odbić jakąś wioskę, uratować dorosłych i dzieci zwłaszcza, przyświecał im taki piękny cel… Jednak Alibaba wiedział, że to wszystko tak pięknie brzmi, że tak naprawdę nikt się nie przejmuje pojedynczym życiem żadnego człowieka czy dziecka, że tak naprawdę liczą się suche fakty, parametry misji – odbić wioskę, zminimalizować straty, wybić wszystkich wrogów. To brzmiało tak prosto, tak łatwo…
– Myślisz, że ktoś jeszcze żyje?
Aż drgnął i popatrzył na siedzącą obok Morgianę. To była rzadkość, że sama się odzywała, a już zwłaszcza o coś pytając. Przede wszystkim o takie rzeczy.
– Ludzie w wiosce? – mruknął, prostując się i ściskając mocniej karabin. Jego dłonie miały się całkiem nieźle, ciągnęły lekko, ale dało się z tym żyć, cokolwiek dał mu Kouha, pomogło.
– Mhym. Nie sądzisz, że mogli zabić już wszystkich?
Alibaba zerknął na nią kątem oka. Jej twarz, tak jak zawsze nie wyrażała niczego, więc zastanowił go fakt, czemu o tym myślała. Czemu tak ją to… do tej pory nie wyglądała na człowieka, który ma jakiekolwiek wątpliwości.
– Nie dowiemy się, póki nie sprawdzimy – stwierdził.
– Tam, skąd pochodzę, jeńców bierze się w niewolę – powiedziała cicho, spoglądając w stronę drzwi, mrużąc lekko powieki. – Chyba lepiej było dla nich, by byli martwi.
Alibaba spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem, jednak był zbyt przejęty swoim strachem, by drążyć dalej ten temat. Martwi czy nie, musieli się tam udać i wyściełać drogę trupami.
Spojrzał na swoją broń. Ostatnim razem go nie zawiodła. Miał nadzieję, że tym razem też tak będzie. I że tym razem da sobie radę sam ze swoją psychiką, pomyślał gorzko, z niechęcią wspominając seks z własnym dowódcą. Nigdy więcej nie dopuści do czegoś takiego.
Odetchnął głęboko, przymykając oczy, starając się skupić i drgnął, gdy Morgiana potrząsnęła lekko jego ramieniem.
– Coś jest nie tak – powiedziała cicho i podniosła się z miejsca. Aż napiął się na jej słowa. – Krew – wyjaśniła, marszcząc brwi. – I smród spalenizny. To nie powinno...
Urwała, gdy samochód zatrzymał się tak gwałtownie, że Alibaba z trudem ją złapał. Ścisnęło go ze strachu, gdy usłyszał krzyk na zewnątrz samochodów i salwę z karabinu. Dziewczyna nie wahała się ani chwili, gdy dopadła do drzwi i uchyliła je, zaraz cofając się pospiesznie, gdy pod jej nogi upadł postrzelony żołnierz. Ściągnęła więc tylko karabin z ramienia i nie oglądając się na nikogo, po prostu wyskoczyła.
To był jeden z tych momentów, których nienawidził. Kiedy ćwiczenia zdawały się na nic, kiedy zaczynał się wkradać chaos, a każdy walczył o swoje życie. Alibaba skłamałby mówiąc, że nie spanikował, że broń wcale nie drżała w jego dłoniach. Mimo to podniósł się i z cichym przekleństwem opuścił ich wóz.
Żołnierze posyłali salwy strzałów w stronę ściany drzew, osłaniając przy okazji swoich kolegów. Alibabie mignęły różowe włosy Kouhy na czele atakujących, jednak nie miał okazji przyjrzeć się temu bliżej, bo zaraz schował się za samochodem, gdy kula śmignęła koło jego twarzy.
Szlag. Najwyraźniej ktoś zaatakował ich wcześniej i nawet nie zdążyli dojechać do celu. Kilka samochodów zatrzymało się gwałtownie bokiem, tworząc barykadę dla żołnierzy. Kule rozbijały się o auta i Alibaba miał wrażenie, że na niewiele one się im już przydadzą.
– Znaleźć sobie czystą pozycję do strzału! – wykrzykiwał rozkazy Judal. – Hakuryuu zbierz grupę i idź za Kouhą, będziemy was osłaniać!
Alibaba przykucnął przy masce samochodu, trzymając karabin w gotowości. Rozkazy były dobre, wśród pustki jaka panowała w jego głowie. Przynajmniej wiedział, co ma robić, a nie stać jak idiota.
– Zmieciemy ten pieprzony patrol! – warknął Judal, mierząc w stronę drzew, gdzie biegł Hakuryuu z kilkoma żołnierzami.
Alibaba słyszał krzyki i strzały z oddali i miał szczerą nadzieję, że to ich strona wygrywa. Nie byłoby dobrze, gdyby stracili ludzi zanim w ogóle dotarli by do celu. Rozejrzał się w około patrząc na czujnych żołnierzy, dostrzegając kilku nowych, którzy wyglądali, jakby zobaczyli ducha czy coś w tym stylu. Sam też tak wyglądał na pierwszym froncie? Z pewnością, jeżeli nie gorzej. Minuty wlekły się nienormalnie, gdy trwali w gotowości, napięci jak postronki. Widział, że jeden nieopatrzny ruch, a czyjeś nerwy nie wytrzymają i karabiny zaczną strzelać. Alibaba przełknął ciężko ślinę, gdy strzały ucichły i był pewien, że nie tylko on z takim napięciem patrzy między drzewa.
Aż odetchnął w ulgą, gdy dostrzegł machającego im Kouhę. Ten chłopak był wariatem, tak wystawiając się na ich celowniki. Opuścił własny karabin, żeby przypadkiem z tej ulgi nie zrobił czegoś głupiego. Aż bolały go ramiona od tego napięcia w jakim trwał przez kilka minut.
– Cały oddział wyeliminowany! – zawołał do nich Kouha, a coraz więcej żołnierzy pojawiało się za nim.
– Zbiórka! – wydarł się Judal, zeskakując na maskę samochodu tuż przed nosem Alibaby. – Robimy przegrupowanie! Za blondi zbiórka!
Alibaba zdusił przekleństwo, patrząc ze złością na Judala, gdy reszta oddziału zbierała się koło niego. Nawet tutaj nie mógł sobie darować? Chwilę później dołączyli do nich Kouha i Hakuryuu ze swoimi grupami. Miał ochotę zrzucić Judala z tego auta, gdy aż się w nim gotowało, jak na niego patrzył.
– Jakieś straty? – rzucił brunet w stronę Kouhy, na co ten tylko wzruszył ramionami.
– Dwóch – powiedział, poprawiając hełm na głowie.
– Kto? – wyrwało się Alibabie zanim zdążył się powstrzymać. Judal zmierzył go ostrym spojrzeniem, wściekły że przerywa, ale Kouha tylko uśmiechnął się do niego, kręcąc głową.
– A skąd mam wiedzieć? – zapytał, patrząc na niego z rozbawieniem. – Już ich nie ma, więc jakie ma znaczenie, jak się nazywali?
Nadal ciężko było mu to znieść. Nie mógł uwierzyć, że kiedy sam padnie na polu bitwy, to nikt nie będzie wiedzieć, jak ma na imię. Że pewnie dowiedzą się dopiero dłuższy czas później, zgarniając trupy, kiedy ktoś wysili się na tyle, by sięgnąć po jego nieśmiertelnik. O ile w ogóle znajdą jego ciało. To wydawało się wręcz absurdalne, że każdy z nich pomyśli co najwyżej „Och, blondi odpadła”. Upokarzające i przerażające jednocześnie.
– Dobra, skoro już popłakaliśmy nad truchłami – zadrwił Judal, mierząc ich wszystkich spojrzeniem – to idziemy, kurwa, dalej. Wysadziło nas kawałek wcześniej niż chcieliśmy, ale nic nie szkodzi. – Upewnił się, że wszyscy go słuchają i uśmiechnął się kpiąco. – Idziemy grupami, Kouha, twoja leci pierwsza. Ale jak się kurwa zgubisz z tymi niedojdami, to cię zapierdolę, słyszysz? – Kouha wyszczerzył się do niego tylko, salutując wyjątkowo niedbale. – Potem idzie Hakuryuu i na koniec idę ja. – Kucnął na masce auta, znajdując się niemal oko w oko z Alibabą, uśmiechając się do niego szeroko. – I przykro mi, blondi, ale dzisiaj mi nie possiesz. Zamieniasz się z naszą rudą dziwką i idziesz do oddziału Haku. 
Bliższe i bardziej zaznajomione w frontem jednostki gruchnęły śmiechem, gdy Alibaba poczerwieniał na twarzy, ściskając mocno karabin w rękach. Morgiana stała niedaleko, jednak nie wyglądała na przejętą czy zdenerwowaną określeniem, jakim rzucił w nią dowódca, po prostu skinęła w milczeniu głową. Kiedyś zapierdoli tego gnoja. Już nie wiedział, co jest gorsze, uwaga, jaką poświęcał mu Kouha, czy drwiny Judala. Cieszył się, że Judal przydzielił go do Hakuryuu, może chociaż on sobie daruje te wszystkie durne odzywki i zachowania. W każdym razie wyglądał na jedynego poważnego w tej grupie.
Usta Judala rozciągnięte były w szerokim uśmiechu i wyglądał, jakby tylko czekał aż Alibaba się odezwie. Nie zrobi tego. Za cholerę. Nie da mu możliwości, by sobie z niego kpił.
– Będziemy w stałym kontakcie. – Judal stanął, patrząc na nich z góry. – Uważajcie jak będziecie się przemieszczać, mogą posyłać więcej patroli. I lepiej, żeby za szybko nie dowiedzieli się o naszej obecności.
– Znamy ich ilość? – odezwał się Hakuryuu, marszcząc brwi. Alibaba poczuł ciarki na plecach. Hakuryuu wyglądał… przerażająco, gdy był taki skupiony na misji.
– Nie, dowództwo nic na ten temat nie wie. Ale mamy się spodziewać wszystkiego, skoro opanowali całą wioskę. Jeszcze jedna rzecz. – Rozejrzał się uważnie po wszystkich obecnych. – Nie zabijamy cywilów. Dowództwo życzy sobie jak najmniejszych strat, zrozumiano?
Żołnierze wydali z siebie potakujący pomruk, a Alibaba wolał się nie zastanawiać, dlaczego Judal wygląda, jakby nie był tym wcale zachwycony. Przyglądał się bez słowa, jak drużyna Kouhy odchodzi i po chwili znika między drzewami. Hakuryuu machnął na swoich i Alibaba podążył za nimi, wchodząc do lasu w nieco innym miejscu niż Kouha.
– Nasz cel jest na północnym wschodzie – odezwał się Hakuryuu, idąc na czele ich grupy. – Jeżeli ktoś się zgubi, nich tam podąża. Jeżeli spotkacie jakiegoś wroga, macie go zabić. Każdy uciekinier podniesie alarm, a tego chcemy unikać jak najdłużej.
– Zaatakujemy od razu? – odezwał się jeden z żołnierzy i Alibaba zaraz spojrzał na Hakuryuu, czekając na odpowiedź.
– Nie. Zasadzimy się i będziemy obserwować, wyślemy zwiad, czy ja mam was uczyć podstaw? – Spojrzał na pytającego chłopaka tak lodowatym spojrzeniem, że aż Alibaba poczuł dreszcze przerażenia pełznące po kręgosłupie. Może to wcale nie był najlepszy pomysł, by znaleźć się w grupie Hakuryuu?
Nie, nie może tak myśleć. Musi mu zaufać. Może i miał problemy z wiarą w Kouhę czy Judala, ale Hakuryuu zdawał się być rozsądny.
Sam nie wiedział, ile tak przesuwali się ostrożnie, w milczeniu, nim Alibaba nie dostrzegł błysku wśród ściółki leżącej na ziemi. Momentalnie się zatrzymał i chwycił Hakuryuu za ramię.
– Stójcie! – syknął na tyle głośno, by go słyszeli, ale by jednocześnie nie poszło dalej echo. Tamten spojrzał na niego przez ramię, mrużąc oczy.
– Co jest? – rzucił ostro, chcąc zrobić jeszcze jeden krok, ale Alibaba go przed tym powstrzymał, sycząc cicho i kręcąc głową.
– Miny – rzucił tylko, wskazując brodą najbliższej leżący obiekt o puszkowatym kształcie.
Leżały dobrze ukryte wśród liści i gałązek, ciężko było je zauważyć, to fakt, mimo to Hakuryuu zdawał się mieć naprawdę problem z odnalezieniem ich. Zwłaszcza że chciał znowu unieść nogę, robiąc krok w przód, więc Alibaba tylko z sykiem go powstrzymał, nagle zdając sobie sprawę z tego, co jest grane.
– Ty nie widzisz – powiedział cicho, na tyle cicho, by nikt inny go nie słyszał. Czuł napięcie ramion u chłopaka, gdy ten nie patrzył na niego, nadal uważnie lustrując podłoże. Sam nie wiedział, co to nagłe odkrycie w nim wywołało. To było współczucie dla niego czy lęk, że mimo to miał ich poprowadzić?
– Na lewe – mruknął w końcu, spoglądając na niego. Alibaba zapatrzył się w to jaśniejsze oko. No tak, jak mógł tego wcześniej nie zauważyć, przecież takie poparzenia nie mogły zostawić bez szwanku tak wrażliwej części ciała jak oczy.
Odetchnął głęboko, wahając się tylko chwilę, nim ostrożnie go minął. Światło było paskudne, wśród drzew było ciemno, więc jeżeli nie chcieli umrzeć od wybuchów, to ktoś ich musiał poprowadzić. Nie zdążył jednak zrobić kroku, gdy Hakuryuu złapał go boleśnie za ramię. Alibaba przełknął ślinę, gdy to świdrujące spojrzenie wbiło się w niego tak natarczywie. Przez chwilę przebiegło mu przez myśl, że Hakuryuu jest wściekły, że odkrył jego słabość,  że podważa jego autorytet…
– Lepiej, żebyś nas nie zabił – powiedział lakonicznie, puszczając jego rękaw.
Alibaba chrząknął nerwowo, mając wrażenie, że nie, Hakuryuu nigdy nie przestanie go przerażać.
Hakuryuu spojrzał na swoich żołnierzy, omiatając ich twardym spojrzeniem.
– Od teraz musimy uważać jeszcze bardziej, wszędzie wokoło są miny. – Cichy szmer przebiegł między żołnierzami. – Nie muszę tłumaczyć, co się stanie, jeżeli ktoś ją uruchomi. Mamy nie dać się zabić i odkryć. Jeżeli ktoś uruchomi minę, będzie miał szczęście, że to nie ja go zabiję. – Hakuryuu spojrzał na Alibabę i ten aż się wzdrygnął. No co, kurwa, przecież nic nie zrobił, nie zamierzał dać się zabić! Nikomu! – Jak się nazywasz? – spytał szorstko i Alibaba aż zamrugał.
– Saluja – wyjąkał.
– Warunki są kiepskie, dlatego Saluja nas poprowadzi, pierwszy je dostrzegł, więc zdamy się na niego.
Nikt nie zaprotestował, żołnierze kiwnęli głowami, a Alibabie zrobiło się słabo. Jedna jego pomyłka i cały oddział pójdzie do piachu…
– Macie mieć oczy dookoła głowy, lepiej, żebyśmy niczego nie przegapili. Ruszaj – spojrzał na Alibabę, popychając go. Czując coraz większy strach z odpowiedzialności za tych wszystkich ludzi, Alibaba zaczął iść, wpatrując się uważnie w ziemię. Cholera, jak oni to robili? Jak robili to, że dowodzili tyloma ludźmi, tylu ginęło na misjach, a ich to nie wzruszało?
Zrobił parę niepewnych kroków. Dostrzegaj, zauważ, powtarzał sobie w myślach, żałując że nie jest Morgianą, której zmysły zdawały się być wyostrzone jak u zwierzęcia. Myśl, gdzie sam by założył minę? Jak ją ukrył? Z cała pewnością założyłby kilka na... Podniósł wzrok i zaklął, widząc czujniki przypięte do drzew. Intuicja go nie zwiodła.
– Nie dotykajcie drzew – powiedział, zerkając na nich przez ramię. Kilku nowych żołnierzy wzdrygnęło się, jakby nie spodziewając się niebezpieczeństwa wpiętego w korę. Spojrzał na Hakuryuu i poczuł, że robi mu się autentycznie słabo z przerażenia, gdy ten rzucił mu to swoje lodowate spojrzenie. Nie w głowie mu było poczucie dumy, że może w końcu ktoś zapamięta jego nazwisko; dla tego człowieka chyba wolał pozostać niewidzialny. Zadrżał, słysząc dalej na zachód wybuch. Przymknął na chwilę oczy, starając się zapanować nad trzęsącymi się rękoma. Ktoś nie miał tyle szczęścia co oni.
– Pospieszcie się – warknął Hakuryuu i Alibaba mimo wszystko przyspieszył kroku, wciąż czujny i napięty, przesuwając wzrokiem po liściach i gałęziach. – Teraz to już kwestia czasu, nim nas znajdą – dodał, idąc idealnie po śladach Alibaby.
– I zabiją – mruknął ktoś z nowych i chłopak aż zacisnął zęby. Gdyby Judal coś takiego usłyszał, skopałby ich wszystkich po dupach za bycie tchórzami, nie bacząc na to, że są pośrodku pola minowego.
– Jak ci tak spieszno do piachu, to idź zastąp Saluję – warknął tylko Hakuryuu, a Alibaba mimo wszystko westchnął. Ile by dał, by ktoś go zmienił, by nie musiał być za nich odpowiedzialny.
Szli przez dłuższą chwilę w kompletnym milczeniu i Alibaba zastanawiał się czy reszta też tak jak on nasłuchuje jakiś wybuchów czy strzałów. Nic jednak się nie działo, panowała kompletna cisza i miał nawet wrażenie, że czuje lekką panikę, tak jakby ktoś na nich czekał, jakby….
Zatrzymał się gwałtownie, czując, jak dudni mu serce. I co teraz, co…
– Co ty robisz? – syknął zniecierpliwiony Hakuryuu, gdy Alibaba przykucnął.
– Chodź tu – powiedział cicho, rozglądając się dyskretnie i aż serce w nim zamarło, gdy dostrzegł ruch między konarami drzew. – Pospiesz się – ponaglił go, bo jeszcze chwila, a zaczną wyglądać podejrzanie. Hakuryuu kucnął z miną, która nie wieszczyła nic dobrego. – Obserwują nas – wyszeptał pospiesznie, a Hakuryuu aż zamarł. – Na drzewach. Widziałem jednego. Nie patrz teraz.
– Wiem – mruknął cicho Hakuryuu. – Zdejmiemy ich.
Alibabie utknęło w gardle pytanie, czy da radę… Ale w końcu chyba nie byłby w wojsku, gdyby jego wada była tak poważna, prawda? Szlag…
– Poprowadź resztę, pójdę na końcu – mruknął, wskazując coś i Alibaba popatrzył tam, wiedząc, że ten gest nic nie znaczy. – Bądź czujny. – Wstał, informując żołnierzy, by byli jeszcze bardziej uważni, pluskwy są wszędzie. Alibaba nie wiedział, na ile zrozumieli przekaz, ale po minach niektórych wiedział, że doskonale zrozumieli, co Hakuryuu ma na myśli. Alibaba zacisnął spocone dłonie na karabinie, prowadząc oddział i mając paskudną, przerażającą świadomość tego, że wystawiają się na czysty strzał.
Aż kucnął, unosząc karabin, gdy znienacka rozległy się salwy z karabinów. Rozejrzał się błyskawicznie, lecz to nie oni byli atakowani. Ktoś z trzaskiem łamanych gałęzi spadł na ziemię. Obejrzał się w tył, gdzie Hakuryuu i trzech innych żołnierzy trzymało uniesione karabiny. Przestał się zastanawiać, czemu Hakuryuu jest właściwie zastępcą Judala i czemu wszyscy się go tak boją. Był przerażający, gdy trzymał karabin i zabijał. I gdy był tak nienormalnie skuteczny.
– Jesteśmy już niedaleko – odezwał się Hakuryuu, opuszczając karabin. – Wyślemy zwiad, reszta tutaj poczeka. – Przycisnął palce do ucha, marszcząc brwi. – Rozumiem… Sprawdzimy z naszej strony i wkroczymy.
Alibaba patrzył na niego dłuższą chwilę, zaniepokojony nieco jego mimiką. Hakuryuu rzadko kiedy okazywał niezadowolenie, złość czy irytację, ten zmarszczony wyraz twarzy wcale nie zapowiadał najlżejszej misji. Przełknął więc nerwowo ślinę, zaciskając palce na karabinie, gdy ten na niego spojrzał, przywołując go gestem ręki.
– Pójdziesz i sprawdzisz teren – polecił mu cicho, patrząc mu w oczy, aż przytaknął w milczeniu, sztywno wyprostowany. – i wrócisz tutaj, jasne?
W pierwszej chwili pożałował, że odsłonił się z tym, jak dobrze radzi sobie w obecnych warunkach, zaraz jednak zganił się w myślach. Jeżeli było coś, co tylko on mógł zrobić, a raczej – co może zrobić najlepiej, to po prostu wykona rozkaz.
Hakuryuu patrzył na niego jeszcze dłuższą chwilę, jakby chciał coś dodać, ale jednak zrezygnował, wykonując ręką jakiś dziwny, nieokreślony gest.
– Nie daj się zabić – mruknął w końcu, na co Alibaba tylko skinął głową, zaraz odwracając wzrok tam, gdzie mieli podążać dalej. Wziął głęboki wdech; da radę, musi dać sobie radę.
Mimo wszystko z wdzięcznością przyjął fakt, że nie szedł tak zupełnie sam, mając u boku jakichś dwóch żołnierzy, których imion nawet nie znał. Nie spieszył się, wiedząc, że w tej chwili nie jest już tak osłaniany jak wcześniej, że nikt nie przyjdzie mu z pomocą i był po prostu zdany na siebie. Każdy szelest sprawiał, że jeszcze bardziej się spinał, podenerwowany ciszą panującą wokół. Już chyba wolałby, żeby coś się działo. Żeby usłyszał jakiś huk, jakiś wystrzał z karabinu. A ta cisza… była straszna. Było w niej coś takiego, co sprawiało, że jego wnętrzności zaciskały się w bolesny supeł i utrudniały przeanalizowanie sytuacji.
Otworzył szerzej oczy, czując swąd dymu. Byli w lesie. Jeżeli gdzieś tu jest podłożony ogień, to może się naprawdę źle skończyć. Powinien wrócić i zaalarmować Hakuryuu? Iść dalej? Sam nie wiedział. Przygryzł wargę, robiąc kilka kolejnych kroków. Cholera, dlaczego było tutaj tak cicho? Mimo wszystko nie widział żadnego błysku, który w jakimkolwiek stopniu mógłby zaalarmować go o ogniu. Co jest grane?
– Ta wioska musi być niedaleko – odezwał się jeden z żołnierzy, rozglądając się nieco nerwowo.
– Skąd wiesz? – Zmarszczył brwi, zerkając na towarzysza.
– Gdyby palił się las już byśmy to widzieli, nie byłoby tak cicho.
– Podpalili wioskę? – odezwał się drugi. – To może już nikogo tam nie ma?
Wymienił spojrzenia z tym pierwszym. Kojarzył go z nowego rekruta i był lekko zaskoczony jego podejściem, tym, że najwyraźniej już rozumiał... Sam Alibaba przestał się już chyba łudzić. Wystarczył mu jeden front? Jeden front, by nie liczyć na to, że misja może mieć jakieś pozytywy? Nie wiedział, czy ma się z tego cieszyć, czy może jednak wcale nie. Faktem za to było, że nie ma co liczyć, że wioska będzie opustoszała.
– Idziemy dalej i się przekonamy – stwierdził,  klucząc między drzewami. Szli przez chwilę w milczeniu i dopiero po jakimś czasie Alibaba zaczął słyszeć niewyraźny zgiełk, a zapach spalenizny był coraz intensywniejszy. Więc to jednak wioska płonęła? Szlag, co tu się działo? Co powinni zrobić, co...
– Przerzedza się las.
Alibaba też to zauważył,  teraz powinni być bardziej czujni.
– Rozdzielamy się – zadecydował. – Mniejsza możliwość, że ktoś nas zauważy. Robimy krótki zwiad i wracamy tutaj.
Jego towarzysze skinęli głowami i każdy ruszył w innym kierunku. Alibaba szedł przed siebie z czujnością, mając wrażenie, że jego nerwy są napięte jak postronki, że jeden ruch i wystrzeli cały magazynek.
Wioska faktycznie płonęła, wyszedł na tyłach jakiegoś budynku, który trawiony był przez ogień. Rozglądał się niemal paranoicznie, jednak nie zamierzał dać się zabić, na pewno nie tutaj i nie teraz. Zerknął zza budynku i aż żołądek podjechał mu do gardła. Wszędzie walały się zmasakrowane trupy kobiet, mężczyzn, starców... Dopiero po chwili dostrzegł między nimi płaczące dzieci. Chociaż tyle dobrego, ten widok żywych dzieci dodał mu otuchy. Może jednak nie wszystko stracone, da radę kogoś uratować. Kogokolwiek. Jednak to, co miał przed oczami, to jakaś jedna wielka rzeźnia. Im dłużej przyglądał się ciałom, tym więcej szczegółów dostrzegał – liczne nacięcia na ciałach, porozwalane wokół kończyny, rozciągnięte na ziemi wnętrzności. Czuł, że robi mu się niedobrze. To nie były zwykłe obrażenia, jakich człowiek doznaje podczas wojny ani od broni palnej, ani od granatu. Wyglądały jak zrobione z rozmysłem, co napawało go skrajnym obrzydzeniem. Kto mógł zrobić coś takiego? I po co?
Przesunął się po cichu za następny budynek i zamarł, widząc kilku żołnierzy stłoczonych w małą grupkę, pochylających się nad czymś. Albo nad kimś. Nie byli z jego oddziału, o czym świadczyły różnice w umundurowaniu. Z tej odległości przynajmniej tyle mógł wyłapać, choć wciąż nie widział, co ich tak zaabsorbowało. Czuł jednak, że zamarzła mu krew w żyłach, gdy usłyszał przeraźliwy, kobiecy wrzask, zaraz stłumiony uderzeniem. Docierały do niego jakieś nieskładne pomruki i wyjąkane prośby czy błagania i mógł się tylko domyślać, co tam się dzieje.
Zacisnął zęby i rozejrzał się wokół. Powinien pomóc? Powinien iść dalej? Musi jak najszybciej wrócić do Hakuryuu. A tam była cała grupa żołnierzy, nie da im radę w pojedynkę, za nic w świecie. Czuł, że robi mu się sucho w ustach, gdy po prostu odwrócił wzrok i przesunął się za następny budynek, kontynuując zwiad, chociaż serce waliło mu jak młotem. Zostawił ją. Zostawił tę kobietę, której działa się krzywda, ale... ale co miał zrobić? I tak by jej nie uratował, nie miał jak. A nie mógł przecież położyć na szali powodzenia swojej misji, prawda? Musiał wrócić, nie mógł tutaj zginąć!
Zatrzymał się na chwilę i wziął głęboki wdech. Co powinien zrobić? Kiedyś zapewne bez myślenia rzuciłby się, by pomóc bezbronnemu. A teraz? O czym on w ogóle myślał?
Zamknął oczy, słysząc kolejny przeraźliwy wrzask, który zamarł w pół. A potem już nie było żadnego dźwięku. I może to było straszne, może i powinien się za to nienawidzić, ale... odczuł ulgę, że już nie musi się wahać. Że już wie, co ma robić dalej. Ta kobieta nie żyła i już nie musiał się martwić, że nie da rady jej uratować. Ścisnął w dłoniach karabin, dziwnie czując się ze świadomością,  że sprawia mu ulgę fakt, że go ma przy sobie. Że... Nie, lepiej dla niego jak nie będzie się pogrążał w takich rozważaniach. A już zwłaszcza wtedy, gdy jego życie wisiało na włosku.
Szybkim krokiem ulokował się za kolejnym budynkiem, przykucając i zerkając zza niego. Grupa żołnierzy załadowywała samochody, pokrzykując do siebie głośno. Alibaba dostrzegł, że na jeden z samochodów wprowadzani są skrępowani mężczyźni. Jeżeli ktoś zaczynał stawiać opór, był dotkliwie karany uderzeniami. Cichy szelest przykuł jego uwagę i uniósł karabin w gotowości. Odetchnął jednak, gdy okazało się,  że to jeden z jego kompanów. Chłopak przykucnął naprzeciwko niego, również zerkając zza rogu. Alibaba widział jak jego twarz się zmienia, jak tężeje i jak drga mu policzek. Mimo to był opanowany, nie wyskoczył z chęcią ratowania niewinnych, tylko tkwił w miejscu. Chłopak popatrzył na niego i przez chwilę wpatrywali się w siebie, dzieląc tę samą wściekłość na oprawców. Alibaba kiwnął głową w bok, na co tamten przytaknął, kierując się między drzewa.
Szli dużo szybciej, niż w stronę wioski, cały czas walcząc z uczuciem złości, obrzydzenia i podenerwowania, które kazało zaciskać palce karabinie tak, jakby lada moment miał umrzeć. I pewnie była to prawda, choć teraz podejrzewał, że większość wrogich jednostek jest już poza wioską – a raczej tym, co z niej pozostało. Nie sądził, by wszystkie oddziały tam stacjonowały, nie wtedy, kiedy pozostały tam jedynie dzieci, skrępowani mężczyźni i tak zwane łupy wojenne, czyli wszystko, co jeszcze mogło się przydać w bazie.
Jeżeli Hakuryuu był niezadowolony z otrzymanego raportu, to nie dał po sobie tego poznać. Zmarszczył jedynie brwi, kiwając im sztywno głową i oznajmiając, że wykonali dobrą robotę, po czym przycisnął słuchawkę, oznajmiając Judalowi, że nie będą już dłużej czekać i wkraczają do akcji.
Naprawdę nie chciał tam wracać. Nie chciał znowu na to patrzeć. Nie chciał widzieć jelit rozciągniętych na drodze, nie chciał potykać się o porozwalane kończyny. Wiedział, że za pierwszym razem był na to zbyt zszokowany, ale teraz bał się, że nie da rady powstrzymać wymiotów na ten tragiczny widok. Teraz był boleśnie świadomy każdego kroku, każdego widoku przed oczami, każdego rozkazu. Teraz nie było Kouhy, który by mu pomógł, teraz jest na misji, musi sobie radzić sam. Bo albo da radę, albo zginie jakąś nędzną śmiercią i będzie miał szczęście, jak nie rozwloką jego flaków.
Alibaba rozejrzał się dyskretnie po kompanach i na twarzy każdego malowała się ta sama determinacja i napięcie. Każdy z nich miał świadomość gdzie idzie i po co. Wyszli spomiędzy drzew i Hakuryuu gestem kazał im się rozproszyć na strony i zająć dogodne pozycje. Z tego, co ich poinformował ich wcześniej Hakuryuu wynikało, że oddział Kouhy miał zacząć atak, jednak jak na razie nic się nie…
Wszyscy aż kucnęli, gdy rozległ się gwałtowny wybuch i jakiś budynek wyleciał w powietrze. Ziemia pod ich stopami aż zadrżała i Alibaba czuł, że serce wali mu jak młotem w piersi.
– Zająć pozycje i czekać! – krzyknął Hakuryuu, hamując jakiekolwiek chęci, by wyskoczyć na łeb na szyję na samą linię ognia. – Cholerny kretyn – warczał pod nosem, przystając koło Alibaby i wychylając się, by zobaczyć, co się dzieje.
– To był Kouha? – wydyszał Alibaba, czując, że pocą mu się dłonie.
– A kto inny? – warknął, ładując karabin. – Wy tam! – krzyknął do żołnierzy stojących przed nimi. – Otoczcie ich od drugiej strony! Nie pozwólcie im odjechać! Reszta rozproszyć się, znaleźć sobie miejsce i zabić każdego skurwysyna!
Zacisnął zęby. A więc zaczęło się. Przemknął szybko za jeden z budynków, zaraz obchodząc go dookoła i zaglądając do środka. Na szczęście pusto, przynajmniej na razie. Przemknął się korytarzem ku schodom, cały czas nasłuchując i rozglądając się dookoła, nie chcąc być zaskoczonym gdzieś z tyłu czy od boku. Potrzebował dobrego miejsca, by się schronić, nie wystawiając się na ostrzał. Celowanie z okna na piętrze czy też z dachu brzmiało jak dobry pomysł.
Wzdrygnął się i wręcz machinalnie uniósł karabin, mierząc nim, gdy drzwi przed nim otworzyły się gwałtownie. Nie zdążył jednak wystrzelić, gdy świat przysłoniły mu różowe kosmyki, a sam Kouha rzucił mi się na szyję, niemal zwalając z nóg.
– Widziałeś? – wyszeptał przejęty, patrząc na niego błyszczącymi niezdrowo oczami. – Widziałeś, jak ich rozjebałem? Wszędzie, byli wszędzie! – zachichotał jak szalony. – Tak ich rozniosło!
Alibaba zdążył się już poznać na dziwnych upodobaniach tego chłopaka. Jednak teraz nawet on miał dreszcze ze strachu, gdy tak na niego patrzył. Kouha dyszał ciężko i dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że ten miał uszkodzony i zakrwawiony mundur na ramieniu. Dał się zranić? Nie spodziewał się tego, nie po nim.
– Wszystko okej? – mruknął, próbując go od siebie odsunąć i zamarł. Kouha... drżał, wręcz dygotał na całym ciele i ciężko było powiedzieć, czym było to spowodowane. Widywał już u niego podekscytowanie, ale jeszcze nigdy nie było ono takie silne.
– Wszystko latało w powietrzu, hahaha, nawet nie zdążyli krzyknąć!
Alibaba wystraszył się nie na żarty, Kouha wyglądał, jakby w ogóle do niego nie docierało to, co mówił. Wiedział, że ten ma lekką fiksację na punkcie krwi i zabijania, ale cholera, byli na froncie! Podskoczył, gdy chłopak zacisnął mu palce na nadgarstku.
– To było idealne, idealne, prawda? – Uśmiechnął się obłąkańczo i to było straszne widzieć, jak karabin drży w jego ręce. Alibaba wystraszył się, że ten wariat albo da się zabić, albo pozabija ich wszystkich.
– Jesteś cały? – Spróbował jeszcze raz, łapiąc go za ramię i oglądając zranienie, które chyba było tylko dość płytkim zadrapaniem.
– To nic, dziecinko. – Zamknął jego dłoń w uścisku, odejmując ją od siebie i patrząc z zafascynowaniem na krew na jego palcach. – Piękny. – Polizał jego palce i Alibaba aż jęknął na głos. Co oni tutaj, kurwa, wyprawiali?! Byli na pieprzonym froncie, za ścianą trwała walka, a ci stoją jak cholerni idioci! Wyszarpnął rękę i odsunął się gwałtownie od Kouhy, po czym ruszył w stronę schodów, zostawiając go samego. Niech sobie będzie zasranym świrem, ale Alibaba nie zamierzał w tym uczestniczyć. Ani na to patrzeć, miał, do diabła, swoje zadania i zamierzał je wykonać. Wyjrzał przez najbliżej okno, próbując cokolwiek dostrzec. Dym z płonących budynków i kurz po wybuchu wcale nie ułatwiały widoczności. Widział żołnierzy, zganiających dzieci z linii ognia i kilku snajperów z ich oddziału na dachach budynków. Zatkał uszy, gdy rozległ się kolejny wybuch i rozbrzmiał on tak blisko jego kryjówki, że przez chwilę zastanawiał się, czy to oni zaatakowali, czy to ich atakowano.
Mimo wszystko nie widział zbyt wiele wrogich jednostek, odnosił wrażenie, że mieli przewagę liczebną. I to dość sporą. Dodało mu to otuchy, że może nie zginie zbyt wielu ich żołnierzy, że może wrócą w większości cali i zdrowi... Jednak co z tego, skoro cała wioska stała w ruinie, skoro nie zdążyli?
Bijąc się z myślami odetchnął, chcąc oczyścić umysł ze zbędnego chaosu, jaki się tam wdzierał. Zbyt wiele działo się naraz, zbyt wiele... Zamrugał, widząc Kouhę, który jak gdyby nigdy nic przebiegał przez pole bitwy. Postradał rozum czy co?! Ten pieprzony idiota! Od razu zainteresowało się nim kilku żołnierzy, więc Alibaba bez chwili namysłu uniósł broń, celując. Przecież ten kretyn zginie, co on sobie myślał, tak bardzo się odsłaniając? Aż takie miał zaufanie do swoich kompanów, wierzył, że będą go osłaniać?
Zacisnął zęby. Coś z Kouhą było stanowczo nie tak. Nawet z odległości kilkunastu metrów słyszał jego obłąkańczy śmiech, gdy wpadał do kolejnego budynku. Nie minęło parę minut, gdy ścianami szarpnęła eksplozja, a Alibaba zamarł, na chwilę się prostując, patrząc z niedowierzeniem na kłęby dymu. Czy on naprawdę...
Stłumił ochotę krzyknięcia za nim, sprawdzenia, czy jest w porządku. Zwyczajnie w świecie zaklął, marszcząc brwi. Z pewnością byli tam również ich ludzie, na pewno część z nich zginęła... Co się stało?
Obszar pustoszał, więc niechętnie zawrócił schodami w dół, do wyjścia. Musi iść dalej. A jeszcze lepiej – sprawdzić, czy byli jacyś ranni w tym budynku. I jeżeli Kouha rzeczywiście nie żyje, to przekazać to jak najszybciej Hakuryuu i Judalowi.
Prawie umarł ze strachu, gdy w drzwiach się z kimś zderzył i przez chwilę nie wiedział, czy to jego człowiek, czy nie… Nie. Zareagował dosłownie sekundę wcześniej niż tamten. Przeszedł nad trupem, odcinając się od jakichkolwiek myśli. Nie może teraz się rozpraszać, nie może żałować ludzi, których za sobą zostawiał, po prostu nie może.
Wszędzie słychać było strzały i krzyki. Alibaba aż zadrżał gwałtownie, gdy dobiegł go płacz dzieci i czyjeś wrzaski. Szlag, musi sprawdzić, czy z Kouhą wszystko w porządku. Na drodze walały się trupy żołnierzy i mieszkańców wioski, jednak i je starał się ignorować, czując, że jego żołądek jest niebezpiecznie blisko gardła.
– Stój!
Uniósł błyskawicznie karabin i chyba tylko cudem nie pociągnął za spust. Za co idiota robi takie rzeczy na froncie?!
– Porąbało cię?! – wydarł się na żołnierza, z którym był na zwiadzie, a który pojawił się koło niego właściwie znikąd, szarpiąc go za ramię. – Mogłem cię zabić, idioto!
– Cholera, wiem! – Chłopak był blady jak kartka papieru i Alibaba dopiero teraz przypomniał sobie, że dla niego to pierwszy front, że… Szlag. Mógł go zabić. Mógł zabić swojego.
– Czego chcesz, muszę sprawdzić…
– Żebyś tam nie szedł – przerwał mu, ocierając krew ściekającą z otarcia na policzku. – Hakuryuu nas odesłał, jeden z naszych chyba ześwirował, wszędzie latają kule.
Alibaba poczuł, jak żołądek zjeżdża mu do samej ziemi.
Powinien był zatrzymać Kouhę. Kurna, przecież widział, że coś jest z nim nie tak, dlaczego nie zareagował wcześniej? Jeżeli się okaże, że to naprawdę on, że zeschizował już do reszty, to będzie z całą pewnością jego wina.
Nie mógł się pozbyć tej myśli, gdy tylko chwycił tamtego za ramię i odsunął go z drogi, idąc dokładnie tam, gdzie ten mu zakazał. Musi to zobaczyć na własne oczy, musi…
 Zatrzymał się, gdy kolejna silna eksplozja wprawiła ziemię w drżenie. Może Hakuryuu miał rację, może rzeczywiście wiedział co robi? Przygryzł wargę i zaklął, gdy koło głowy śmignęła mu kula. Cholera, nie powinien się dekoncentrować, najważniejsze było jednak jego przeżycie, dopiero później liczyła się cała reszta. Musi mieć to na uwadze, bo inaczej nie powróci z tego frontu. W którym momencie tak przestało go przerażać zabijanie? W której chwili stało się koniecznością, którą rozumiał, którą się sugerował, która stała się prawem stanowiącym o tym, kto wróci żywy?
Przemknął kilka budynków dalej i prawie zszedł na zawał, gdy tuż za zakrętem poczuł gwałtowne szarpnięcie w okolicach łokcia. Uniósł broń, na której jednak od razu poczuł silny, wręcz stalowy chwyt, który odsunął jego karabin na bok, a jego wzrok napotkał wściekłe spojrzenie Judala. Czy oni wszyscy poszaleli, tak go dzisiaj straszyć?!
Nie zdążył się jednak na niego wydrzeć, gdy jego dowódca przyparł go silnie do ściany, a jego twarz znalazła się kilka centymetrów od twarzy Alibaby.
– Jak się zachowywał?! – warknął, na co blondyn zamrugał zdezorientowany. Co on...
– Kto? – zapytał zaskoczony, nie wiedząc za bardzo, o co może mu chodzić.
– Kouha, kurwa, a kto! – wręcz wydarł się Judal. – Widziałeś go?!
– Widziałem – wyjąkał i aż podskoczył, gdy Judal uderzył pięścią koło jego twarzy. Alibaba po raz pierwszy wkurzył się tak naprawdę. – Skąd miałem wiedzieć?! – wydarł się, odpychając go od siebie. – To świr, skąd miałem wiedzieć, że może świrować jeszcze bardziej?! To wy go, kurwa, znacie, wy za niego odpowiadacie!
– Morda! – Tylko tyle zdążył wrzasnąć Judal, popychając go przy okazji, nim kule zaświstały im nad głowami. Alibaba kucnął i przywierając do ściany, wyjrzał zza rogu. Karabin omal nie wyleciał mu z rąk. Co się tam… Kurwa.
– Ja im tylko pomagam, tylko pomagam – bełkotał Kouha, z szerokim, psychicznym uśmiechem. Alibaba wystraszył się nie na żarty, tej… nieludzkiej, niemal demonicznej twarzy chłopaka. Ale jeszcze nie to było najgorsze, a… a trupy. Dzieci. Nie zrobił tego. Przecież… nie mógł, prawda? Nie mógł.
– Rzuć karabin. – Lodowaty głos Hakuryuu przyciągnął jego wzrok i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Kouha jest otoczony i mierzą do niego karabiny. Jego towarzyszy.
– Hahahaha, takie małe, zdechną, zjedzone, rozszarpane, ale ja im pomogę, pomogę im, poucinam małe główki, niech idą do mamusiów i tatusiów ja im… – Kouha stęknął głucho, gdy kula drasnęła go w udo, jednak zaraz przycisnął do niego tylko rękę, chichocząc jak opętany. To Hakuryuu. To on strzelił, mając ten przerażający wyraz twarzy.
– Zabije go – wyszeptał, patrząc zszokowany na Judala, który kucał koło niego z twardą wściekłością na twarzy. – On go zabije.
– A co ma kurwa zrobić – warknął tamten, jednak zacisnął zęby. – Kouha zna zasady.
– Ale przecież… – umilkł, widząc to rozjuszone spojrzenie wbite w niego i zrozumiał, że Judal wcale a wcale nie jest zadowolony z tego rozwiązania.
– Jak jesteś taki, kurwa, mądry, to idź tam i mu przemów do jego zjebanego rozumu! – wrzasnął Judal, patrząc na niego z furią. – Idź, wykaż się czymś w końcu, kurwa!
Spojrzał ponownie na Kouhę, który wyglądał, jakby bez reszty postradał zmysły. Wziął głęboki wdech i przemknął ku Hakuryuu, stając obok niego, choć serce waliło mu jak szalone. I co miał zrobić? Nie dość, że wciąż byli na froncie, wciąż byli pod ostrzałem, to teraz musiał się zastanawiać, czy zaraz nie dostanie kulki w łeb od jednego ze swoich.
– Kouha! – zaczął drżącym tonem, a Hakuryuu tylko spojrzał na niego ostro, ale nie protestował, dając mu wolną rękę, chociaż nadal w milczeniu mierzył z karabinu. – Kouha! – powtórzył głośniej, a chłopak na chwilę zogniskował na nim spojrzenie, chociaż wcale nie wyglądał, jakby go poznawał czy jakby w ogóle wiedział, co się wokół niego dzieje. – Rzuć broń!
Kouha tylko roześmiał się, tak… tak okropnie, wysoko, wręcz piskliwie, że Alibaba czuł, jak ciarki przebiegają go po plecach, że włosy jeżą mu się na ciele. Tak się śmiały demony, tak się śmiały demony w piekle. Nie wiedział, dlaczego to zrobił, dlaczego mimo paraliżującego strachu wysunął się na przód, ignorując warknięcie Hakuryuu. Powinien mieć w dupie tego czubka, pozwolić, żeby go zabili, miałby w końcu święty spokój, nikt nie robiłby mu wody z mózgu, nikt by go nie napastował. Ale Judal powiedział, że swoich się nie zabija, kurwa, nie będą nosić na rękach krwi swojego żołnierza. I nie Kouhy.
– Opuść karabin – wydyszał, czując, że ma zaciśnięte gardło, nie mogąc oderwać spojrzenia od broni drżącej w dłoniach chłopaka. Jeden fałszywy ruch i wyceluje do niego. Zabije go bez mrugnięcia okiem.
– Zabiję je, pomogę im, ja tylko im pomogę, żołnierz musi pomagać, ja pomogę, biedne, małe… Już ich nie skrzywdzą… – Pokiwał głową, jakby był święcie przekonany, że ma rację, jakby po prostu dyskutowali, ale Alibaba widział jego rozbiegany wzrok, ten szeroki, nienormalny uśmiech, to obłąkanie w jego oczach… Cholera, co ma zrobić? No co?
– Kouha – powtórzył jego imię, starając się, żeby jego głos brzmiał spokojnie, mimo że nerwy aż szarpały jego ciałem. Co on wyprawiał, no co on wyprawiał… Kouha zerknął na niego jakoś bokiem, jak nasłuchujące zwierzę. – Opuść karabin, wygraliśmy, słyszysz? Opuść broń.
Chłopak wyglądał, jakby nic sobie nie robił z jego próśb, jakby wcale go one nie dotyczyły. Nadal popatrywał tak na niego, aż w końcu Alibaba nie zbliżył się do niego na odległość ramienia. Sam fakt, że mu na to pozwolił, był dość pocieszający, przecież z takiego bliska nie właduje w niego serii z magazynku, prawda? A przynajmniej chciał w to wierzyć.
– Kouha – wyszeptał, wyciągając drżącą rękę i kładąc ją na ramieniu tamtego, poklepując je nerwowym gestem. – Już po wszystkim. Odpuść.
Ku jego zaskoczeniu Kouha po prostu upuścił karabin i już miał odetchnąć z ulgą, gdy szczupłe ramiona znalazły się tuż przy nim, dłonie dotykały jego twarzy, a psychiczny uśmiech niemal został odciśnięty na jego skórze. Alibaba słyszał, jak żołnierze za nim unoszą karabiny w gotowości. Zabiją go? Ich obu?
– Piękny – wydyszał chłopak, rozmazując palcami krew na jego skórze, a Alibaba poczuł, że aż targa nim przerażenie nawet większe, choć ten już nie miał w rękach broni. – Piękny, poślę cię tam gdzie te dzieci, chociaż nie, nie… ciebie do wszystkich diabłów, bo zabijasz, jesteś jak ja, jesteś, słonko, zupełnie jak ja…
Poczuł, że odchodzi mu krew od twarzy, gdy palce Kouhy przesunęły się na jego szyję, którą delikatnie, niemal próbnie ściskały, jakby chłopak rozważał, w którym miejscu chwyt będzie najlepszy. Nie odezwał się do niego słowem, ogarnięty trwogą, gdy tylko patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, niezdolny do ruchu, nie wiedząc, czy w tym momencie w ogóle mógł cokolwiek zrobić. Jeżeli Kouha teraz sięgnie po jakiś ze swoich noży, to będzie po nim.
Był zbyt skupiony na chłopaku i na tym, że lada chwila może zginąć, by usłyszeć stukot ciężkich, wojskowych butów i niemal krzyknął z zaskoczeniem, gdy w zasięgu jego wzroku znalazł się Judal, który po prostu chwycił Kouhę za dłonie, wykręcając je od razu do tyłu. Ten wrzasnął z bólu, gdy Judal butem nacisnął jego plecy, wciskając jego twarz w ziemię i niemal wyłamując mu ręce ze stawów. Alibaba szarpnął się w tył i aż usiadł, gdy ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Serce biło mu tak, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Był takim durniem, takim idiotą, o mało nie zginął, jeszcze chwila i by go zabił, po co w ogóle do niego podchodził? No po co? Był jakimś chorym masochistą? Chciał umrzeć? Szlag. Czuł, że żołądek ma w gardle, że najchętniej by zwymiotował, bo trzęsie go jak w gorączce, a krzyki Kouhy nic mu nie ułatwiały. Otworzył szerzej oczy, gdy koło niego przemaszerował Hakuryuu i po prostu… zdzielił Kouhę z buta w żołądek, gdy Judal uniósł go do góry.
Aż pobladł, gdy Kouha zakrztusił się własnymi wymiocinami i jękiem bólu, gdy dostał w twarz kolbą karabinu. Ku jego przerażeniu chłopak tylko roześmiał się wariacko i Alibaba był więcej niż pewien, że zapamięta ten śmiech do końca życia, że będzie się mu on śnił w najstraszniejszych koszmarach. Patrzył na to i patrzył, nie mogąc zrozumieć, nie pojmując, dlaczego on nadal taki jest. Przecież oni go zaraz zabiją, jeżeli się nie uspokoi i na nic fakt, że rzucił broń. Gdy widział tę chęć mordu w oczach Hakuryuu, tę adrenalinę, która napinała całe jego ciało, to aż miał ochotę krzyknąć, by przestali, ale głos uwiązł mu w gardle. Mógł tylko patrzeć, nie wiedząc, co innego może zrobić i ledwie powstrzymując się od zamknięcia oczu, gdy Kouha krzyknął z bólu, po raz kolejny zdzielony w żołądek. On go prawie zabił, chciał go udusić, ale to i tak było straszne, siedzieć w bezruchu i patrzeć, jak cierpi.
– Judal – wyjąkał niepewnie, przesuwając się do tyłu, gdy Kouha niemal zwymiotował mu na buty. – Judal, on… on już ma dosyć.
Dowódca posłał mu poirytowane spojrzenie, jednak nie puścił chłopaka, nadal trzymając jego ręce w żelaznym chwycie.
– To ty twierdzisz, że za niego odpowiadamy – warknął, a Kouha po prostu zawisł na wygiętych do tyłu ramionach. Był jeszcze przytomny? Ciężko było stwierdzić, ale chyba tak.
– Ale… – zaczął, ale tym razem przerwał mu Hakuryuu, kręcąc gwałtownie głową.
– Zna zasady, jak my wszyscy – powiedział twardo i Alibabie skończyły się argumenty.
Żołnierz, który robi się zbyt niebezpieczny i dla innych, i dla siebie, jest odsuwany od misji. Tutaj też to działało? Nie, tutaj działało to gorzej, to nie byli zwykli żołnierze... Alibaba prawie się udusił, nie mogąc złapać tchu, gdy nagle sobie uświadomił, że znajduje się pośród żądnych krwi drapieżników. Wykrzywione złością i determinacją twarze Judala i Hakuryuu stały się na jedną przerażającą chwilę twarzami bezwzględnych potworów, którzy nie mają w sobie ani grama ludzkości, ani okruszyny ludzkiego miłosierdzia, ani kropli litości. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie przeraził się czegoś bardziej, niż tego chwilowego wymysłu własnej głowy. Gdy zamrugał, Judal i Hakuryuu byli już sobą, jednak w dalszym ciągu tak okrutni i bezwzględni.
Hakuryuu oparł kolbę karabinu na czole Kouhy i podciągnął jego głowę do góry. Alibaba aż zemdliło na widok jego zakrwawionej i brudnej od wymiocin twarzy.
– Kouha? – Głos Hakuryuu był tak lodowaty i napięty, że Saluja aż się skulił. Był żołnierzem, powinien być odważny, ale wiedział, że gdyby sam miał stanąć na przeciwko Hakuryuu, lepiej dla niego, by sam się zastrzelił.
Kouha zachichotał cicho i Alibaba aż jęknął zrozpaczony.
– Haku... – wydyszał Kouha jakimś dziwnym głosem, chociaż chichot cały czas nim szarpał. – Haku, chcę cię, chcę cię tak bardzo, czemu mi nie pozwolisz, czemu nie, hahaha, hahahaha… hahaha…
Alibaba widział, że Hakuryuu wymienia szybkie spojrzenia z Judalem, który kiwnął powoli głową. Dowódca sięgnął pasa Kouhy, wyciągając z małej sakiewki jakąś ampułkę i… strzykawkę z zapakowaną igłą. Słowa utknęły mu w gardle, gdy ten w milczeniu rzucił ją do swojego zastępcy, który w mgnieniu oka odpakował igłę, przebijając nią ampułkę i napełniając strzykawkę przezroczystym płynem.
Nie zdążył nawet krzyknąć, gdy Hakuryuu po prostu wbił sprzęt w udo Kouhy, dociskając pewnie tłoczek. Chłopak nawet nie jęknął, jedynie zadrżał, po czym zawisł bezwładnie w ramionach Judala.
Cichy, teraz wręcz delikatny, ze spokojem wypisanym na twarzy.

10 komentarzy:

  1. Musialam sobie to podzielic na party, zeby mnie uczucia nie przygniotly. Jak zawsze bylo idealnie. I... I SinJu! Ja tam widzialam SinJu! Moj kochany Sinbad, ktorego nienawidze, ale kurwa wciaz kocham. T T Sinbad, Ty zjebie, jestes najlepszy. Pomijajac Sinbada, ktorego wlasciwie nie bylo, to coraz bardziej lubie Morgiane w waszym opowiadaniu. Jest taka.. Kanoniczna. Jest wlasciwie prawie ze identyczna jak w Magi. Jak ona pojawia sie u was to ja wrecz widze jej obojetna lub niewyraznie zmartwiona twarz. Ona wam naprawde genialnie wychodzi i jak na poczatku nie podobalo mi sie jej wprowadzenie, tak teraz mysle, ze po prostu nie da sie jej nie lubic. No i Kouha. Znaczy, na razie ten Kouha przed frontem. Tak mna feelsy targaly, ze az pisalam do tess:zrobcie z tego AliHa! Krzyczalam sama do siebie:JENAC ENALI, OD DZISIAJ MOIM OTP ALIHA, cale szczescie po chwili mi przeszlo (gdyby mi zostalo, to po tym, co sie stalo na froncie....). Alibaba tez wychodzi wam tak... No po prostu kanonicznie. Kurwa, jak wy to robicie, ze w zupenile innej rzeczywistosci umiecie sprawic, ze ja pomyslalabym, ze to Alibaba, nawet nie znajac jego imienia? No bo Alibaba nie jest skonczona ciota, ale tez nie jest jakims niezniszczalnym bohaterem, ktory zawsze wie co robic. I wy umiecie to napisac... Tak, zeby nie byl niedorajda, ale nadal mial swoje rozterki, ktore zawsze ma. Podziwiam Was. N.N
    Aaaaa. Lapki Alisia. Czemu nie poszedl z tym do Kouena? Kouen by ukochal. T.T
    Jak poszli na front, to znow zadziwilo mnie, jak genialnie oddajecir charakter Morgiany, ale do tego juz feelsowalam.
    JUDAL. O BOGOWIE JUDAL JAK ZAWSZE BEZBLEDNY. XDDDDD On sie odezwie, a ja leze i placze ze smiechu, niewazne, czy przed chwila ryczalam ze smutku czy drzalam ze strachu. Judal, kurwa, skad Ty bierzez te teksty. XDD ale wlasciwie... To tak sobie teraz pomyslalam, ze kocham wasze opowiadanie za to, ze ono potrafi wprawiac czlowieka w takie skrajne nastroje. Raz po prostu mysle;o kurwa, juz nie dam rady tego czytac, po czym wybucham smiechem, bo Judal znow rzuci sucharem, zaraz skupiam sie maksymalnie i zapominam jak oddychac, bo Hakuryuu pokazuje swoje oblicze drapieznika. Kurwa. Jak tak mozna robic z czlowiekiem. Jak mu mozna tak robic.
    Dalej - bozz, moj Alis, moje dziecko, zablysnal niczym mina w krzakach. *.* potem cala noc plakalam nad oczkiem Hakuryuu. Jak Wy to robicie, ze ja go tutaj tak kocham? No jak? No. I na tym konczy sie moja pierwsza czesc komentarza, bi zaraz zacznie sie... Front.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hakuryuu naprawde potrafi byc cholernie skuteczny. Jak normalnie nie przepadam za nim w opowiadaniach (procz JuHaku, ale JuHaku to zupelnie co innego), tak tutaj musze sobie nad nim chwile pofeelsowac, bo to jest cudo. To pewnie dlatego, ze mam slabosc do wojskowych/wojownikow, ktorzy walcza i na do dodatek sa potezni, a maja o wiele gorzej, bo np nie widza. Idealnie z tym trafilyscie (cicho, ze to tez chyba kanoniczne), bo ja mam dziwna slabosc do niewidomych. Pisalam to juz Hibu, ze Kouen powinien byc slepy, ja bym najchetnie z wszystkich silnych postaci zrobila slepcow. Kocham, jak jakas potezna ppstac traci reke/noge/slepnie i ktos obok niej ryczy, a ona smieje sie i mowi: to tylko reka! T......T *to wcale nie feelsy na Shanksa, wcale nieeeee* i Haku jest tutaj taki, ze nawet jesli nie mowi: to tylko oko, to kurwa mam wrazenie, ze jak juz stracil wzrok to wlasnie tak powiedzial. I jak o tym mysle, to coraz bardziej go kocham... ;_____; No, ale zostawmy moja nagla milosc do Hakuryuu i przejdzmy do Alibaby. On sie nadanie na zwiadowce (nie, nie tego z SnK, bo akurat wtedy to by go jadlo jak Erena), ale na zwiadowce w prawdziwym wojski. N.N bo on moze nie jest za silny, moze i ma swoje rozterki, ale jak nikt inny potrafi radzic sobie w trudnych sytuacjach i w dodatku wciaz zachowywac sie jak czlowiek, a nie jak zwierze. Dlatego tak plakalam, jak Alibaba zdal sobie sprawe, co zrobil z nim front, co zrobil z nim ten przydzial. Ze kiedys po prostu by sie rzuci, zeby kogos uratowac, a teraz staje sie coraz bardziej nieczuly i coraz czesciej mysli tylko o sobie. To juz bylo troche widac jak pracowali w tym deszczu. Alibaba normlanie na pewno probowalby przynajmniej ostrzec nowych. Tak jego przemiana, ktora tak powoli dawkujecie, ze kiedys byl zupelnie inny, tez jest swietna. N.N to, ze front musial go zmienic, ale z drugiej strony czlowiek od razu, ot tak, na kiwniecie palca nie staje sie nieczulym draniem. Piszecie naprawde swietne opowiadanie. Ja nawet bez momentow EnAli feelsuje jak szalona i mna rzuca. N.N
      A teraz najciezsze... Kouha... O slodki Solomnie. Wlasnie zdazylam go pokochac, a wy mi go zabilyscie! Zrobilyscie to! Jestescie jak mangaka, ktory tworzy shouen! Jak Kisiel, ktory sprawil, ze ubostwilam Itachiego i tej samej chwilo go zabil! Jak Oda, ktory dal mi tyle feelsow na Ace i go zabil!!! N.N JESTESCIE TAKIE SAME, ROBICIE Z LUDZMI TO SAMO, POZWALACIE, BY WASI CZYTELNICY ZWIJALI SIE W KOKON Z KOLDRY I RYCZELI NAD OKRUCIENSTWEM FIKCYJNEGO SWIATA! N......N robicie to specjalnie i z predemytacja i jeszcze ciesza was nasze, czytelnicze lzy! Moj biedny, slodki Kouha. I tak mnie feelsy AliHa szarpnely, jak on prawie sie przy Alibabie uspokoil i nagle stwierdzil, ze go zabije. Ja czulam na wlasnym karku jego palce, ktore tylko szukaly najlepszego miejsca, by sie zscisnac. Bozz.... AliHa takie cudowne. Nigdy nie myslalam, ze bede miala takie feelsy di tego shipu. A potem... Potem Judal, a jeszcze wczesniej znow Hakuryuu, ktorego tutaj kocham tak mocno, ze jak widze jego imie pare linijek dalej to juz feelsuje. I... I Kouha... Znowu Kouha i strzykawka... A Kiri w ryk, Kiri wciaz wierzy, ze to nie smierc,, ze to tylko srodki uspokajajace, ze przeciez oni by mu tego nie zrobili, nie zrobiliby i juz. I Kiri gryzie poduszke, wygryza sobie wargi, lzy jej leca z policzkow i wierzy, wciaz wierzy...!! N...N
      Nie... Nie zrobili mu tego, prawda?

      Usuń
  2. Wróciłam do mieszkanka, więc mogę w końcu skomentować. Będę udawać, że nie wiem, jak się to zakończy, że ja wcale nie czytałam tego wczoraj, że ja nie mam jeszcze feelsów...
    No to jedziem.
    Na początek pragnę podziękować za dedyczka, co już zrobiłam na fejsie, ale w komentarzu też nie zaszkodzi. Zawsze czuję się onieśmielona, kiedy ktoś dedykuje coś czy robi cokolwiek dla mnie >//////< No i jeszcze uważacie, że moje komentarze są słodkie *zażenowana chowa się pod kocykiem* >////////<
    Ah, dopiero początek rozdziału, a tu już Kouha wyskakuje <3 moje najdroższe bby, najpiękniejszy, najlepszy, najwspanialszy *Kouha patrzy na Maakę ze złością* Znaczy, zaraz po En-nii oczywiście! *Kouha uspokojony kiwa główką z uśmiechem*
    JAK KTOŚ MÓGŁ ZABRAĆ GŁÓWKĘ DO ZABAWY KOUSZE, NO JAK!? BARBARZYŃCY! Kouha, ja ci dam swoją ;w;
    Tam jest HakuHa, czyli paring, który uwielbiam niemal tak samo jak JuHa >w< Kouhusiu, słoneczko moje, ja wiem, że z Hakubando kawał seksiaka jest, ale on należy już do Judara, więc zajmij się swoją Alisią, która pewnie usycha z tęsknoty za tobą *wcalenie*
    "Poczeka jeszcze trochę, był pewien, że wkrótce zabawa się rozkręci. Będzie cierpliwy, zaczeka. Oni wszyscy prędzej czy później tego szukają. Szukają jego. Kouha rozumiał tę potrzebę i pomagał zrozumieć to tym wszystkim jego słodkim owieczkom, które tak się wypierają i bronią, bo nie chcą zrozumieć, że pragną tego tak samo jak on. Ciepłej, szkarłatnej krwi, tego cudownego uczucia, tego wspaniałego bólu, tego…" - *kiwa ochoczo główką*
    A później Aliś, abwww, speszył się tym lubieżnym spojrzeniem Kouhy <3 feelsy tego shipu przygniatają mnie za mocno <3
    " – Znowu molestujesz blondi? – Spojrzał tam, gdzie patrzył Kouha, a gdzie siedział blondyn, jedząc śniadanie.
    – Hakuryuu mi odmówił" - nie, żeby zabrzmiało to tak, jakby Aliś dawał dupy tym zdesperowanym czy coś...
    Juju, moje słoneczko chce się pobawić ze swoim kochaniem, a ty mu każesz doły kopać, pojebało cię, panie kapitanie?
    TEŻ CHCĘ KOLEKCJĘ NOOOOOOOŻYYYYYYYY >w<
    KOUHUŚ SIĘ MARTWI RANAMI ALIBABY, ASKDJHALSKFJHALSUK >//////<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "– Kop, do cholery – poradził Alibaba, stając koło Morgiany i wbijając łopatę w ziemię." - o, nie buntuje się, brawo, brawo~
      *jara się, bo Mor*
      WIELKIE WEJŚCIE MOJEGO PIERWSZEGO OTP Z MAGI, ASKDJASFKLJGSD SINJA MOJE KOCHANE, YES PLEASE, GIMME MORE CZY COŚ! >///w///<
      "– Patrzy na ciebie.
      Alibaba drgnął i rozejrzał się, natrafiając spojrzeniem na Kouhę. Miał wrażenie, że ten typek obserwuje go coraz bardziej nachalnie i zaczynało go to naprawdę niepokoić." - *umiera przez cudowność AliHa*
      Abwww, Sin, moje ty głupie kochanie x3
      "Kouha wyglądał na ucieszonego, znowu klaskał, wieszając się Judalowi na ramieniu, jakby nic sobie nie robiąc z tego, że znajduje się przy nim ktoś tak wysoki rangą." - JEBANE DZIECKO SZCZĘŚCIA I UROCZOŚCI ;w;
      "– Front – mruknęła Morgiana i spojrzał na nią zaskoczony, unosząc brwi.
      – Co?
      – Mówię, że idziemy na front – powiedziała cicho, patrząc uważnie to na generała i pułkownika, to na pozostałą trójkę.
      – Słyszysz, o czym mówią? – zmarszczył brwi, patrząc na nią z niezrozumieniem. Przecież byli kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt metrów dalej!
      – Nie, ale widzę – odparła, wzruszając ramionami i poprawiając włosy, które zaczynały jej wpadać do oczu, by zaraz znów sięgnąć po łopatę." - będę to powtarzać do porzygu, ale ta Morgiana tak mnie jara, że aż para leci mi z uszu. Uwielbiam ją, jest taka perfekcyjna, taka bezuczuciowa, taka morgianowa! <3
      "A więc idą na front. Znowu." - a co myślałeś, że będziesz cały czas grzał dupkę w jakimś bezpiecznym miejscu? Jesteś żołnierzem, kurna >3<
      "Morgiana wyglądała na spokojną. Opanowaną. Czy ją to rusza? Czy zabijanie wywołuje w niej jakiekolwiek emocje? Wątpliwości? Czy nie myśli o niczym? Czy ludzie po drugiej stronie są dla niej ludźmi czy tylko celami do wyeliminowania?" - *turla się po podłodze, bo wspaniałość Morgiany*
      "Są najlepsi. Dadzą radę. Wojsko na nich liczy." - *przypomina sobie końcówkę i idzie płakać przez kouhowe feelsy*

      Usuń
    2. "Wzdrygnął się, czując obejmujące go w pasie ręce i policzek przytulony do ramienia." - czekałam na to cały czas! >w< just kiss already!
      Bosz, jak Kouha dba o swoje bubu *rozpływa się* i co Aliś głupio pyta "Dlaczego mu pomagał?"!? Przecież to oczywiste - BO ON CIĘ UWIELBIA, ADORUJE, KURNA TWOJA MARCHEWKOWA!!! *wdech, wydech* Przestań się dziwić, tylko się ciesz, że ktoś taki jak Kouha postanowił ciebie obrać za cel, bęcwale!
      'A potem chłopak podniósł na niego oczy i ich spojrzenia spotkały się. Nie wiedział, ile siedzieli tak w milczeniu, gdy Kouha po prostu gładził delikatnie jego dłonie, przesuwając po nich palcami, pomagając maści się wchłonąć, nim w końcu uśmiechnął się szeroko, pochylając się i muskając jego usta swoimi." - *FAJERWERKI, DEFILADA, KRZYKI RADOŚCI MILIONA LUDZI, TELEWIDZOWIE MDLEJĄ, MAAKA PŁACZE, WSZYSCY BOGOWIE BŁOGOSŁAWIĄ TEN ZWIĄZEK*
      "Spojrzał mu w oczy i Alibaba nie wiedział, czemu nie wstał, czemu nie odszedł, czemu w dalszym ciągu siedział i patrzył w jego oczy, kompletnie niezdatny do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Dlaczego go nie odtrąca? Czemu nie odepchnął, nie kazał przestać, zostawić się w spokoju…?" - bo tego chcesz, nie walcz z tym, tylko przyjmij do wiadomości, że jesteś jebanym pedałem, goddammit.
      "Kouha przycisnął wargi do jego ust na krótki moment i do Alibaby z przerażeniem dotarł fakt, że po plecach przebiegł mu dreszcz i to bynajmniej nie obrzydzenia." - *wskazuje na ten fragment dłonią, robiąc wszechwiedzącą minę* mówiłam.
      "– Jesteś chory – wychrypiał, nagle jakby odzyskując czucie w rękach, gdy odsunął go gwałtownie od siebie. – Lecz się, pedale!" - ALIŚ, TY POJEBIE, PRAWDZIWA BLONDYNKO *samanaturalniejestblondynkąaleciii*, IDIOTO, DEBILU, COŚ TY ZROBIŁ, KOUHA MUSI SIĘ ZRELAKSOWAĆ PRZED PÓJŚCIEM NA FRONT, MUSI SIĘ Z TOBĄ KOCHAĆ, CZY TY ZDAJESZ SOBIE SPRAWĘ, JAKIE BĘDĄ SKUTKI TWOJEJ ODMOWY, CZY TY MASZ JESZCZE ROZUM I GODNOŚĆ CZŁOWIEKA, CZY TY CHCESZ, ŻEBYM CIĘ ZNALAZŁA I SIŁĄ WEPCHNĘŁA W DUPĘ KOUHY!?
      *dyszy ciężko*
      Ok, już mi lepiej.
      "– Na razie to tyle – wyszeptał, z uśmiechem patrząc, jak Alibaba dotyka policzka, po którym ściekło kilka kropli krwi. – Będę na ciebie czekać, skarbie." - TO SĄ OSTATNIE SŁOWA NORMALNEGO, SPOKOJNEGO KOUHY, JAKIE POWIEDZIAŁ DO ALISIA, OSTATNIE, TRZEŹWE SŁOWA GODDAMMIT! ;_; nie wiem, czy specjalnie to zrobiłyście, czy przypadkowo, ale ja w tym momencie potrzebuję chwilki *wychodzi zrobić sobie herbatkę na uspokojenie. Mocną i czarną jak jej myśli*
      "Zauważył na ławce przed sobą ten słoiczek z maścią. Zostawił mu go? [TAK, BO SIĘ O CIEBIE TROSZCZY, DEBILU] Niepotrzebnie, dałby sobie radę i bez tego, ale… taka pomoc nie zaszkodzi. Psychopatów należało wykorzystywać, pomyślał ze złością, opalać się w ich psychozie, ale nie dać się spalić.
      I postanowił trzymać się tej myśli." - Aliś ma dość semowate myśli, naprawcie go, bo za bardzo się rozbrykał.
      MOOORGIIIIAAAANAAAAA~ <3 <3 <3 moja najwspanialsza, moja najcudowniejsza, mój cukiereczek~
      "(...) że Alibaba z trudem ją złapał." - masz szczęście, że zdążyłeś ją złapać, masz szczęście... *leniwie poleruje nowy nożyk, który niedawno zakupiła*
      "Alibabie mignęły różowe włosy Kouhy na czele atakujących, jednak nie miał okazji przyjrzeć się temu bliżej, bo zaraz schował się za samochodem, gdy kula śmignęła koło jego twarzy." - nawet w wirze walki Aliś odnajdzie swoje kochanie >w<
      Juju i jego wspaniałe rozkazy xD
      "Aż odetchnął w ulgą, gdy dostrzegł machającego im Kouhę. Ten chłopak był wariatem, tak wystawiając się na ich celowniki. Opuścił własny karabin, żeby przypadkiem z tej ulgi nie zrobił czegoś głupiego." - *buja się na krześle* "Z TEJ ULGI', "Z TEJ ULGI", ON SIĘ MARTWIŁ O SWOJEGO KOUHĘ, ABWWWWW! Znaczy, no wiem, że to normalne, że Aliś martwi się o kolegów z drużyny, ale to jest Kouha, to moje kochane AliHa, musicie mi wybaczyć ten entuzjazm~ >w<'

      Usuń
    3. "Za blondi zbiórka!" - :'DDDD
      "– A skąd mam wiedzieć? – zapytał, patrząc na niego z rozbawieniem. – Już ich nie ma, więc jakie ma znaczenie, jak się nazywali?" - *widzi tę adrenalinę w oczach Kouhy, widzi jego psychopatyczne myśli, wie, jak to się skończy i znowu idzie płakać*
      "Ale jak się kurwa zgubisz z tymi niedojdami, to cię zapierdolę, słyszysz? – Kouha wyszczerzył się do niego tylko, salutując wyjątkowo niedbale." - z jednej strony chcę się roześmiać, bo znowu wspaniałe rozkazy Judara, a z drugiej... OSTATNI SALUT KOUHYYYYY ;A;
      " – I przykro mi, blondi, ale dzisiaj mi nie possiesz. Zamieniasz się z naszą rudą dziwką i idziesz do oddziału Haku." - 1. Aliś wolałby Kousze, ale jeszcze tego nie wie; 2. JAK TY SIĘ ODZYWASZ DO MOJEJ MORGIANKI, KURNA, PANIE KAPITANIE QnQ
      "Hakuryuu wyglądał… przerażająco, gdy był taki skupiony na misji." - chciałeś powiedzieć "seksownie", ale tym razem ci to wybaczę.
      "– Nie zabijamy cywilów. Dowództwo życzy sobie jak najmniejszych strat, zrozumiano?" - *znowu idzie płakać, kouhowe feelsy atakują*
      "– Nasz cel jest na północnym wschodzie – odezwał się Hakuryuu, idąc na czele ich grupy. – Jeżeli ktoś się zgubi, nich tam podąża." - *ona by się zgubiła po 5 metrach i pewnie pomyliłaby wschód z zachodem...*
      "Może i miał problemy z wiarą w Kouhę czy Judala, ale Hakuryuu zdawał się być rozsądny." - JAKIE KURNA PROBLEMY Z WIARĄ W KOUHĘ, MASZ W NIEGO WIERZYĆ DO OSTATNIEJ SEKUNDY, CZY TO JASNE *znowu płacze*
      Oh gawd, oh ten zwiadowca Aliś, jara mnie to, bo zawsze uwielbiałam pozycję zwiadowcy czy innych zwykłych patrolujących, a nie wojów *za dużo mmorpg, za dużo~*
      No i podpisuję się pod fragmentem komentarza Kiri, który dotyczył niepełnosprawnych fizycznie postaci. Też to bardzo lubię *bo feelsy, goddammit, jednak jestem masochistką*
      "Przestał się zastanawiać, czemu Hakuryuu jest właściwie zastępcą Judala i czemu wszyscy się go tak boją. Był przerażający, gdy trzymał karabin i zabijał. I gdy był tak nienormalnie skuteczny." - Aliś, ja ci dam chyba specjalne lekcje czy coś. Mówi się "se-kso-wny", a nie "prze-ra-ża-ją-cy", kapujesz? Tylko nie myśl za dużo o Haku, bo to husbando Judara, a Judar umie być zazdrosny.
      Zwiadowca Aliś znowu w akcji~ <3
      "Chociaż tyle dobrego, ten widok żywych dzieci dodał mu otuchy." - *płacze, zaraz się odwodni*
      Jestem dumna z naszej blondyny, że nie zwymiotował. Serio, nie mówię tego szyderczo czy coś. Jego pierwszy front dużo go nauczył i trochę uodpornił na to wszystko. Może nigdy nie będzie taki opanowany i podjarany walką jak Judar czy reszta bardziej doświadczonych kolegów, choć, kto wie~ Myśli teraz nie tylko nad tym, co się dzieje wokół niego, ale patrzy w przyszłość, wysuwa wnioski i podejmuje decyzje, które przyniosą zwycięstwo misji. Brawo, Alibaba.
      "Teraz nie było Kouhy, który by mu pomógł, teraz jest na misji, musi sobie radzić sam." - ha, myśli o Kousze, kocha go, potwierdzone info.
      "– Cholerny kretyn – warczał pod nosem, przystając koło Alibaby i wychylając się, by zobaczyć, co się dzieje.
      – To był Kouha? – wydyszał Alibaba, czując, że pocą mu się dłonie.
      – A kto inny? – warknął, ładując karabin." - kretyn=Kouha? Oj, Aliś, grabisz sobie =3=
      "Wzdrygnął się i wręcz machinalnie uniósł karabin, mierząc nim, gdy drzwi przed nim otworzyły się gwałtownie. Nie zdążył jednak wystrzelić, gdy świat przysłoniły mu różowe kosmyki, a sam Kouha rzucił mi się na szyję, niemal zwalając z nóg." - CZY JA MOGĘ UZNAĆ, ŻE TEN ROZDZIAŁ ZAKOŃCZYŁ SIĘ NA TYCH DWÓCH ZDANIACH? ;_______________;

      Usuń
    4. Dobra, teraz ten komentarz będzie jeszcze bardziej nieskładny niż dotychczas.
      To okropne, że Kouhuś ma tak skrzywioną psychikę, że aż tak jara go widok tych bebechów. Nie zwraca nawet uwagi na to, że sam został ranny, nie widzi, że jego Aliś martwi się o niego, nie widzi, że chce mu pomóc. Cały jego świat skurczył się teraz do obrazu masakry i krwi, jaka roztaczała się wokół niego.
      "Wyszarpnął rękę i odsunął się gwałtownie od Kouhy, po czym ruszył w stronę schodów, zostawiając go samego. Niech sobie będzie zasranym świrem, ale Alibaba nie zamierzał w tym uczestniczyć." - ZOSTAŃ TAM, KURNA, MASZ ZOSTAĆ Z KOUHĄ. Ale tak serio - teraz, gdy czytam drugi raz ten rozdział, jestem wpieniona na Alibabę. Widzi, że jego kolega z drużyny, który mu ocalił dupsko na poprzedniej misji, świruje i może to zakończyć się fatalnie, może nawet skrzywdzić nie tylko cywilów, ale i kogoś z oddziału, ale Aliś i tak jest zły, że Kouha ma ochotę się do niego dobierać (czemu nie możemy się dziwić, przecież Aliś to kawał seksownego słodziaka, jest piękny i wgl) i z fochem odchodzi. Ja wiem, że musi kontynuować misję i wykonywać rozkazy, ale czy on na prawdę nie widzi tego, co się dzieje z Kouhą? Przecież na jego oczach Kouha zachowuje się gorzej niż zwykle, nie panuje nad sobą, wygląda wręcz demonicznie. W głowie Alibaby powinna zapalić się czerwona lampka, że COŚ JEST, KURNA, NIE TAK. Obrzydza go to całe pedalstwo, ok, znam homofobów i wiem, jak potrafią się zachowywać do osób homo- czy biseksualnych, którzy nagle zaczynają się do nich dobierać, ale Aliś powinien mieć na uwadze nie tylko swoje własne odczucia, które szczerze mówiąc gówno innych obchodzą na froncie, ale powinien wysnuć jakieś wnioski: Kouhę jara krew-> dookoła jest pełno uciętych kończyn i gorszych rzeczy-> Kouha się tym podjarał bardziej niż zwykle-> oh crap, to się może źle skończyć-> lepiej nie narażać misji i pomóc mu z tym choćby i siłą.
      ^tak powinien wyglądać ciąg myślowy Alisia. Ja wiem, ze on nie mógł przewidzieć przyszłości, nie wie przecież, jak się skończy to wszystko, ale wcześniej było widać, że potrafi dość dobrze rozeznawać się w sytuacji (moment z katowaną kobietą).
      Kurna, Aliś, tracisz u mnie, tracisz. Nawet dawanie dupy En-nii cię nie uratuje.
      "Zamrugał, widząc Kouhę, który jak gdyby nigdy nic przebiegał przez pole bitwy. Postradał rozum czy co?! Ten pieprzony idiota! Od razu zainteresowało się nim kilku żołnierzy, więc Alibaba bez chwili namysłu uniósł broń, celując. Przecież ten kretyn zginie, co on sobie myślał, tak bardzo się odsłaniając? Aż takie miał zaufanie do swoich kompanów, wierzył, że będą go osłaniać?
      Zacisnął zęby. Coś z Kouhą było stanowczo nie tak. Nawet z odległości kilkunastu metrów słyszał jego obłąkańczy śmiech, gdy wpadał do kolejnego budynku." - Alibaba DOSKONALE WIE, że coś złego dzieje się z Kouhą, ale nie próbuje mu w żaden sposób pomóc. Wiem, to trudne, bo zewsząd powietrze przecinają strzały, wróg czai się z każdej strony, ale Aliś mógłby choćby pomyśleć, by zatrzymać Kouhę.
      "Z pewnością byli tam również ich ludzie, na pewno część z nich zginęła... Co się stało?
      Obszar pustoszał, więc niechętnie zawrócił schodami w dół, do wyjścia. Musi iść dalej. A jeszcze lepiej - sprawdzić, czy byli jacyś ranni w tym budynku. I jeżeli Kouha rzeczywiście nie żyje, to przekazać to jak najszybciej Hakuryuu i Judalowi." - dobra, ok, fajnie, widzę jakąś inicjatywę, ale DOŚĆ PÓŹNĄ, cholerny blondi ;_;

      Usuń
    5. "Prawie umarł ze strachu, gdy w drzwiach się z kimś zderzył i przez chwilę nie wiedział, czy to jego człowiek, czy nie… Nie. Zareagował dosłownie sekundę wcześniej niż tamten. Przeszedł nad trupem, odcinając się od jakichkolwiek myśli. Nie może teraz się rozpraszać, nie może żałować ludzi, których za sobą zostawiał, po prostu nie może." - chwila przerwy na pochylenie się nad wspaniałością Alisia w tym fragmencie.
      "Szlag, musi sprawdzić, czy z Kouhą wszystko w porządku." - A CZY BYŁO W PORZĄDKU, GDY OSTATNI RAZ GO WIDZIAŁEŚ!?
      "Powinien był zatrzymać Kouhę. Kurna, przecież widział, że coś jest z nim nie tak, dlaczego nie zareagował wcześniej? Jeżeli się okaże, że to naprawdę on, że zeschizował już do reszty, to będzie z całą pewnością jego wina." - już nic nie muszę mówić, Alibaba zna swoją winę, żal za grzechy też pewnie będzie, ale, kurna, ja mu nigdy nie wybaczę. Miło, że w ogóle zdał sobie sprawę, że to wszystko przez jego jebany foch.
      "najważniejsze było jednak jego przeżycie, dopiero później liczyła się cała reszta." - jak dla mnie to najważniejsze jest dobro misji, ale co ja tam wiem.
      "W którym momencie tak przestało go przerażać zabijanie? W której chwili stało się koniecznością, którą rozumiał, którą się sugerował, która stała się prawem stanowiącym o tym, kto wróci żywy?" - no naprawdę, doskonały moment, by o tym myśleć, Alibabo. Pomyśl jeszcze o znaczeniu egzystencji, zamiast przejmować się Kouhą.
      "– Jak się zachowywał?! – warknął, na co blondyn zamrugał zdezorientowany. Co on...
      – Kto? – zapytał zaskoczony, nie wiedząc za bardzo, o co może mu chodzić.
      – Kouha, kurwa, a kto! – wręcz wydarł się Judal. – Widziałeś go?!
      – Widziałem – wyjąkał i aż podskoczył, gdy Judal uderzył pięścią koło jego twarzy. Alibaba po raz pierwszy wkurzył się tak naprawdę. – Skąd miałem wiedzieć?! – wydarł się, odpychając go od siebie. – To świr, skąd miałem wiedzieć, że może świrować jeszcze bardziej?! To wy go, kurwa, znacie, wy za niego odpowiadacie!" - podziwiam Judara za to, że go nie zdzielił w mordę. Bo Judar doskonale wiedział, że to przez Alibabę. Blondi nie ma nic na swoją obronę, za takie marne wymówki mam ochotę roześmiać mu się w twarz.

      Usuń
    6. Nie, nie, nie, tylko nie to, tylko nie ten moment *znowu odchodzi od lapka, bo musi się przygotować psychicznie*
      Dobrze wiecie, ze ja was nienawidzę za ten fragment. Kouha to moja ulubiona postać nie tylko w waszym opowiadaniu, ale też i ze wszystkich animców i mang, więc po prostu płaczę nad tą końcówką.
      "– Jak jesteś taki, kurwa, mądry, to idź tam i mu przemów do jego zjebanego rozumu! – wrzasnął Judal, patrząc na niego z furią. – Idź, wykaż się czymś w końcu, kurwa!" - po haku tego nie widzę, ale Judar ma wciąż nadzieję na uratowanie Kouhy. Wierzy, że ktoś, kogo Kouha tak bardzo lubił, może pomóc mu się otrząsnąć z tego amoku.
      "Nie wiedział, dlaczego to zrobił, dlaczego mimo paraliżującego strachu wysunął się na przód, ignorując warknięcie Hakuryuu. Powinien mieć w dupie tego czubka, pozwolić, żeby go zabili, miałby w końcu święty spokój, nikt nie robiłby mu wody z mózgu, nikt by go nie napastował. Ale Judal powiedział, że swoich się nie zabija, kurwa, nie będą nosić na rękach krwi swojego żołnierza. I nie Kouhy." - Aliś też wierzy, nie tyle w Kouhę, ale w to, że uda mu się przemówić do niego, że tamten go usłyszy, że się opamięta.
      *zaciska oczy, bo wie, o czym będą kolejne zdania*
      Tak jak wczoraj wręcz trzęsłam się przez tę scenę, tak teraz jestem nieco spokojniejsza i tylko płaczę. Powtarzam - nienawidzę was. Ale jednocześnie kocham, bo uwielbiam feelsy, które niszczą mi serce na drobne kawałki, gniotą je, wdeptują w kałużę i oddają z sadystycznym uśmiechem.
      "Kouha zachichotał cicho i Alibaba aż jęknął zrozpaczony." - Alibaba odzyskuje moje uznanie. Mimo że brzydził się zachowaniem Kouhy, uważał je za ohydne, to wciąż mu zależy na koledze z zespołu, to jest w końcu jego kompan.
      "Cichy, teraz wręcz delikatny, ze spokojem wypisanym na twarzy."
      Jest mi wręcz potwornie smutno, ze Kouha musiał zginąć PRZEZ JEBANY FOCH ALIBABY, ale z jednej strony jestem szczęśliwa - co wam już na fejsie pisałam - że nie trafił przed sąd wojenny. Już lepiej, żeby zginął, niż spędził resztę życia za kratkami, z dala od towarzyszy broni.
      Nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć, bo płaczę i feelsuję nawet bardziej niż na Supernaturalu czy Shigatsu wa kimi no uso (trudno mnie doprowadzić do takiego stanu, gratuluję, dziewczyny). Zabiłyście mnie tym rozdziałem i wasze szczęście, że są jeszcze inne postaci, które uwielbiam, więc nie porzucę tego opowiadania. Ale i tak będziecie się smażyć w Piekle za zabicie mojego Kouhy.
      ;_;

      Usuń
  3. Przerażacie mnie z tą długością komentarzy... Ja ledwo umiem z siebie wydusić kilka zdań xD Przybyłam zagoniona do roboty przez pewną osobę, a do komentarza zbieram się właściwie od dwóch dni. Nie wiem, co takiego było w tym rozdziale, że naprawdę, doprowadził mnie do strasznej rezygnacji. Przemyślałam to sobie, i myślę że to pokazany Alibaba tak na mnie zadziałał. Jego rezygnacja, smutna akceptacja, a także kwitnący kwiat strachu, nienawiści, wobec innych i samego siebie. On obojętnieje. A od zobojętnienia już tylko krok do tanga z karabinem w ręku. Uważam za to, że nareszcie odnalazł ten kierunek, w który powinien celować - bycie zwiadowcą. Ma sokoli wzrok, dobry instynkt... Nadał by się.
    Poza tym Judal zaczął mnie lekko irytować. Wiem, że minie jeszcze dużo czasu, zanim jakoś unormują swoje stosunki, o ile kiedykolwiek, ale udziela mi się wkurzenie Alibaby. Ile można? No tak, to Judal, można w nieskończoność. Tylko w końcu się to beknie. Za to wielki podziw dla Hakuryuu, który ze ślepotą na jedno oko naprawdę jest niezawodny. Alibaba powinien zostać w jego oddziale, tam mu będzie najlepiej.
    No i główna kwestia rozdziału, Kouha. Od początku, od pierwszego akapitu pisanego z jego perspektywy czułam, że coś jest nie tak. Że z nim jest coś źle, coś jest nie na swoim miejscu. Zawsze był chory i niebezpieczny (w tym opowiadaniu), ale to był taki... nowy poziom. Zaciekawiło mnie odrętwienie Alibaby, gdy ten go macał. Myślę, że Alibaba już wie, co to oznaczało. Że on tak naprawdę pragnie tego. W tym jednym momencie pragnął spełnić pragnienie Kouhy, jednocześnie samego siebie karając za cały żywot. Ciekawa jestem, jaki to będzie miało wpływ na zachowanie i psychikę Alibaby.
    Sindbad moim zdaniem okaże się być cholernie fałszywy. Tak, wiem, same moje spekulacje, ale tak go czuję. Nie wiem, czy tak będzie, ale... Tak mi mówi intuicja.
    Wracając do Kouhy... Nie spodziewałam się tego, że obróci się przeciwko swoim. Nie spodziewałam się, że nie posłucha Alibaby. Myślałam, że jego jako jedynego usłucha, wróci mu głos rozsądku, a Saluja na zawsze zostanie pupilkiem Kouhy. Czy takie wyjście mi się podoba? Na pewno zwiększy napięcie między młodzikami a dowództwem. Alibaba nigdy im do końca nie ufał, a teraz jeden z nich go zaatakował. Czy użycie zastrzyku było lepsze niż zastrzelenie go? Nie. Skoro są tacy bezduszni, to dlaczego po prostu nie odjebali mu łba?
    Mam nadzieję, że mimo wszystko odbierzecie to na górze pozytywnie, bo rozdział mi się podobał. Po prostu jakoś tak nie mam weny na napisane porządnego komentarza xD Mimo to, życzę wam weny, Tobie Tess powodzenia z licencjatem, a Hibu miłych nowelek ;D

    OdpowiedzUsuń