wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział V

Generalnie zasada jest taka, że kto umarł, ten nie żyje, ale słodka rzeczywistość zaskakuje każdego. Następny rozdział pewnie w lipcu, a niecierpliwcom tess. chętnie podeśle swój licencjat do czytania, Hibari zaś zarzuci jakąś nowelką Sienkiewicza.
Dzisiejsza dedykacja dla wszystkich kochających flaki. Zalecane dla widzów o mocnych nerwach.

~*~

Alibaba patrzył na to, co się przed nim działo i nie mógł w to uwierzyć, po prostu nie mógł. Co oni właśnie… Co…
– Co to było? – wyszeptał, patrząc na nich ze zgrozą. Co oni mu zrobili? Spojrzał na Kouhę, na jego lekko rozchylone usta, wciąż wykrzywione w delikatnym uśmiechu. W pełnym umundurowaniu ciężko było nawet stwierdzić, czy jeszcze oddycha, ale przecież gdyby mieli go zabić, to raczej po prostu by go rozstrzelali, prawda?
– Sam nie wiem – mruknął Judal, wzdychając cicho z irytacją, gdy przerzucił bezwładne ciało kompana w ręce Hakuryuu, który z kolei zarzucił go sobie na ramię. – Ale każe się tym traktować za każdym razem, gdy za bardzo go nosi.
– Czyli żyje? – wyjąkał, otwierając szerzej oczy, patrząc na nich z niedowierzeniem.
– Jasne, że żyje – odezwał się Hakuryuu, poprawiając sobie Kouhę na barku, by się nie zsunął.
– To… nie był pierwszy raz? On tak zawsze?
– Rzadko, ale się zdarza – mruknął tamten, rzucając mu ponure spojrzenie. – Choć nigdy dotąd w takim stopniu.
Alibaba po raz kolejny poczuł, jak przeszywa go zimny dreszcz. Kim on był… kim byli ludzie w tym oddziale? Jak to możliwe, że… Jak to się stało, że on w ogóle istniał, że ktoś pozwolił potworom trzymać broń i zabijać? Jakiś głos na tyłach świadomości szeptał mu, że sam też jest potworem, że trzyma broń w rękach, że należy do tego oddziału, że sam chciał w nim być, że zabijał ludzi, że…
Podniósł wzrok, gdy Judal stanął przed nim, mierząc go spojrzeniem spod przymrużonych powiek. Aż napiął się cały, nie wiedząc, czego ma oczekiwać. Kopniaka? A może go zabije?
– Jak będziesz takim idiotą – wycedził w końcu przez zęby – to zginiesz zanim nawet w głowie zaświta ci myśl, żeby podnieść karabin.
Skłamałby, gdyby powiedział, że wzrok Judala nie był przerażający. Przerażająco zimny i groźny.
– Wstawaj. Robimy rozpoznanie i wynosimy się stąd – warknął polecenie i oddalił się.
Alibaba zaczerpnął głęboko powietrza. Dopiero teraz sobie uświadomił, że faktycznie był skończonym idiotą. Podszedł do Kouhy bez… bez niczego, bez uzbrojenia, wcale nie był gotowy na to, by wyciągnąć nóż, cokolwiek i się uratować. Podszedł bez niczego do kogoś ogarniętego szałem zabijania. Saluja, ty kretynie. Powinien oberwać od Hakuryuu kolbą karabinu, może to by go czegokolwiek nauczyło. Bo jak tak dalej pójdzie, to skończy jako trup.
Z trudem podniósł się na nogi, rozglądając się wokoło i aż go zemdliło. Wszędzie… wszędzie były zmasakrowane trupy dzieci. Cholera jasna, to naprawdę dzieło Kouhy? Te wszystkie małe ciałka? Część miała wciąż szeroko otwarte oczy, wpatrzone w nicość, z niemym krzykiem zastygniętym na rozchylonych ustach. Aż poczuł do siebie obrzydzenie, że właśnie uratował kogoś, kto był sprawcą ich śmierci. Chociaż z drugiej strony, czy śmierć za śmierć była dobrym rozwiązaniem? Czy godziło się zabijać mordercę?
Pełen mieszanych uczuć krzątał się po wiosce razem z resztą, starając się zachować czujność, chociaż czuł się cały otępiały ze zmęczenia, szoku, żalu i złości, że… że im nie wyszło. Że ta misja zakończyła się totalną klęską, że nie zdążyli na czas. Może gdyby się pospieszyli, może gdyby szli szybciej, gdyby… Potrząsnął głową, starając się odgonić te myśli. Nic nie mogli zrobić. To nie była ich wina, że ci ludzie zginęli. Wielokrotnie mieli tłuczone do głów, że winny zawsze był oprawca. Jeżeli tracili swoich na wojnie, winni zawsze byli ci, którzy ich zabili, a nie ci, którzy ich nie ochronili. Mimo to dlaczego to aż tak bolało?
Spojrzał na mężczyzn, których udało im się uratować, ściskających swoje ocalałe dzieci. Było ich niewielu, kilkunastu, może kilkudziesięciu. A dzieci ledwie parę. Widział te nienawistne spojrzenia i nie dziwił im się wcale. Ci ludzie potrzebowali kogoś, kogo mogli obarczyć winą i nie potrzebowali na to w ogóle dowodów. Alibaba wiedział o tym doskonale, mimo to nie był w stanie spojrzeć im w oczy, gdy obok nich przechodził.
Wzdrygnął się, gdy dostał kamieniem w tył głowy. Obrócił się z zaskoczeniem, spoglądając niepewnie na jednego z mężczyzn, który patrzył na niego z furią.
– A gdyby on zabił twoją rodzinę? – warknął tamten i Alibaba zdawał sobie sprawę, o czym on mówił, dlatego poczuł się jeszcze podlej. – Gdyby zabił twoje dzieci, to też byś go obronił?
Co miał powiedzieć na swoje usprawiedliwienie? Odwrócił wzrok, nie będąc w stanie wykrztusić ani słowa, czując, jak straszliwie drżą mu dłonie, jak dławi go w gardle. Czy mieli rację? Czy rzeczywiście powinien dopuścić do tego, by Kouha został zabity przez swoich?
Drgnął, gdy koło niego ktoś przeładował broń. Zerknął na Judala, który wpatrywał się w mężczyznę, mierząc do niego. Czuł, że blednie na widok tego, co ten wyprawiał…
– Podnieś jeszcze raz rękę na żołnierza, a stracisz nie tylko ją – warknął, a grupka osób aż się cofnęła w przestrachu. Alibaba też miał ochotę to zrobić. Miał wrażenie, jakby za dużo myśli i odczuć atakowało jego osobę, czuł się… zagubiony w tym wszystkim, wzdrygał się na każdy ruch, a już zwłaszcza na kogoś stojącego przy nim z bronią. I bez znaczenia, że nie celował w niego. Najchętniej uniósłby własny karabin. Najchętniej by stąd zniknął, by nie widzieć tych złamanych, rozpaczliwie wściekłych ludzi, by nie oglądać pokaleczonych, zakrwawionych trupów, by nie patrzeć na małe, zmasakrowane ciałka, nie słyszeć w głowie przeraźliwego chichotu Kouhy, że on im tylko pomoże, tylko im pomoże…
– Rusz się – powiedział ostro do niego Judal, mierząc go bezlitosnym spojrzeniem. Alibaba zrobił co kazał, jak jakaś marionetka, jak ktoś bez własnej woli, oszołomiony i bezwładny.
Co on robił, w czym on brał udział…
Kołysał się w samochodzie, nie mogąc zapanować nad swoim bezładnymi myślami. Tym razem nie protestował, gdy ktoś podał mu butelkę z alkoholem, od razu wziął porządnego łyka, mając nadzieję, że mu to pomoże. Przyglądał się siedzącemu naprzeciwko Hakuryuu, o którego ramię był oparty Kouha. Drobniejszy chłopak wyglądał, jakby spał, miał delikatnie rozchylone usta, a jego twarz nie była wykrzywiona już w tym psychodelicznym uśmiechu. Jeszcze nigdy nie widział go takim spokojnym, dlatego popatrywał na niego od czasu do czasu, wciąż nie mogąc się nadziwić, że nawet on potrafi wyglądać tak ludzko.
– Wyjdzie z tego? – zapytał cicho, spoglądając znowu na Hakuryuu, który dotychczas wpatrzony gdzieś w ścianę, przeniósł na niego wzrok.
– Tak myślę – odpowiedział krótko, patrząc mu w oczy. – Kouen doprowadzi go do porządku.
Sposób, w jaki Hakuryuu powiedział imię lekarza, a wręcz je wywarczał, sprawił, że Alibaba nie miał złudzeń, jakimi odczuciami ten darzy starszego mężczyznę. Coś zaszło między nimi? Zmarszczył brwi, znowu patrząc na Kouhę. Szczerze mówiąc, nie spodziewał się, że ktoś może wykazywać tyle troski, tak się angażować w uratowanie jednego żołnierza. Nie w tym oddziale. Bo tak na dobrą sprawę, ile osób było już włączonych w ten dziwny stan Kouhy? Ale chłopak był zawodowcem, był dla wojska cenny. Ile osób stanęłoby za Alibabą, gdyby to on zeschizował? Wzdrygnął się, gdy pomyślał, że Judal sam wymierzyłby mu kulkę w łeb za takie zachowanie.
Tym razem był przeraźliwie, okropnie świadomy tego, co się wokół niego dzieje. Chociaż wszystko docierało do niego jakby zza ściany, to miał świadomość każdego ruchu, za którym strzelał oczami, każdego hałasu, który go rozstrajał, wszystkiego. Rutynowe badania przebiegły szybko, Alibaba poddawał im się w całkowitym spokoju, odpowiadając na pytania, dając dowód swojego zdrowia fizycznego. Nie spotkał tym razem Kouena, chociaż słyszał, że Judal kazał po niego posłać. Czyżby chodziło o Kouhę? Całkiem możliwie, Alibaba nie wiedział, co Kouha był w stanie robić, gdy był w takim stanie. Gdy wrócili do obozu, dopiero tam zauważył, że z nowych znowu przeżyło ich tylko kilku. W tym jeden z jego plutonu, ten, z którym był na zwiadzie i później chciał go powstrzymać.
Olba, tak się przedstawił, gdy dosiadł się do niego na stołówce, chociaż żaden z nich nie miał ochoty na jedzenie. Alibaba widział, jak chłopak jest blady i nerwowy, jednak odnosił wrażenie, że trzyma się i tak dużo lepiej, niż on sam po pierwszym froncie.
Spojrzał na talerz przed sobą, wbijając mocno paznokcie we własne przedramię. Ten chwilowy ból pozwalał mu się wyrwać z myślenia o tym, jak bardzo go mdli, jak bardzo jego żołądek jest ściśnięty, jak całe jego ciało jest napięte. Jakby się dusił we własnej skórze. Wbił mocniej paznokcie, gdy zalała go fala… sam nie wiedział, czy to było obrzydzenie, czy bolesna akceptacja tego, w czym się znajdował. W każdym razie bolała go już głowa od tych rozkołatanych myśli i wspomnień.
Wstał i bez słowa opuścił stołówkę, zostawiając Olbę samemu sobie. Niech bardziej doświadczeni się nim zajmą, Alibaba nie był jeszcze gotowy na to, by pomóc komuś, gdy jeszcze nie nauczył się pomagać samemu sobie.
Usiadł na uboczu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, nie umiejąc się przyłączyć do reszty żołnierzy. Aż się wyprostował, gdy dostrzegł nagle Kouhę. Już z daleka dostrzegł jego obitą twarz. Przez chwilę sam nie wiedział, co ma zrobić i zamarł w paraliżującym przestrachu. Chciał się upewnić, czy wszystko w porządku, a zarazem był przerażony, chciał go zapytać… sam nie wiedział o co, a zarazem nie chciał już nigdy więcej patrzeć na jego wykrzywioną w taki sposób twarz.
Kouha rozwiał jego dylematy, gdy sam go zauważył, przystając na moment. Alibaba nawet nie był świadom tego, jak mocno obejmuje bolący go żołądek, wbijając sobie palce w ramiona, gdy chłopak ruszył w jego stronę. Nie sądził, by był gotowy na rozmowę z nim, by był w ogóle gotowy na cokolwiek, co miało coś wspólnego z tym chłopakiem.
– Hej.
Nie podnosił wzroku, gdy Kouha nad nim stanął, więc ten bez słowa kucnął przed nim, zaglądając mu w oczy. Zmusił się, by na niego spojrzeć i mimowolnie się wzdrygnął, widząc rany, sińce i otarcia na jego ładnej w gruncie rzeczy twarzy. Nie wiedział, ile tak siedział, wpatrując się w niego w milczeniu, nim dłonie Kouhy nie nakryły jego własnych. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wbijał sobie paznokcie w ramiona aż do krwi.
– Pomogłeś mi – powiedział w końcu cicho, jakimś takim innym tonem, takim zupełnie do niego nie pasującym. Alibaba zamrugał szybko, patrząc na niego z zaskoczeniem. – Dlaczego?
– Judal powiedział, że stoimy po jednej stronie barykady – mruknął, chrząkając cicho, gdy poczuł, jak zasycha mu w gardle ze zdenerwowania. – No więc… dlatego.
– Tym bardziej powinieneś pozwolić mnie zabić. – Kouha patrzył na niego tak intensywnie, że aż nie śmiał odwrócić wzroku. – Skoro zabiłem swoich, zasługuję na śmierć. Pamiętaj o tym.
Skinął mu powoli głową, nie będąc w stanie ani zaprotestować, ani powiedzieć, że rozumie. Nie rozumiał. Nie chciał rozumieć, nie chciał zabijać swoich, nieważne czego by się nie dopuścili. I może wcale nie darzył Kouhy sympatią, ale sam z niechęcią musiał przyznać, że był on istotny. Ważny. Jeszcze nie wiedział do końca, jak stwierdzenie to powinien pojmować i co by się stało, gdyby go rzeczywiście zabrakło, ale z pewnym zmieszaniem musiał sam przed sobą przyznać, że absolutnie nie chce tego sprawdzać.
– Dzielna z ciebie dziecina – odezwał się Kouha, nadal patrząc na niego tak intensywnie i uważnie. – Na pewno chcesz tu być? – Zmrużył lekko powieki, a Alibaba aż drgnął. Nikt go do tej pory o to nie pytał, nikt nie pytał o powody, o to czy chce…
Kouha złapał nadzwyczaj delikatnie jego dłonie, które zaciskał z całej siły. Dlaczego nie był w stanie nawet tego zauważyć?
– Tak – powiedział cicho, nie ufając własnemu głosowi.
Chłopak pogłaskał jego ręce, a usta wygięły mu się w delikatnym, jakby wyrozumiałym uśmiechu.
– Nie poradzisz sobie sam – stwierdził, popatrując na niego i Alibaba nie mógł oderwać wzroku od jego oczu. Nie było w nich takiego… szaleństwa, jak wcześniej, ale były takie, że bał się tego, jak bardzo potrafią go prześwietlić. – Pomogę ci – zamruczał, rozprostowując jego zaciśnięte palce i pogładził poranioną, wewnętrzną stronę dłoni.
Patrzył, nie ruszając się, bojąc się choćby drgnąć, gdy Kouha wyciągnął nóż. Mały, naprawdę niewielki, ale Alibaba i tak poczuł, że cała krew odchodzi mu z twarzy, czuł jak po prostu blednie, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Chłopak nie spuszczał z niego wzroku, gdy łagodnie podniósł jego dłoń, robiąc w niej płytkie, niezwykle ostrożne nacięcie. Alibaba wzdrygnął się, ale nie szarpał ręką, nie wyrywał się, nie tracąc ani na chwilę tego niesamowitego kontaktu wzrokowego, chociaż zabolało, zapiekło. Przygryzł jedynie wargę, gdy Kouha potarł palcem zranienie, rozprowadzając krew na skórze, po czym uśmiechnął się do niego lekko, pochylając się i całując wnętrze jego dłoni.
– To obietnica – wyszeptał, podnosząc głowę i przypatrując mu się z tego niepokojącego bliska. – Wkrótce będziesz mój.
Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, chcąc jakoś zaprotestować, ale nie znalazł na to siły. Dlaczego za każdym razem obecność Kouhy działała na niego tak paraliżująco? Mógł tylko patrzeć na niego, na jego twarz, czując ten pulsujący, tępy ból w dłoni, który teraz nagle wydał mu się tak ważny, tak potrzebny. Nie wiedział, co by się stało, gdyby ustał, gdyby znikł, ale nie chciał tego doświadczać, nie teraz.
– Kouha… – zaczął powoli, jednak ten położył mu palec na ustach, podnosząc się z ziemi.
– Będę czekać, aż przyjdziesz – zamruczał, a jego oczy znowu błyszczały niezdrowo, tym szaleńczym blaskiem, od którego miał dreszcze na całym ciele. – Przyjdziesz, a wtedy już nie dam ci się wymknąć.
Alibaba bez słowa patrzył, jak chłopak odchodzi, jak znika z zasięgu jego wzroku. Spojrzał na swoją dłoń, na świeże skaleczenie, które pocierał bezwiednie, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Czyste, delikatne nacięcie, na którym zbierały się kropelki krwi. Tylko tyle i aż tyle. Jego dłoń dziwnie drżała i nagle poczuł, że przydałoby mu się więcej alkoholu. Że ma ochotę rozdrapać własną rękę, by nie widzieć tego nacięcia, albo zobaczyć jeszcze więcej krwi, sam już do końca nie wiedział. Zacisnął mocno zarówno powieki jak i zęby, wszczepiając palce we włosy.
Jak tak dalej pójdzie, to będzie tak, jak powiedział mu Kouha, nie da sobie sam rady. Już teraz czuł, że coś mu się wymyka, że czegoś nie kontroluje. Może to był rodzaj samokarania? Te wszystkie myśli, ta ulga, gdy Kouha go zranił? Może po tym wszystkim, co widział, musiał się ukarać, że… że co? Że był jednym z nich? Że musi zabijać, że jest tutaj, że trzyma broń, że żyje, że istnieje…
Zaczerpnął głośno powietrze, gdy jego płuca zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa. Ścisnął mocniej własne włosy, nie mogąc przestać się zastanawiać nad tym, jak to będzie, gdy już będzie umierał.


Kouha zacisnął drgające dłonie, oblizując nerwowo wargi. Zostawił swoją słodką blondyneczkę, chociaż wcale a wcale nie miał na to ochoty. Zwłaszcza, gdy ten wyglądał, jakby naprawdę potrzebował jego pomocy. Z tym, że Kouha znał ten typ, znał takich ludzi, którzy nie dopuszczali do siebie takich myśli, którzy się ich bali. Kouha musiał być delikatny, ostrożny, musiał go naprowadzić, obudzić w nim te myśli, ten instynkt, który sam go będzie pchał do przodu. Jakby go spłoszył, nie dałby sobie pomóc, męczyłby się, nie wiedząc, jak sobie dać z tym radę. Ale Kouha go poprowadzi, nie z takimi miał już do czynienia, nie takim pomógł. Aaach, jak bardzo już chciał, żeby ta chwila nadeszła, żeby przyszedł do niego, żeby Kouha mógł mu wszystko pokazać, wszystko zademonstrować, cieszyć się jego widokiem, metalicznym, cierpkim zapachem krwi pomieszanej z potem.
Aż zadygotał, wbijając mocno paznokcie w skórę dłoni, by odzyskać nad sobą kontrolę. Wciąż jeszcze był osłabiony i trochę senny po tym syfie, który mu wstrzyknięto, ale najchętniej to by coś rozwalił, rozpruł, pociął i patrzył, jak na jego oczach niszczeje. I niekoniecznie chodziło mu o obiekty martwe, najchętniej zatopiłby nóż w swojej ukochanej blondynce, napawał się jego jękami, jego prośbami, by przestał… choć może bardziej kuszące były prośby o więcej? Musi to przemyśleć, uznał, pocierając nerwowo dłonie i oblizując usta. Musiał być cierpliwy, prawda? Ale nie szkodzi, wciąż był ktoś, kto interesował go na tyle, by mógł ugasić ten płomień, to pragnienie, tę potrzebę.
Zachichotał cicho i poszedł do ich pomieszczenia sypialnianego. Tak jak się spodziewał, Hakuryuu rzadko kiedy uczestniczył w wielkich popijawach po powrocie z frontu, najczęściej wracał do siebie i leżał, wpatrując się w sufit, z plecakiem pod głową. Nie zdziwiła go butelka w ręku tamtego, podobnie jak nie zdziwił go brak reakcji, gdy wszedł do środka. Hakuryuu był introwertykiem i sam właściwie nie był w stanie odgadnąć, co mu chodziło po głowie w momentach takich jak ten, gdy wracali z frontu. Całkiem możliwe, że czekał na Judala, aż ten wróci od dowództwa, żeby w spokoju oddać się chwili zapomnienia po tym wszystkim.
Uśmiechnął się. Skoro Judal się spóźniał, to już Kouha się postara, by chłopak zapomniał.
– Haku… – zanucił cichutko, siadając na brzegu jego materaca. Ten rzucił mu tylko krótkie spojrzenie, przy czym zmarszczył brwi, zaraz znowu spoglądając na sufit.
– Zapomnij, nie z taką mordą – powiedział lodowato, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, czego Kouha od niego chciał.
– A kto mnie tak urządził? – zamarudził cicho, zrzucając z nóg buty, gdy wsunął się głębiej na materac. – Haku, chodź, dawno tego nie robiliśmy…
– Nigdy tego nie robiliśmy – poprawił go niewzruszenie Hakuryuu, nawet na niego nie patrząc.
Kouha mruknął pod nosem, sadowiąc się wygodniej pod ścianą. Odkąd zostało ich trzech dowódców plutonów, mieli znacznie więcej miejsca, ale Kouha wcale nie zamierzał z tego korzystać, znacznie bardziej wolał tutaj. Na tym materacu pod ścianą, z Hakuryuu. Bardzo chciał z Hakuryuu, do szaleństwa chciał z Hakuryuu. Tylko czemu ten tego nie rozumiał? Poruszał nerwowo palcami po wnętrzu własnej dłoni, obserwując Haku i z fascynacją przypatrując się jego bliznom na ramieniu.
Aż zadrżał z rozkoszy. Uwielbiał na niego patrzeć, na te blizny zdobiące jego ciało, były takie cudowne, piękne, idealne, aż chciał je dotykać, tak bardzo chciał…
Hakuryuu odtrącił jego rękę, gdy musnął zaledwie jego skórę i popatrzył mu z tym swoim chłodem w oczy.
– Powiedziałem nie.
Kouha jęknął cicho z frustracją, przesuwając się bliżej po materacu.
– Ale dlaczego? – zamarudził. – Przecież cię nie zabiję.
– Idź znajdź sobie kogoś innego – westchnął nieco zniecierpliwiony, zakładając ręce za głowę i przenosząc wzrok z powrotem na sufit.
– Ale ja chcę z tobą – zamruczał, łapiąc za skrawek jego bluzki, bawiąc się nią w palcach. Czuł, jak wszystko mu drga i napina się. Obecność Hakuryuu zawsze na niego działała, nie wiedział, czy to dlatego, że mu odmawiał, czy nie, chociaż byłby bardziej skłonny stwierdzić, że chodziło o coś więcej, o samego Hakuryuu, o to jaki był, taki opanowany, kamienny, twardy, bezwzględny… Jak potężne, dzikie zwierzę i Kouha chciał zobaczyć jak krwawi, jak znosi jego ostrze na skórze.
Ciężko mu było się opanować, gdy znowu sięgnął, by dotknąć jego skóry, by choć na chwilę przesunąć palcami po wypukłych bliznach, poczuć, jakie są delikatne, jakie gładkie, by mógł zatopić się w tym uczuciu i już nigdy z niego nie rezygnować. Jednak wystarczyło jedno ostre spojrzenie tamtego, a tylko westchnął, przygryzając i tak już nieco opuchniętą wargę.
– Pozwól mi – jęknął, patrząc na niego prosząco, gdy uniósł się na kolanach, przysuwając bliżej niego, by zawisnąć nad jego twarzą. – Haku, chcę cię, zróbmy to, no chodź…
– Jeżeli nie zrobisz tego po dobroci – Kouha aż się wzdrygnął, słysząc za plecami głos i obrócił się przez ramię, spoglądając na stojącego w drzwiach Judala – to ja ci to, kurwa, każę zrobić, bo dość już mam tych jego zasranych jęków.
– Och? – zdziwił się uprzejmie Hakuryuu, unosząc brew, jakby ten rozkaz  wyjątkowo go rozbawił.
– Słychać was na jebanych sto metrów – warknął dowódca, wchodząc do pokoju i z hukiem zamykając za sobą drzwi. Opadł na łóżko po drugiej stronie pomieszczenia, przyglądając się im krytycznie. – Tak więc dalej, kurwa, do roboty, ja popatrzę.
– Mogę? – Kouha uśmiechnął się szeroko, drżąc z zadowolenia, że chociaż jedna osoba w tym pomieszczeniu nie mówi do niego nie. Już miał dość tego powstrzymywania się i hamowanie pragnień. Chciał. W. Końcu. Coś. Zranić.
– W takim razie spierdalajcie obaj – odezwał się nieco warkliwie Hakuryuu, obracając się na bok, plecami do nich i odtrącając od siebie Kouhę. Ten przez chwilę gapił się po prostu, nie wiedząc, czy w końcu może, czy nie może, zwłaszcza że Hakuryuu brzmiał na wyjątkowo niezadowolonego. Widział, jak drgają jego napięte mięśnia i że chłopakowi daleko od relaksu. Znał go nie od dziś i o ile on sam zawsze znajdywał ulgę, trzymając nóż w dłoni, o tyle Hakuryuu potrzebował innych metod, żeby się rozładować, żeby nie zabić kogoś, tkwiąc w głowie jeszcze jedną nogą na froncie. I zawsze pomagał mu w tym Judal. Kouha czasem się zastanawiał nad tym, dlaczego to po prostu musi być Judal, ale gdy zaczynali, nie przejmując się jego obecnością, przestawał się zastanawiać.
– Kouha – odezwał się nagle Judal, patrząc na niego ostro, tak że mimowolnie poderwał głowę, patrząc na niego pytająco. – Skrzywdź go tylko, posuń się, kurwa, o krok za daleko, a zajebię cię bez wahania, rozumiesz?
Aż zadrżał, uśmiechając się lekko. Tak, to musiał być Judal, ci dwoje byli dla siebie wręcz stworzeni. Hakuryuu zdawał się być innego zdania, gdy z westchnieniem przewrócił się na brzuch, spoglądając na dowódcę sceptycznie.
– Jak jesteś taki troskliwy, to się zamieńmy – warknął, jednak Kouha od raz pokręcił gwałtownie głową. Chciał Hakuryuu, tylko jego pragnął teraz nacinać.
– Podziękuję, sprawdzisz się lepiej w tej roli – zakpił Judal – a poza tym przy tobie może się w końcu uspokoi i przestanie świrować – dodał już poważniejszym tonem, zakładając ręce na piersi, chociaż cały czas był czujny, gdy obserwował każdy jego ruch. Kouha był tego świadomy i w sumie nie dziwił mu się, zresztą sam nie miał do siebie zaufania i nie mógł zaręczyć, że go nie poniesie. Dostrzegł jeszcze, że Hakuryuu rzuca Judalowi ponure spojrzenie, jednak nie odezwał się już ani słowem, po prostu przymykając oczy.
Oblizał spierzchnięte z nadmiaru emocji usta i delikatnie przesunął rękoma po plecach chłopaka, podwijając nieco koszulkę, którą ten bez słowa zdjął, unosząc się na krótką chwilę, by zaraz znowu opaść na materac. Przyglądał się jego bliznom, które kontrastowały z jasną, niemal białą skórą, odcinając się od niej poszarpanymi liniami. Hakuryuu był dobrze zbudowany, umięśniony, z szerokimi ramionami. Kouha pamiętał jeszcze czasy, kiedy ten chłopak był taki drobny, niewysoki, a nie odzywał się praktycznie w ogóle, rozglądając się tylko bacznie dookoła. Pamiętał to doskonale, pamiętał ich pierwszy wspólny front, pamiętał krew wroga, którą razem mieli na rękach. Te czasy zdawały się być takie odległe, ale teraz tamta ekscytacja znowu w nim płonęła, gdy widział, jak Hakuryuu się zmienił, jak dorósł, jak zmężniał w tak krótkim czasie.
Z westchnieniem ułożył się na jego biodrach, pochylając się nad jego plecami i opierając na krótką chwilę policzek na jego barku, by zaraz przygryźć mocno skórę w okolicach łopatki. Chłopak pod nim drgnął niekontrolowanie na ten zabieg, jak gdyby się go nie spodziewał. Nic nie mógł poradzić na to, że chciał się z nim trochę zabawić, chociaż miał problemy, by uspokoić oddech, by nie dyszeć ciężko z podniecenia, jakie budziła w nim niedaleka wizja tego zakrwawionego ciała. Wyciągnął z kieszeni nóż i przesunął jego trzonkiem po kręgosłupie Hakuryuu, zmuszając go do wyprężenia pleców. Z fascynacją obserwował jego reakcje, na razie takie spokojne i milczące, ale to się zmieni. Chciał widzieć ból wymalowany na tej twarzy, udrękę, to cierpienie, jakie dawał mu Kouha. Chciał widzieć wypisaną w oczach prośbę, ten niemy krzyk, to błaganie o litość. Chciał zobaczyć to wszystko, chciał tego w takim stopniu, że czuł, jakby po prostu miał umrzeć, rozpaść się na kawałki, jeżeli tego nie dostanie.
Obrócił nóż i zawahał się przez chwilę; gdzie lepiej zacząć? Po stronie blizn czy zdrowej skóry? Zagryzł wargę, mrużąc oczy. I tu, i tu będzie pięknie, ale gdzie lepiej? Westchnął, nieco rozdrażniony tym dylematem, decydując się w końcu na rozpłatanie jaśniejszej skóry. Blizny zostawi sobie na później, na deser.
Próbował wyrównywać oddech, gdy przycisnął koniec noża do skóry i przeciągnął nim w dół, zostawiając na razie czerwoną pręgę. Ale już samo to było cudowne, jak napięte mięśnia drżą… Obrócił nóż ostrą stroną i aż westchnął urywanie, gdy naciął delikatnie skórę. Hakuryuu drgnął, jednak nie zareagował w żaden inny sposób. Nie obrócił się, nie spojrzał, nie wystraszył się. Cudowny, wspaniały Haku, taki odporny na ból, Kouha będzie miał z nim tak wspaniale, tak cudownie… Zadygotał z podniecenia, otwierając szerzej oczy, gdy na skórze pojawiła się kreska krwi. Kouha pochylił się, wciągając mocno jej zapach, by zaraz przesunąć po niej językiem, czując jej wspaniały smak. Przygryzł mocno skórę zębami i zaraz znowu przesunął językiem po ranie. Więcej, chciał więcej, potrzebował więcej, musi go boleć, musi cierpieć. Krwawić i cierpieć.
Uniósł się, przykładając nóż do jasnej skóry i wolno przeciągając po niej ostrzem. Plecy chłopaka pod nim wyprężyły się, jednak żaden dźwięk nie opuścił jego ust. Trudno, nic się nie dzieje, jeszcze usłyszy, jeszcze zmięknie, Kouha mu to zafunduje, zapewni mu wspaniały ból. Przesunął palcem po rozcięciu, rozcierając krew, która się pokazała.
– Cudowny – wydyszał, rozciągając palcami nacięcie i zaraz pojawiło się więcej, więcej czerwieni, niesamowitej czerwieni. Musiał spróbować, posmakować, jeszcze raz, bardziej. Tak. Chciał. Pochylił się, zlizując ją językiem, drżąc na całym ciele z podniecenia. W jego spodniach było tak paskudnie ciasno, ale nie, on musiał Haku, musiał się nim zaopiekować, on mu pozwolił, oddał mu się, Kouha zrobi mu dobrze, zadba o niego, potnie go tak pięknie, tak cudownie, jak jeszcze nigdy nikogo, Hakuryuu będzie wyjątkowy… Podciągnął się wyżej, gryząc go w ramię, w kark, dysząc mu przez chwilę w ucho.
– Masz wspaniały smak. Muszę… jeszcze bardziej… – Zacisnął mocniej palce na trzonku unosząc się na ręce i patrząc jak zahipnotyzowany na dwa nacięcia, na których wzbierała się krew. Jeszcze. Jeszcze. Ile wytrzyma? Ile? Haku dużo, Haku wytrzyma dużo, Kouha musi, zrobi mu to, będzie jęczał i prosił. Nacisnął ostrze koło łopatki chłopaka i przeciągnął nim aż do boku po drugiej stronie. Ciało Hakuryuu aż uniosło się delikatnie w napięciu i Kouha jęknął zduszonym głosem. Pragnął go wręcz do szaleństwa, a teraz w końcu go miał, w końcu mógł zrobić mu to wszystko, o czym tak śnił po nocach.
Uniósł nóż i zrobił na nim kolejną ranę, tym razem dociskając ostrze głębiej. Aż zaczęły mu drżeć ręce, gdy tym razem krew pojawiła się od razu, nie musiał na to czekać, od razu rozpłynęła się po mlecznej skórze, ściekając drobnymi strużkami w dół pleców chłopaka. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem był tak podniecony, kiedy ostatnim razem chciało mu się tak bardzo. Te wojskowe szczyle nigdy mu nie wystarczyły, to wciąż było za mało, wciąż nie wystarczało, nie, kiedy mógł mieć Hakuryuu.
Aż jęknął cicho, robiąc kolejne nacięcie, nawet głębsze, niż przed chwilą. Ciało pod nim tak cudownie się napinało z każdą kolejną raną, wyczuwał jego delikatne drżenie. Hakuryuu miał stalowe nerwy, to prawda, ale jego ciało nie było z kamienia, ono też reagowało, pokazywało, że go boli. To było takie wspaniałe, że aż chwycił jego włosy, odchylając jego głowę do tyłu, spoglądając gorączkowo na jego twarz. Niemal się zezłościł, gdy nic z niej nie odczytał, ani krzty bólu czy cierpienia, ani odrobiny! Warknął cicho, ściskając mocniej czarne kosmyki, zaciskając usta.
– To wszystko, na co cię stać? – zapytał cicho Hakuryuu, wyginając wargi w drwiącym uśmiechu. Jego głos nie był drżący, nie był załamany, był taki pewny siebie, że aż miał ochotę wbijać nóż w jego ciało tak głęboko, tak dotkliwie, żeby on w końcu pod nim krzyczał, żeby płakał katowany. To zdecydowanie ten stoicki spokój chłopaka pociągał go najbardziej, sprawiał, że chciał być właśnie tym, który go złamie.
Puścił jego włosy i przesunął palcami po jego plecach, po czym pchnął mocniej nożem. Widział, że na tę jedną, krótką chwilę Hakuryuu się spiął, czuł, jak całe ciało pod nim napręża się jak struna, by zaraz powoli się rozluźnić. Chciał go jeszcze, chciał go ranić, chciał ciąć, chciał…
– Kouha.
Jak z daleka usłyszał ostrzegawczy głos Judala. Wzdrygnął się i spojrzał na niego, mrugając pospiesznie, próbując się uspokoić.
– Nic nie robię, przecież żyje – mruknął na swoją obronę, ale na chwilę odłożył na bok nóż, żeby go nie kusiło. A tak chciał go skrzywdzić, tak chciał sprawić, by cierpiał!
– Jeszcze – warknął Judal, podnosząc się ze swojego materaca i przenosząc się na posłanie, na którym siedzieli. – A ty po jaką cholerę go, kurwa, prowokujesz, życie ci niemiłe? – prychnął pogardliwie w kierunku swojego zastępcy.
Hakuryuu uśmiechnął się tylko szeroko, mrużąc powieki i stając się nagle jednym wielkim wyzwaniem. Przynajmniej Kouha tak to odbierał, że jeżeli kogokolwiek Hakuryuu prowokował to tylko Judala. Nigdy nie rozumiał tych ich dziwnych rytuałów, to było jak podchody dwóch drapieżników, jeden prowokował drugiego, tylko czekając aż będą mogli skoczyć sobie do gardeł i brutalnie spółkować. Kouha nie rozdrabniał się. Był zawsze jasny w swoich pragnieniach. A niczego tak nie pragnął jak krwi i bólu.
Złapał ponownie za nóż, raniąc Hakuryuu w bok, a ten warknął cicho, zaciskając powieki. W końcu. W końcu jakaś reakcja. Wiedział, że to dlatego, że rozproszył się Judalem, za bardzo się na nim skupił, Kouha czuł to napięcie między nimi, ale teraz był jego czas, jego pora na zabawę. Szarpnął Hakuryuu za włosy, wciskając jego twarz w materac.
– Spójrz, jaki piękny – zwrócił się do Judala drżącym z podniecenia, pełnym dumy głosem. – No spójrz tylko… Nie jest cudowny? Piękny, piękny… – Przesunął palcami po nacięciach rozmazując krew, ocierając się przy okazji o pośladki Hakuryuu. Był taki podniecony, ta czerwień tak go podniecała, te szramy, te blizny Hakuryuu, miał ochotę ranić go i gryźć, drapać te plecy, smakować jego krew.
– Jesteś pierdolnięty. – Kouha jęknął, gdy Judal złapał jego włosy, ciągnąc głowę w tył, jednak widział kątem oka, jak ten wpatruje się w te cudowne, piękne, poranione plecy.
– Chcesz spróbować? – wychrypiał, uśmiechając się szeroko, jeszcze bardziej podniecony. – Chcesz to zrobić? Pokażę ci jak, Judal, pokażę ci, zrobimy to razem. – Dyszał ciężko, gdy Judal spojrzał na niego.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu kapitan uśmiechnął się lekko, siadając na biodrach Hakuryuu zaraz za Kouhą, opierając brodę na jego ramieniu.
– Nie za wygodnie wam? – parsknął chłopak, unosząc się nieco na łokciach, by spojrzeć na nich przez ramię, ale Kouha znów zacisnął dłoń na jego włosach, szarpiąc jego głową.
– Mogłoby być lepiej – oświadczył leniwie Judal, spoglądając zmrużonymi oczami na jego plecy, a Kouha popatrywał to na jednego, to na drugiego, nim w końcu znowu sięgnął po nóż.
– Spróbujesz? – zachęcił go, przygryzając wargę i podając mu ostrze, jednak ten pokręcił wolno głową.
– Nie mierz mnie swoją miarą, nie kręci mnie to – powiedział, uśmiechając się złośliwie. – Ale sam jestem ciekaw, ile ten kretyn wytrzyma.
Odpowiedział mu uśmiechem, zaraz znowu wracając wzrokiem do rozciągniętych pod nim pleców. Wciąż jeszcze zostały miejsca, które nie były poznaczone krwią, które mógł nacinać… zadrżał, pochylając się nad jego plecami i nacinając gładką, cienką skórę na jego bliznach.
Na to już Hakuryuu syknął i poruszył się gwałtownie, jakby w proteście. Bolało? Nie sądził, by ból w tym miejscu był dotkliwszy, wręcz przeciwnie, jednak jego reakcja była zastanawiająca. Był świadomy, że chłopak nienawidził, gdy ktoś dotykał poznaczonych części jego ciała, więc może to stąd ta gwałtowność? Uśmiechnął się sam do siebie. Jasne, że chodziło przede wszystkim o krew, ale dręczenie jego ofiar było dodatkowym elementem zabawy.
Ponownie naciął w miejscu, w którym blizna wyraźnie odznaczała się przy białej skórze i Hakuryuu warknął ostrzegawczo, jakby dawał mu znak, że to jego ostatnia szansa i już więcej na to nie pozwoli. Aż zachichotał niekontrolowanie, dotykając skaleczenia, rozszerzając je palcami, by zaraz wsunąć w szkarłatne zagłębienie czubki paznokci, którymi przeciągnął po całej długości. Głuchy, niemal zwierzęcy warkot opuścił gardło chłopaka i Kouha aż jęknął, gdy jego ciało zadrżało. Idealny dźwięk, wręcz jak słodka kołysanka kojąca zmysły.
Z zachwytem patrzył na swoje dzieło i nie mogąc opanować pragnienia pochylił się, przysysając się do zakrwawionej skóry. Uwielbiał ten lekko słonawy, metaliczny posmak krwi na języku, tę delikatność poszarpanego ciała… Aż jęknął, gdy poczuł bolesne ugryzienie na plecach.
– Judal… – wysapał, drżąc z pragnienia.
– Zrobi ci krzywdę – wyszeptał ostrzegawczo Judal wprost do jego ucha, przyciskając się do niego. Kouha dyszał, nagle uwięziony między nim, a swoją upragnioną ofiarą. Trzęsły mu się ręce. Właściwie wszystko mu się trzęsło, gdy jakby dla potwierdzenia słów Judala znowu zranił Hakuryuu, nacinając jego bliznę. Chłopak warknął nisko, napinając całe ciało. Szkarłatny strumień krwi spłynął aż na pościel. Wyciągnął rękę rozmazując krew, by zaraz mocno przeciągnąć paznokciami po poranionej skórze. Haku syknął przez zęby. Rytm jego oddechu też się zmienił, brał krótkie, głębokie wdechy, aż rozszerzała się cała jego klatka piersiowa. Bolało go? To już znalazł jego próg czy jeszcze?
– Zabiję go – powiedział niskim, lodowatym głosem Hakuryuu i Kouha dopiero po chwili zorientował się, że te słowa są skierowane do Judala. Aż otworzył szerzej oczy z przejęcia, zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy udało mu się wytrącić Hakuryuu z równowagi. Roześmiał się głośno, szczęśliwie, unosząc rękę, biorąc zamach i chcąc go dźgnąć z całej siły, ale zatrzymał go Judal, łapiąc go za ramię i wyszarpując nóż z dłoni.
– Przerwa – wyszeptał mu do ucha, które zaraz przygryzł, przyciągając go bliżej siebie, a Kouha aż jęknął zduszenie, czując dłoń rozpinającą jego spodnie.
Nie protestował, poddając się temu dotykowi, oddychając urywanie, wciąż mocząc ręce w ciepłej krwi Hakuryuu. Zaryzykował po raz kolejny, ponownie wsuwając opuszki palców w nacięcia, rozrywając rany, a Hakuryuu znosił to w milczeniu tak długo, dopóki znowu nie tknął zranień na bliznach. A więc tutaj był jego słaby punkt, tutaj nie chciał… Wbił z całej siły paznokcie w odsłonięte ciało, ciesząc się widokiem krwi, która od razu wylała się z rany, a Hakuryuu szarpnął się z taką gwałtownością, że byłby spadł, gdyby nie przytrzymał go Judal.
– Mówiłem – zamruczał tamten, mrużąc oczy, samemu przyglądając się licznym ranom. W jego oczach wyglądało to fatalnie i lepiej, żeby jego zastępca jak najszybciej odwiedził lekarzy, choć… Musiał przyznać, że sam jeszcze go takim nie widział, takim rozzłoszczonym, niczym dzikie zwierzę, które znalazło się w potrzasku. To prawda, że chłopak często pokazywał, na co go stać na froncie, ale po raz pierwszy widział u niego taką złość i nienawiść, gdy byli poza polem bitwy.
Uśmiechnął się kącikiem ust. Nawet taki potrafił być pociągający.
– Śliczny… Cudowny… – Kouha przesunął dłonie na ramiona Hakuryuu, po czym przeciągnął paznokciami w dół po wszystkich nacięciach. Haku zawarczał głucho, napinając całe ciało. Bolało go? Bolało? Chciał, żeby bolało! Żeby cierpiał, żeby skamlał z bólu i cierpienia, żeby warczał, ale słuchał się jak posłuszny pies. – Mój piękny… – Pochylił się, przesuwając językiem po skórze i zlizując z niej krew. Jego wszystkie zmysły aż płonęły, gdy czuł ten zapach krwi, gdy smakował jej, gdy czuł ją pod palcami.
– Tak się składa, że mój. – Kouha jęknął ni to z bóli, ni z przyjemności, gdy Judal szarpnął go za włosy. – Więc się nie rozpędzaj – zamruczał warkliwie, wciskając mocno twarz Kouhy w skrwawione plecy Hakuryuu. Aż jęknął skrajnie podniecony na to, poruszając biodrami, wyczuwając, że Judal też reaguje. Stęknął stłumionym głosem, gdy ten pochylił się i ugryzł go boleśnie w ucho. Ale wcale mu to nie przeszkadzało. Kochał dawać ból, to było wspaniałe widzieć, jak ktoś pod nim cierpi, jak jego ciało skręca się w boleści, jak w końcu zaczyna czuć przyjemność w tym całym cierpieniu, uwielbiał zapach krwi i jej widok, jak ścieka po jasnej skórze, jak te strumyczki płyną po wszystkich załamaniach ludzkiego ciała… Ale doświadczanie bólu też nie było złe, było dobre. Dobre, dobre, dobre. Naprawdę dobre. Pozwalał mu więc na to, prężąc się w jego ramionach, gdy Judal gryzł i lizał jego szyję i westchnął urywanie, czując dłoń wsuwającą się w jego spodnie.
– Judal… – wyszeptał, chcąc się odchylić do tyłu, ale ten mu na to nie pozwalał, cały czas przyciskając jego policzek do pleców Hakuryuu. Sam już nie wiedział, czyją krew ma na twarzy, czy chłopaka czy też swoją własną z ran po froncie, ale to nie było ważne. Oddychał głęboko, zaciągając się jej zapachem, wczepiając się palcami w ciało znajdujące się pod sobą, gdy czuł palce zaciskające się na jego męskości. Rzadko kiedy miał okazję do seksu z kapitanem i zazwyczaj raczej pamiętał mniej niż więcej, ale każdy z tych razów był wspaniały. Mimo to miał pewność, że ten właśnie będzie najlepszy.
Przymknął oczy, czując jak Judal zsuwa spodnie z jego bioder i ociera się o niego swoim kroczem. Nigdy z nim nie dyskutował, jak powinni to zrobić, wiedział zresztą, że to nie ma żadnego sensu. Kapitan znał się na swojej robocie, więc ulegał mu na tym polu, pozwalając robić ze sobą, co ten uznał za słuszne. Może właśnie dlatego wolał Hakuryuu? Dlatego, że ten mu na to nie pozwalał?
Drgnął, gdy ciało pod nim szarpnęło się i mimowolnie uchylił powieki. Aż serce mu mocniej zabiło, gdy patrzył, jak Judal sięga ręką do ran, smarując sobie krwią palce, po czym wraca nią do jego bioder.
Jęknął głośno, wszczepiając się mocniej paznokciami w ciało Hakuryuu. Ten tylko wydał z siebie kolejny niski pomruk.
– Możecie tego nie robić na mnie? – warknął i Kouha z lubością wyczuwał, jak drga i odnosił wrażenie, że to wcale nie z bólu, a po prostu z potrzeby ulgi. Hakuryuu nie lubił bólu, wiedział, że nie daje mu on ulgi takiej, jak jemu, jak innym ludziom. Nigdy nie wnikał, co wydarzyło się w jego życiu, po prostu uwielbiał to, że jest taki odporny, że mimo iż tak przepięknie krwawił, nadal tego nie przerwał, po prostu mu pozwalał, w tych ranach...
– Czemu? Tak jest idealnie – odezwał się Judal, mocniej naciskając na głowę Kouhy.
– Judaaaal – wyjęczał, poruszając biodrami, by poczuć jego palce bardziej, jego skrwawione palce bardziej w sobie... Rozdygotało go na samą myśl, na świadomość tego, że ma na sobie tyle krwi. Że jest od niej cały brudny.
Westchnął przeciągle, gdy Judal wsunął je w końcu w jego wnętrze, od razu dwa, nie cackając się z nim. Mruknął cicho i uniósł wyżej biodra, chcąc poczuć je głębiej, aż drżąc z przejęcia, gdy uświadomił sobie, że ma w sobie krew Hakuryuu. Nie tylko mógł jej dotykać, smakować, zaciągać się jej zapachem czy po prostu patrzeć, mógł ją mieć w sobie, mógł rozkoszować się łaskoczącym odczuciem, gdy spływała mu po udach. Poruszył się niespokojnie i wyprężył się, gdy jego dowódca wysunął i ponownie wsunął palce. I jeszcze raz. I jeszcze. Rozkoszował się tym, jęcząc cicho, wbijając paznokcie w żebra leżącego pod nim chłopaka, dysząc ciężko w okolicach jego łopatek.
– Hakuryuu… – wyszeptał, przesuwając językiem po zakrwawionych wargach.
– Czyje imię jęczysz? – warknął Judal, a Kouha krzyknął cicho i zadrżał, gdy ten puścił jego włosy i uderzył go w bok uda, wcale nie siląc się na delikatność. Docisnął mocno palce w jego wnętrze i chłopak aż zakwilił, bezwstydnie wypychając biodra w jego stronę.
– Bo mi dobrze z jego krwią! – wyjaśnił jękliwie, cały rozedrgany, zwłaszcza gdy Judal nasmarował też drugą dłoń, znowu dociskając jego głowę do poranionych pleców. Niedobrze, jeszcze chwila i krew zacznie krzepnąć, nie mógł do tego dopuścić… Wczepił się palcami obu dłoni w największe zadrapanie na skórze Hakuryuu i szarpnął, powodując tym u niego gwałtowne drgnienie.
Z rozkoszą słuchał tego, jak Hakuryuu dyszy ciężko przez nos. A do tego był taki cudownie napięty i gorący pod nim, cały mokry od krwi. Zamruczał, pocierając o niego policzkiem i zaraz krzyknął przeraźliwie, gdy Judal bez zbędnych ceregieli wszedł w niego gwałtownie. O tak, Judal nigdy się nie patyczkował, nigdy nie silił się na żadne delikatności i Kouha doskonale to wiedział, to właśnie dlatego seks z nim był taki dobry.
Przez moment obaj oddychali głęboko, próbując zapanować nad tą… rozdzierającą wnętrze rozkoszą. Kouha nie umiał inaczej nazwać tego, co się działo z ciałem, gdy szukało się ulgi po kolejnym froncie. Po tym zabójczym trybie w jakie wchodziło ciało. Ta rozkosz, która się pojawiała, właściwie rozrywała od środka, była taka potężna, taka silna, że pragnęło się tylko gwałtownej i mocnej ulgi.
Judal pchnął biodrami i Kouha zajęczał w plecy Haku, muskając je ustami. Tak, właśnie o to chodziło, właśnie o to. Krew i seks, właśnie tak. Jego całe ciało aż dygotało z emocji i bólu. Z zachwytu nad tym wszystkim. Judal był bezlitosny, gdy wbijał się w niego tak gwałtownie, gdy dawał mu tę bolesną przyjemność, tak, że Kouha chciał jeszcze więcej, i jeszcze, nie miał dosyć, on nigdy nie miał dosyć tego szaleństwa, nigdy.
Nie przejmował się faktem, że robią to na czyiś plecach, że uprawia seks z jednym facetem, wczepiony rękoma w tego drugiego. To był Hakuryuu, sam fakt, że mógł być przy nim, że mógł go dotykać, na niego patrzeć, działał na niego wystarczająco. Wiedział, że może sobie pozwolić na tylko tyle i aż tyle, że więcej zawsze będzie poza zasięgiem jego rąk, już Judal się o to postara. Mimo wszystko to, co miał w tej chwili, było aż nadto wystarczające.
Jęczał ciche, błagalne prośby i aż zadygotał, gdy kapitan znowu nabrał krwi na dłoń, tym razem zaciskając ją na jego męskości. Wyszeptał cicho jego imię, wtulając się w plecy Hakuryuu, co jakiś czas liżąc delikatnie jego rany, raz po raz wsuwając język w zagłębienia, smakując tego cudownego aromatu. Nie potrzebował wiele, właściwie mógł powiedzieć, że chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się skończyć tak szybko, ale to nieistotne – z cichym krzykiem skończył w dłoni Judala, dysząc ciężko, rozluźniony i tak spokojny, jak już dawno się nie czuł.
– Kurwa mać – usłyszał warknięcie Hakuryuu i pewnie by zachichotał, gdyby Judal nie pchnął mocno biodrami, wyrywając w nim kolejny, cichy krzyk. – Jeżeli spuściłeś mi się na plecy, to już po tobie.
– Gorzej już i tak nie będziesz wyglądał – wysapał Judal z szerokim uśmiechem, pochylając się nad Kouhą i łapiąc zębami skórę ramienia Hakuryuu. Kouha roześmiał się cicho, całując delikatnie jego plecy absolutnie szczęśliwy i podekscytowany tym, że mógł to w końcu zrobić, że Hakuryuu mu pozwolił, że mógł z nim dać upust swoim pragnieniem. Był idealny, cudowny, chciałby tak  jeszcze raz, jeszcze raz tak wytrącić go z równowagi, sprowokować, znaleźć granicę jego bólu, bo mimo wszystko miał wrażenie,  że i tak nawet jej nie musnął, że Hakuryuu jeszcze wiele by wytrzymał. Naprawdę wiele. Chciałby sprawdzić jak wiele, chciałby to zrobić, chciałby być tym, który go złamie, który...
Krzyknął, gdy Judal przyspieszył swoje ruchy, biorąc go naprawdę mocno, właściwie brutalnie i odrywając go tym samym od własnych myśli, od pragnienia, które na nowo zaczynało się w nim tlić. Ból, jaki Judal sprawiał mu z każdym pchnięciem skutecznie krępował jego instynkty, łagodził je, karmił go nim, jak oszalałego z głodu. Czuł, że boli go twarz, którą wciska mu w plecy, która była taka pokaleczone, czuł paznokcie wbijające mu się w skórę głowy, wyrywane włosy, czuł dotkliwy ból tam, na dole, gdy Judal nie zważał na delikatność, jakby doskonale wiedział, czego Kouha chce właśnie tak mu się nadstawiając. Mógłby już zawsze smakować krwi Hakuryuu i być brany w taki sposób przed Judala.
Westchnął przeciągle, gdy Judal doszedł w nim z niskim jękiem, opierając się o jego plecy dłonią. Zamruczał, samemu oddychając ciężko, wsłuchując się w niespokojny oddech Hakuryuu i w ciche przekleństwa Judala, który teraz próbował wytrzeć zakrwawione ręce w jego spodnie. Było mu dobrze, mógłby już iść spać, był taki rozleniwiony, że najchętniej by się zwinął między tą dwójką i totalnie odpłynął. Dlatego nic go nie przygotowało na to, że Hakuryuu gwałtownie się szarpnął, zrzucając ich ze swoich pleców tak, że wylądował na podłodze. Jęknął z mieszaniny bólu i zaskoczenia, patrząc na niego z niezrozumieniem, ale to nie w niego był wbity wzrok pełen lodowatej złości.
– I czego zaraz do mnie? – parsknął Judal, patrząc na niego ze zblazowanym uśmiechem, jakby nic sobie nie robił z poirytowania chłopaka.
– Kouha – warknął Hakuryuu, chociaż nawet na niego nie spojrzał. – Wyjdź.
– Ale… – zaczął powoli, mając szczerzą ochotę popatrzeć, jak ich kapitan obrywa. A był pewien, że tak będzie, że właśnie jemu się dostanie za ich słodką chwilę zapomnienia. Może w ten sposób Hakuryuu odreagowywał najlepiej?
– Wynocha – powtórzył z naciskiem i chłopak mimowolnie aż zachichotał. Będzie się działo.
I w sumie żałował, że go posłuchał, gdy parę minut później stał pod prysznicem, spłukując z siebie całą zaschniętą krew, pocierając energicznie włosy. Ochrypłe wrzaski Judala było słychać aż tutaj, a te najbardziej przejmujące były zaraz tłumione głośnym trzaskiem czy odgłosem ciała uderzającego o ziemię. Nie wiedział, co się tam dzieje, choć miał kilka pomysłów, ale aż uśmiechnął się wesoło na myśl, że jutrzejszy dzień będzie pełen spokoju. Ich kapitan z całą pewnością nie będzie w stanie chodzić.


Alibaba upił trochę z butelki, czując, jak każdy łyk sprawia, że pali go w gardle. Alkohol spływał po przełyku, osiadając się gorącem w żołądku, lecz nawet to nie było w stanie dostatecznie pozbawić go napięcia, jakie czuł. Miał nawet wrażenie, że im więcej pije, tym gorzej się czuje. I to bynajmniej nie dlatego, że był pijany. Odwrotnie wręcz, pił, będąc przeraźliwie świadomy, chociaż tak bardzo chciał, żeby stało się z nim… cokolwiek. Cokolwiek, co będzie w stanie wyrwać go z tego odrętwienia. Zerknął kątem oka w bok, dostrzegając Morgianę, która w milczeniu przysiadła koło niego.
Radziła sobie? Coś ją dręczyło? Potrzebowała ujścia? Nie wyglądała. Nie wyglądała jak człowiek, który potrzebuje sobie z czymś poradzić. Jej twarz był kamienna jak zawsze, ona cała zdawała się być tak samo czujna, jak na co dzień, jakby w każdej chwili spodziewała się ataku. Jednak im dłużej siedziała koło niego, tym zaczynało do niego docierać jej milczące napięcie. Siedziała sztywno, jakby połknęła kij i mocno ściskała dłonie kolanami. Dlatego że się trzęsły, czy dlatego że tak bardzo chciała kogoś zabić? Żadna z tych opcji by go nie zdziwiła. Ciekawe, jak sobie radziła, jak sobie poradziła z pierwszym frontem. Pomagał jej seks tak jak większości tutaj? Na jej miejscu pewnie nie szukałby żadnego partnera w tym oddziale, raczej wątpił, czy jest tutaj ktoś, kto potraktowałby ją jak kobietę.
Upił kolejny łyk, czując, jak żołądek z obrzydzeniem podjeżdża mu do gardła. Ile jeszcze będzie w stanie pić? Podał bez słowa butelkę Morgianie. Ta spojrzała na niego, unosząc brwi.
– Bierz – mruknął i dziewczyna z wahaniem wzięła ją od niego, by po chwili upić sporego łyka. Zacisnęła zarówno powieki jak i usta, przełykając ciężko i to był pierwsza… cóż, ludzka reakcja, jaką u niej widział.
Oboje spojrzeli w stroną wspólnej stołówki, z której z hukiem wypadł… Olba. Chłopak właściwie na czworaka znalazł się na zewnątrz i nawet z większej odległości Alibaba widział, jak szarpią nim torsje. Jeden ze starszych w oddziale, Sharrkan, o ile dobrze pamiętał, coś do niego mówił, chociaż ten raczej nic z tego nie rozumiał. Alibaba coś o tym wiedział. Dlaczego zatem nie wstał, nie podszedł, nie pomógł Olbie? Dlaczego nie zajął się nim, pozwalając temu drugiemu, by podniósł chłopaka z ziemi i odprowadził go do pomieszczeń sypialnych? Nie czul się na siłach. Jeżeli sam nie był w stanie uporać się ze swoimi problemami, to nie powinien wyskakiwać z pomocą przy cudzych.
Spojrzał na swoje opatrzone dłonie. Nacięcie, które zrobił mu Kouha, wciąż pulsowało tępym bólem. Nie było to już jednak tak dotkliwe i sam nie wiedział, czy to dobrze, czy to źle. Bardzo chętnie skupiłby się na swoich obrażeniach, gdyby pomogło mu to odwrócić uwagę od tego bajzlu, jaki miał w głowie. Widział, że Morgiana przygląda się jego rękom, ale nie powiedziała ani słowa, w końcu oddając mu butelkę z wódką. Racja, alkohol do niej nie pasował, zdał sobie sprawę, przenosząc wzrok na jej twarz. Nie wyglądała na kogoś, kto tego potrzebował czy odnajdował w tym ulgę. Czy tylko on był taki żałosny, że musiał uciekać od swoich problemów w ten właśnie sposób?
Odwrócił wzrok, jakoś nie mając ochoty patrzeć jej w oczy, nie kiedy spoglądała na niego tak badawczo, tak taksująco, jakby znała wszystkie jego sekrety. Nie miał ochoty jej się zwierzać, nie tego szukał. Ale jej milczące towarzystwo w pewien sposób podnosiło go na duchu.
– Masz ochotę na sparring? – zapytała w końcu i aż zamrugał, zdziwiony propozycją. Nie czuł się na siłach, by z nią teraz walczyć, chciało mu się rzygać, w dodatku alkohol robił swoje i był pewien, że przewróciłby się przy większym zamachu, a nie zamierzał się przy niej tak ośmieszać.
– Innym razem – mruknął, patrząc niewzruszenie, jak przy stołówce robi się małe zamieszanie, tak jakby impreza miała przenieść się na zewnątrz. Jeszcze tego brakowało, chciał posiedzieć w ciszy i spokoju, bez tych rozwrzeszczanych kretynów.
Morgiana kiwnęła tylko głową, wstając i odchodząc. Alibaba patrzył za nią dłuższą chwilę, jak nie reaguje na żadne zaczepki, jak po prostu idzie na pole treningowe. Może ona musiała tak? Może wysiłkiem rozładowywała swoje emocje? Może też powinien tego spróbować, zamiast zastanawiać się nad tymi wszystkimi bzdurami, o jakich gadał mu Kouha.
Potarł palcami nacięcie jakie mu zrobił, czując, że przewala mu się w żołądku. Potrafiłby tak? Potrafiłby się skrzywdzić? Sam siebie? Potrafiłby pokonać tę… tę barierę? Nacisnąć tak mocno, na tyle mocno, by się zranić? Wyjął przypięty do paska nóż sprężynowy i rozłożył go, przyglądając się przez chwilę ostrzu. Dałby radę? Tak po prostu… po prostu przyłożyć i nacisnąć?
Szlag, nad czym on się zastanawiał, no nad czym?
Prychnął sam na siebie, składając nóż i ściskając mocno w pięści, oparł na dłoni brodę, przyglądając się, jak jego współtowarzysze hałasują przed stołówką. Chyba musi się przyzwyczaić do takich widoków. Chociaż może to i lepiej. Może to dobrze, że właśnie tak radzą sobie z frontem. Gdyby każdy chciał robić to tak, jak Kouha, wojsko z pewnością traciłoby połowę żołnierzy nie ruszając się nawet z obozu.
Oparł policzek na drugiej dłoni, otwierając znowu nóż i patrząc na niego. Spróbuje. Tylko raz, żeby potwierdzić, że to nie jest dla niego i że absolutnie nie znajduje w tym żadnego ujścia. A potem schowa ten nóż, wstanie i pójdzie wyśmiać Kouhę, mówiąc mu, że się mylił. Że nie wie wszystkiego, że Alibaba jest ponadto. Tak mu powie i szlag niech trafi wszystko, co ten miał dla niego w odpowiedzi.
Wziął głęboki wdech i przytrzymał powietrze w płucach, gdy wolno przejechał nożem po swojej dłoni. Przyjrzał się nacięciu i skrzywił się nieznacznie. Było delikatne, nawet nie krwawiło, ledwie draśnięta skóra. To nie był żaden dowód, nic, co by świadczyło, że w ogóle próbował. Odetchnął więc i spróbował ponownie, tym razem mocniej przyciskając nóż.
A potem zacisnął zęby i użył do tego siły.
Fakt, że był nieco już zamroczony alkoholem sprawił, że wystraszył się tylko trochę, widząc krew spływającą powoli po jego ręce, schodzącej na nadgarstek i kapiącej na trawę. To nie było nic wielkiego. Nic takiego przecież. I już się miał roześmiać, już miał pokręcić głową, że jest idiotą, że przecież to było oczywiste, że tak będzie, że nie był tak słaby. Dlaczego więc chciało mu się tak płakać? Nie, nie płakać. Chciało mu się wyć, chciało mu się krzyczeć rozpaczliwie, gdy tak patrzył na własną krew broczącą z rany. Ale cholera, przecież sam to sobie zrobił! Chciał tego! Nie chciał? Sam już nie wiedział, gdy wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w swoją dłoń, czując, że mimo wszystko ogarnia go takie przyjemne odrętwienie, taki chłodny spokój. Przymknął oczy i odchylił się nieco do tyłu, sadowiąc się wygodniej i po prostu starając się wyciszyć. Musi się uspokoić, musi wziąć się w garść. Spróbował i… i było dobrze, tak? Nie oszalał jeszcze, nie sfiksował jak Kouha, było dobrze!
Uchylił powieki i znowu spojrzał na nacięcie, zagryzając wargę. Było dobrze? Co on w ogóle mówił? Jak miało być dobrze, jak miało mu być dobrze z tym wszystkim?! 

17 komentarzy:

  1. Nienawidzę was, wrócę, jak skończę zajmować się swoim Alisiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś długo mi to zajęło .3. No ale wczoraj rozdział przeczytałam, tak więc teraz czas na maakowy komentarz. Get ready.
      "– Czyli żyje? – wyjąkał, otwierając szerzej oczy, patrząc na nich z niedowierzeniem.
      – Jasne, że żyje – odezwał się Hakuryuu" - ALLELUJA, LUDZIE NA TRYBUNACH WRZESZCZĄ, NA NIEBIE WIDAĆ FAJERWERKI, KOBIETY MDLEJĄ, DZIECI PŁACZĄ, MAAKA OTWIERA SZAMPANA.
      Sadystki jedne, nienawidzę was za tego trolla <3
      "Skłamałby, gdyby powiedział, że wzrok Judala nie był przerażający. Przerażająco zimny i groźny." - *wachluje się dłonią* oh gawd, Juju, przestań być taki seksowny~
      "Kouhy bez… bez niczego, bez uzbrojenia, wcale nie był gotowy na to, by wyciągnąć nóż, cokolwiek i się uratować." - BO UFAŁEŚ MU, KRETYNIE, WIERZYŁEŚ, ŻE NIC CI NIE ZROBI, KOCHASZ GO, JUŻ WIESZ, ŻE BĘDZIESZ JEGO
      "Wzdrygnął się, gdy dostał kamieniem w tył głowy." - podobała mi się ta scena. To było takie realne, ta nienawiść w tych ocalałych skierowana do obrońcy mordercy ich dzieci. Pięknie napisane.
      "– Podnieś jeszcze raz rękę na żołnierza, a stracisz nie tylko ją" - w wolnym tłumaczeniu: tknij raz jeszcze naszą blond dupę, a oderwę ci jaja.
      "Drobniejszy chłopak wyglądał, jakby spał, miał delikatnie rozchylone usta, a jego twarz nie była wykrzywiona już w tym psychodelicznym uśmiechu. Jeszcze nigdy nie widział go takim spokojnym, dlatego popatrywał na niego od czasu do czasu, wciąż nie mogąc się nadziwić, że nawet on potrafi wyglądać tak ludzko.
      – Wyjdzie z tego?" - ALISIA MARTWI SIĘ O KOUHĘ, NO JA SIĘ ROZPŁYWAM W TYM MOMENCIE >w<
      Ah, ciekawa jestem, jak wytłumaczycie nienawiść Haku do En-nii <3 to będzie piękne, ja to wiem.
      "Ale chłopak był zawodowcem, był dla wojska cenny." - jest seksownym trapem, a tacy są jak ginący gatunek, więc są istnymi skarbami, na wagę złota wręcz *mam mózg zlasowany głupią grą, przepraszam za mój dziwny humor*
      OLBAAAAAAAA >w< uwielbiam go, taki kouhai Alisia, błagam, niech tutaj też za nim lata jak taki kurna satelita dookoła swojego senpaia <3 <3 <3 bosz, mam ochotę go przytulić.

      Usuń
    2. "Aż się wyprostował, gdy dostrzegł nagle Kouhę. Już z daleka dostrzegł jego obitą twarz." - *leci po worek z lodem, coby jakoś ulżyć naszemu słodziakowi*
      Bosz, tak, moje AliHa <3 Kouha pewnie wie, ze przestraszył swoje małe kochanie tą akcją na froncie, ale i tak do niego podchodzi, bo nie może bez niego żyć <3 <3 <3 no jaram się.
      "Nie wiedział, ile tak siedział, wpatrując się w niego w milczeniu, nim dłonie Kouhy nie nakryły jego własnych. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wbijał sobie paznokcie w ramiona aż do krwi.
      – Pomogłeś mi – powiedział w końcu cicho, jakimś takim innym tonem, takim zupełnie do niego nie pasującym." - *otwiera kolejnego szampana, którego wręcz nienawidzi, ale lubi ten dźwięk, gdy się wyciąga korek* KOUHUŚ, SŁODZIAKU, BO ALIŚ CIĘ PODŚWIADOMIE KOCHA, DLATEGO CI POMAGA, SŁOWA JUJU TO TYLKO TAKA WYMÓWKA, JA TO WIEM, ALIŚ TO KRYPTO-GEEEEEEEJ.
      "I może wcale nie darzył Kouhy sympatią(...)" - aha, ta jasne, bajerować to ja, a nie mnie.
      "(...) i co by się stało, gdyby go rzeczywiście zabrakło, ale z pewnym zmieszaniem musiał sam przed sobą przyznać, że absolutnie nie chce tego sprawdzać." - *idzie pisać książkę "Dlaczego AliHa w >>Zdeprawowanych<< to kanon, otp życia i ship wszechczasów"*
      "Kouha złapał nadzwyczaj delikatnie jego dłonie, które zaciskał z całej siły." - *płacze ze szczęścia* abwww, jak Kouhuś chce pokazać Alisiowi, że też potrafi być czuły, zuch chłopak! <3
      "Chłopak nie spuszczał z niego wzroku, gdy łagodnie podniósł jego dłoń, robiąc w niej płytkie, niezwykle ostrożne nacięcie." - wstyd mi się przyznać, ale ta scena sprawiła, że było mi gorąco i aż zaciskałam wargę zębami >//////<
      "– To obietnica – wyszeptał, podnosząc głowę i przypatrując mu się z tego niepokojącego bliska. – Wkrótce będziesz mój." - ZOSTAŁEŚ NAZNACZONY PRZEZ SWOJEGO KOUHĘ, NALEŻYSZ TYLKO I WYŁĄCZNIE DO NIEGO, NIE WAŻ SIĘ TEGO KWESTIONOWAĆ
      "Mógł tylko patrzeć na niego, na jego twarz, czując ten pulsujący, tępy ból w dłoni, który teraz nagle wydał mu się tak ważny, tak potrzebny. Nie wiedział, co by się stało, gdyby ustał, gdyby znikł, ale nie chciał tego doświadczać, nie teraz.
      – Kouha… – zaczął powoli, jednak ten położył mu palec na ustach, podnosząc się z ziemi.
      – Będę czekać, aż przyjdziesz – zamruczał, a jego oczy znowu błyszczały niezdrowo, tym szaleńczym blaskiem, od którego miał dreszcze na całym ciele. – Przyjdziesz, a wtedy już nie dam ci się wymknąć." - *turla się po całym domu z nadmiarów feelsów* KOCHAM WAAAAAAAS
      "Że ma ochotę rozdrapać własną rękę, by nie widzieć tego nacięcia, albo zobaczyć jeszcze więcej krwi, sam już do końca nie wiedział." - zaczyna się =w=

      Usuń
    3. Uwielbiam, kiedy piszecie z punktu widzenia Kouhy. Wczuwam się w to tym bardziej, że mam podobny charakter i jest mi niesamowicie czytać o tych jego wszystkich uczuciach, jakie w danym momencie zalewają jego ciało, bo ja czuję się niemal identycznie >///w///< np. tutaj: "Kouha musiał być delikatny, ostrożny, musiał go naprowadzić, obudzić w nim te myśli, ten instynkt, który sam go będzie pchał do przodu. Jakby go spłoszył, nie dałby sobie pomóc, męczyłby się, nie wiedząc, jak sobie dać z tym radę. Ale Kouha go poprowadzi, nie z takimi miał już do czynienia, nie takim pomógł.", no to jest tak idealne, tak cudowne, tak kouhowe *w*
      "(...) najchętniej zatopiłby nóż w swojej ukochanej blondynce, napawał się jego jękami, jego prośbami, by przestał… choć może bardziej kuszące były prośby o więcej? Musi to przemyśleć, uznał, pocierając nerwowo dłonie i oblizując usta." - *znowu turla się po całym domu*
      "– Zapomnij, nie z taką mordą" - HAKU MISZCZU XD
      "– Haku, chodź, dawno tego nie robiliśmy…
      – Nigdy tego nie robiliśmy" - HakuHa to moje trzecie otp z Kouhą, ale po tym dialogu wskoczyło na podium obok JuHa, które jest drugie >w<
      "– Jeżeli nie zrobisz tego po dobroci – Kouha aż się wzdrygnął, słysząc za plecami głos i obrócił się przez ramię, spoglądając na stojącego w drzwiach Judala – to ja ci to, kurwa, każę zrobić, bo dość już mam tych jego zasranych jęków." - nawet Juju ich shipuje :'D
      A teraz, gdybym miała wklejać fragmenty, które mi się podobały (czyli cała scena) i pisać, co o nich myślę (askdjgaskglfag >//////<), to ten komentarz byłby o wiele za długi, tak więc napisze to krótko:
      Kiedy wcześniej zrobiło mi się gorąco dzięki AliHa, tak teraz płonęłam. To, jak Kouhuś ciął Haku było no... *wstydzi się to pisać* dosłownie podniecające i takie piękne, że aż nie wiem, czy piszczeć, czy płakać z zachwytu. I jeszcze później ten Judar, to już w ogóle czułam się jak w niebie. Tymi seksami JuHakuHa zrobiłyście mi dobrze. Teraz tylko czekam na to, aż Aliś się do nich dołączy i będę się jeszcze bardziej jarać >///////////////////<
      A teraz skupię się na judarowym: "– Skrzywdź go tylko, posuń się, kurwa, o krok za daleko, a zajebię cię bez wahania, rozumiesz?" - HakuJu jest takie piękne, no oni są jebanym małżeństwem >w< Juju tak wspaniale się martwi o swojego Hakubando, abwww, trzymajcie mnieee~ >w<
      No i:
      "Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu kapitan uśmiechnął się lekko, siadając na biodrach Hakuryuu zaraz za Kouhą, opierając brodę na jego ramieniu.
      – Nie za wygodnie wam?" - nie żeby coś, ale Haku pewnie krew do nóg nie dopływała przez te dwa seksowne tyłki, które na nim były xD'
      "Z zachwytem patrzył na swoje dzieło i nie mogąc opanować pragnienia pochylił się, przysysając się do zakrwawionej skóry. Uwielbiał ten lekko słonawy, metaliczny posmak krwi na języku, tę delikatność poszarpanego ciała… Aż jęknął, gdy poczuł bolesne ugryzienie na plecach.
      – Judal… – wysapał, drżąc z pragnienia.
      – Zrobi ci krzywdę – wyszeptał ostrzegawczo Judal wprost do jego ucha, przyciskając się do niego. Kouha dyszał, nagle uwięziony między nim, a swoją upragnioną ofiarą." - bosz, z trudem nie kopiuję całej tej sceny >////////< ale no paczcie na to, to jest takie wspaniałe JuHa, takie seksowne i pociągająceeee!

      Usuń
    4. "– Mój piękny… – Pochylił się, przesuwając językiem po skórze i zlizując z niej krew. Jego wszystkie zmysły aż płonęły, gdy czuł ten zapach krwi, gdy smakował jej, gdy czuł ją pod palcami.
      – Tak się składa, że mój." - ZAZDROSNY O HAKUBANDO JUJU, KTÓRY ROBI DOBRZE KOUSZE, NO KURNA NOOOOOOO >/////////< róbcie tak jeszcze, piszcie więcej takich scen zakrapianych krwią, Kouha i małżeństwem HakuJu >///////<
      "– Możecie tego nie robić na mnie?" - bosz, ja tutaj odpływam, bo mi tak dobrze, a tu nagle Haku... xD'
      "– Judaaaal – wyjęczał, poruszając biodrami, by poczuć jego palce bardziej, jego skrwawione palce bardziej w sobie... Rozdygotało go na samą myśl, na świadomość tego, że ma na sobie tyle krwi. Że jest od niej cały brudny." - akjdsahklhsflasfj, bosz, jak mnie to jaraaaaaaa
      "– Hakuryuu… – wyszeptał, przesuwając językiem po zakrwawionych wargach.
      – Czyje imię jęczysz? – warknął Judal" - niech jęczy na zmianę ich imiona xD'
      "– Bo mi dobrze z jego krwią!" - WIEM, KOUHUŚ, WIEM
      "Krew i seks, właśnie tak." - <3
      "Nie przejmował się faktem, że robią to na czyiś plecach, że uprawia seks z jednym facetem, wczepiony rękoma w tego drugiego. To był Hakuryuu, sam fakt, że mógł być przy nim, że mógł go dotykać, na niego patrzeć, działał na niego wystarczająco. Wiedział, że może sobie pozwolić na tylko tyle i aż tyle, że więcej zawsze będzie poza zasięgiem jego rąk, już Judal się o to postara. Mimo wszystko to, co miał w tej chwili, było aż nadto wystarczające." - gdybyśmy byli w animcu, to w tym momencie krew wytrysnęła by mi z nosa tak bardzo, że zalałaby całe mieszkanie
      "Jęczał ciche, błagalne prośby i aż zadygotał, gdy kapitan znowu nabrał krwi na dłoń, tym razem zaciskając ją na jego męskości." - nie no, ja już nie będę co chwila wklejać tych fragmentów, które są podniecające aż za bardzo... ja nie będę... postaram się...
      Ah, ten zazdrosny Haku, no kochaaaam~
      Jak widzicie, seksy HakuJuHa robią mi tak dobrze, że aż za dobrze, ja kurwa przy nich dochodzę, ja je kocham, ja je chcę i pragnę całym ciałem i duszą. Róbcie mi tak jeszcze, błagam <3

      Usuń
    5. MOOORGIIIIIIAAAAAAANAAAAAAAAAA *słyszycie ten wrzask fangirlsa? tak, to Maaka*
      "– Bierz – mruknął i dziewczyna z wahaniem wzięła ją od niego, by po chwili upić sporego łyka. Zacisnęła zarówno powieki jak i usta, przełykając ciężko i to był pierwsza… cóż, ludzka reakcja, jaką u niej widział." - *przytulą ją, bo też nienawidzi alkoholu* moja kochana dziewczynka <3
      "Oboje spojrzeli w stroną wspólnej stołówki, z której z hukiem wypadł… Olba. Chłopak właściwie na czworaka znalazł się na zewnątrz i nawet z większej odległości Alibaba widział, jak szarpią nim torsje. Jeden ze starszych w oddziale, Sharrkan, o ile dobrze pamiętał, coś do niego mówił, chociaż ten raczej nic z tego nie rozumiał. Alibaba coś o tym wiedział. Dlaczego zatem nie wstał, nie podszedł, nie pomógł Olbie? Dlaczego nie zajął się nim, pozwalając temu drugiemu, by podniósł chłopaka z ziemi i odprowadził go do pomieszczeń sypialnych?" - raz jeszcze pytam - SKĄD TU PARING SHARRXOLBA!? xD' mimo że razem wyglądają naprawdę sexi~ =w=
      "Nacięcie, które zrobił mu Kouha, wciąż pulsowało tępym bólem." - ŻEBYŚ PAMIĘTAŁ O OBIETNICYYYYY
      "– Masz ochotę na sparring?" - omg, mimo że Aliś pewnie przegrałby już po kilku sekundach, to ja chcę to zobaczyć >w<
      Moja Morgianka taka kochana, chce pomóc koledze po froncie, wspaniała dziewczynka >w< <3
      "Potrafiłby tak? Potrafiłby się skrzywdzić? Sam siebie? Potrafiłby pokonać tę… tę barierę? Nacisnąć tak mocno, na tyle mocno, by się zranić?" - nie no, idź do Kouhy, a nie sam się będziesz kaleczyć, blondynko ty
      Ten rozdział był piękny, jestem wręcz upita szczęściem, bo nie zabiłyście mojego maleństwa, bo seksy we krwi, bo słodziutka Mor. Kocham was, kocham, wielbię, postawię wam ołtarzyk i codziennie będę składała niekoniecznie martwe ofiary <3
      Wybaczcie, że taki krótki i nieskładny komentarz, no ale JuHakuHa. Musicie to zrozumieć.
      Po tym rozdziale wyglądam i czuję się tak:
      http://38.media.tumblr.com/d820d26d84b1ca58c18d8b5299c26206/tumblr_njdim0RH3y1rdiylyo1_500.gif

      Usuń
  2. ,,– Możecie tego nie robić na mnie?'' JA TYLKO CZEKAŁAM, AŻ TO POWIE.
    ,,– Judaaaal – wyjęczał, poruszając biodrami, by poczuć jego palce bardziej, jego skrwawione palce bardziej w sobie... Rozdygotało go na samą myśl, na świadomość tego, że ma na sobie tyle krwi. Że jest od niej cały brudny.'' - OMG. MÓJ MÓZG POWOLI ZACZYNA TO SOBIE WYOBRAŻAĆ, I TO JEST CHORE... ALE PODOBA MI SIĘ. Czy z tym się idzie do psychiatry?
    ,,– Jeżeli spuściłeś mi się na plecy, to już po tobie.'' Wybuchłam śmiechem. Tam się dzieje chory trójkącik z krwią, ranami, seksem na czyichś pociętych plecach a ten się o to martwi xDD
    ,,Ochrypłe wrzaski Judala było słychać aż tutaj, a te najbardziej przejmujące były zaraz tłumione głośnym trzaskiem czy odgłosem ciała uderzającego o ziemię. Nie wiedział, co się tam dzieje, choć miał kilka pomysłów, ale aż uśmiechnął się wesoło na myśl, że jutrzejszy dzień będzie pełen spokoju. Ich kapitan z całą pewnością nie będzie w stanie chodzić. '' I stał się moment, gdy HakuJu wywołało uśmiech na mojej twarzy... Jest źle.
    Ten rozdział po części potwierdził moje domyślenia w kwestii Alibaby. Mimo to czuję, że nie sfiksuje, bardziej że w końcu pójdzie do Kouhy i uratuje go Kouen. Ewentualnie spróbuje sposoby Morgiany i zaczną razem trenować po froncie. To by było nawet misiowe. Jego stan też mnie zaciekawił. Coraz bardziej widać w nim to zobojętnienie. Co mnie nie dotyczy, to nie moja sprawa. Myślę, że Olba i Morgiana trochę to zmienią, ale to nie ja tu piszę fabułę... Bawienie się w fickową pogodynkę jest fajne xD
    Ten seks w trójkącie był interesujący. Pokazany w perspektywy Kouhy robił najlepsze wrażenie, to było naprawdę mocne. Współczuję Hakuryuu, dwóch zboczeńców na tobie, twoja własność rżnie innego, no biedny Haku no xD Czytało się to jednym tchem, i (jak to o mnie świadczy...) nawet mi się ten fragment podobał. Ogólne wrażenie z rozdziału? Napięcie rośnie. Czuję, że za niedługo jebniecie nam czymś naprawdę ciężkim (chyba że to to było to ciężkie, a ja nie zauważyłam) xD
    Cieszę się, że kolejny rozdział tak szybko! Nawet jeśli faktycznie to czysta przyjemność, to i tak trzeba usiąść i poświęcić trochę czasu na napisanie nawet jednej strony, więc dziękuję! *ukłon*
    No i wszystkiego naj, Tess! Dużo zdrówka, dużo pieniążków, wyrozumiałych profesorów, spełnienia marzeń! No i obojgu wam weny, słoneczka~

    OdpowiedzUsuń
  3. *pisze komentarz na bieżąco, żeby nie musieć sobie dzielić opowiadania na party, bo inaczej źli ludzie będą pisać spoilery*.
    najpierw:
    TAAAAAAAK! WIEDZIAŁAM! ON ŻYJE! ONA ŻYJE! NO WIEDZIAŁAM, ŻE ON BĘDZIE ŻYŁ. :______: MÓJ SŁODKI KOUHA, HAKUŚ CIĘ NIE SKRZYWDZI, HAKUŚ NIE ZABIJE, HAKUŚ TYLKO USPOKOI. T___T’ HAAAKUUUUŚ! T____T” (widzi tam Hakuryuu x Kouha, widzi to tak dobrze, że aż nie może w to uwierzyć). Spłakałam się, że on żyje, no płakałam, no. ;_; Ale ja wiedziałam, ja byłam pewna, że oni mu tylko środki, że to nie będzie śmierć. Bo oni nie mogliby mu tego zrobić, nie, nie mogliby.
    „Jak to się stało, że on w ogóle istniał, że ktoś pozwolił potworom trzymać broń i zabijać? Jakiś głos na tyłach świadomości szeptał mu, że sam też jest potworem, że trzyma broń w rękach, że należy do tego oddziału, że sam chciał w nim być, że zabijał ludzi, że…” – Alibaba, ale ty jesteś inny, ty jeszcze możesz z tego wyjść, możesz odejść, nie musisz zmieniać się w potwora. Tak bardzo mi smutno jak myślę o moim Alibabie. On nigdy nie powinien się tam znaleźć, nigdy. Może i potrafi poradzić się w trudnych sytuacjach, może i nie jest taką skończoną ciotą, może i jest całkiem dobrym żołnierzem, ale to nie jest dla niego. Mój słodki synek. :_: Kocham te jego rozterki wewnętrzne, to, że on nie umie się pozbierać, za każdym razem. Uwielbiam to w nim, bo tą słabą, niewinną i ślepo wierzącą w sprawiedliwość świata stronę Alibaby kocham najbardziej. W anime też, a tutaj to już tak bardzo… I boję się, że on się zmieni, że on stanie się kimś, kim nigdy nie powinien się stać. Tak bardzo się o niego boję. ;_:
    „– Jak będziesz takim idiotą – wycedził w końcu przez zęby – to zginiesz zanim nawet w głowie zaświta ci myśl, żeby podnieść karabin.” - jahsjkdbajaaknajhs *pociąga nosem*. Judal jest dobrym kapitanem. Mam tutaj takie jakieś dziwne feelsy JuAli. Bo niby Judal jest niemiły, jest wściekły, ale mam takie odczucie, że on się martwi o Alibabę, że nie chce, by Alibabie coś się stało, dlatego to powiedział. Z drugiej strony… wiem, że „przyjaźń” to słowo tutaj nie pasujące, ale Judal i Kouha niejedno razem przeżyli. Nawet jeśli to nie przyjaźń, to po prostu więź, która musiała zaistnieć i pewnie Judal wcale nie chciał zabijać Kouhy. No bo kurwa, Kouha… on był jednym z nich. Judal znał go, zabijał razem z nim, walczył razem z nim, przyjmował nowych, darł się na oddział, jadł posiłki, pił. I tak myślę, że może Judal, mimo wszystko, on… on po prostu nie chce, by Kouha umierał, bo po jego śmierci będzie tak… inaczej, źle, pusto. I on się cieszy, że Alibaba uratował Kouhę, że nie musiał Kouhy zabijać.
    „Podszedł do Kouhy bez… bez niczego, bez uzbrojenia, wcale nie był gotowy na to, by wyciągnąć nóż, cokolwiek i się uratować. Podszedł bez niczego do kogoś ogarniętego szałem zabijania. Saluja, ty kretynie.” – bo Kouha jest dla Alisia ważny, dla niego każdy jest ważny, bo Alibaba… Alibaba to takie słoneczko *totakbardzoniepasujedotegoopowiadania,alekiriitakmafeelsy* Chociaż to prawda, że gdyby nie Judal i Haku, to Kouha zabiłby Alibabę, ale Alibaba taki jest no… on nawet za nieuzbrojonym wrogiem by stanął w obronie. Bo to Alibaba. On już taki jest. Zresztą, tak mi przyszło na myśl, że to, że Alibaba ratuje Kouhę jest kanoniczne. W końcu w anime też go uratował. :__: Chociaż Kouha nie był raczej wdzięczny, a tutaj powinien! Powinien być! :_:
    „Aż poczuł do siebie obrzydzenie, że właśnie uratował kogoś, kto był sprawcą ich śmierci. Chociaż z drugiej strony, czy śmierć za śmierć była dobrym rozwiązaniem? Czy godziło się zabijać mordercę?” – te pytania tak bardzo nasunęły mi Zbrodnie i karę. Chociaż tam jest bardziej pytanie czy można wybaczyć mordercy, czy morderca ma prawo do drugiej szansy i czy są wyjątkowe jednostki, które mają przyzwolenie na zabijanie, to mimo wszystko… to opowiadanie robi się z rozdziału na rozdział coraz lepsze. To nie jest jakieś tam yaoi i feelsy do shipów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiłam to już wiele razy, ale znowu się powtórzę – czytałabym to nawet, gdyby były tutaj moje znienawidzone shipy i nawet gdyby tutaj w ogóle nie było żadnych, gdybym kompletnie nie znała postaci. Jest dużo krwi, zabijania, ale to też nie jest jakieś opowiadanie tylko o tym. Tutaj oczywiście wielką rolę odgrywa postać Alibaby, który zadaje sobie pytania, który ma wątpliwości i przez to Zdeprawowani stają się opowiadaniem cholernie ambitnym, które pokazuje, jak destrukcyjna jest wojna, nie tylko dla cywilów, nie tylko pod względem sytuacji politycznej, ale dla samych ludzi, którzy decydują się walczyć w tej wojnie. Niezależnie po której stronie stoją.
      Wstyd Alibaby i jego myśli… jest mi tak bardzo smutno, kiedy on jest taki. Nie umie być zimnym draniem, nie umie spojrzeć na tych ludzi, nie umie nie zastanawiać się, czy nie mógłby zrobić czegoś innego. A takie gdybanie go rani, niszczy… a on nadal, nadal. Alibaba… mój kochany Alibaba… I ci ludzie. Z jednej strony rozumiem ich zachowanie, z drugiej, wiedząc, co właściwie przezywa Alibaba, miałam ochotę rozszarpać tego, który rzucił w niego tym przeklętym kamieniem. A potem znowu JuAliii….
      „– Podnieś jeszcze raz rękę na żołnierza, a stracisz nie tylko ją – warknął, a grupka osób aż się cofnęła w przestrachu.” – mówcie co chcecie, ale ja czułam, że Judal jest wściekły, bo on sam nie chciał śmierci Kouhy, że poczuł, jakby to w niego rzucali, że jest wkurwiony, bo Kouha to jego towarzysz. I mimo, że nie reaguje na ich słowa o nim, że może przejść obok tych ludzi obojętnie, to nie pozwoli, żeby oni sprawili, by Alibaba żałował. Chcę też wierzyć, że Judal był z Alibaby… może dumny to nie to słowo, ale nie umiem znaleźć innego. Przecież zawsze broni się swoich. A to żołnierze byli tymi „swoimi” Judala, a nie ci ludzie. :___: Chociaż mogę się mylić, to naprawdę chcę wierzyć, że właśnie to czuł Judal.
      „– Rusz się – powiedział ostro do niego Judal, mierząc go bezlitosnym spojrzeniem. Alibaba zrobił co kazał, jak jakaś marionetka, jak ktoś bez własnej woli, oszołomiony i bezwładny.” – mój biedny Alibaba. Tak mi źle, że on jest taki. Weźcie go stamtąd, weźcie. Niech on nie musi tego przeżywać, zabierzcie go. Zabierzcie go stamtąd, on na to nie zasługuje. On chciał dobrze… on zawsze chce dobrze. Bo on nie jest mordercą, nie jest kimś, kto potrafi być zły. A teraz czuje się winny, nie wie, co ze sobą zrobić i… o Solomnie, mój Alibaba… mój Alibaba. On nie powinien, nie powinien nigdy się znaleźć w tym oddziale. Co się stanie z jego psychiką? On się złamie, jestem pewna. W którymś momencie po prostu się złamie. I albo się zabije, albo przestanie kompletnie czuć, albo ześwieruje. I wszystkie te opcje ranią mnie tak cholernie, że nie zostaje mi nic innego, jak płakać i krzyczeć, żeby ktoś go uratował, żeby ktoś, do jasnej cholery, mu pomógł, żeby go siłą wyniósł z tego oddziału, na zawsze. Dopóki jeszcze ni jest za późno, dopóki jeszcze Alibaba może wrócić…
      I wśród mojego płaczu nagle jest to:
      „Przyglądał się siedzącemu naprzeciwko Hakuryuu, o którego ramię był oparty Kouha.”
      ...czemu mi to robicie? Chcecie, żebym oszalała, chcecie tego? No powiedziecie, że chcecie. Ja wiem, że chcecie. Kurwa. Raz płacze, wyrzucam z siebie wszystkie przemyślania, a tu nagle zostaje mi tylko krzyk, że tak, że to mój nowy ship, że Kouha jest taki słodki, a Hakuryuu się nim opiekuje i to takie piękne. Ja oszaleje, oszaleje. :_____: :__: I to co powiedział Haku odnośnie Kouena, to chodzi o to, że Kouen się wstawi za Kouhą, czy że go poskłada jako lekarz? :__: :__: I znowu kanoniczność – Hakuryuu nienawidzi Kouena. Tylko za co? Właściwie, przeszłość Hakuryuu w waszym wykonaniu na pewno będzie zajebista i nie mogę się doczekać jakiegoś wątku z tym. Dlaczego Hakuryuu tu jest, co się stało, że jest poparzony, co powiedział, gdy się zorientował, że stracił wzrok, czemu nienawidzi Kouena. Jak to się stało, że w ogóle oni w trójkę (Judal, Hakuryuu i Kouha) stali się tacy… czekam, cholernie chcę to wiedzieć.

      Usuń
    2. „Tym razem był przeraźliwie, okropnie świadomy tego, co się wokół niego dzieje. Chociaż wszystko docierało do niego jakby zza ściany, to miał świadomość każdego ruchu, za którym strzelał oczami, każdego hałasu, który go rozstrajał, wszystkiego.” – ja uwielbiam sposób, w jaki kreujecie postać Alibaby, kocham to po prostu. I wiem, że pieprzę wam o tym Alibabie tyle, ale on tutaj jest cholernie rozbudowaną i jego przemiana, jego rozterki i to, jak wszystko przeżywa, są tutaj opisane w taki sposób, że nie umiem się nad tym nie zatrzymać. On nie jest tutaj moją miłością, bo Alibaba w anime jest nią, ale dlatego, że tutaj, w tym opowiadaniu, mi się cholernie podoba. Tylko cały czas się boję, że o nie wytrzyma tego, że nie da rady. Tak się o niego boję.
      „Nie spotkał tym razem Kouena” – moje otp takie niekochane…. DDDDD;
      I nie, ja nie mam rozdwojenia jaźni, nie dzieją się ze mną dziwne rzeczy podczas czytania tego opowiadania. Kurwa, ile uczuć może, do jasnej cholery, wytrzymać człowiek? Ile? Czy wy jesteście świadome, co wy robicie ze mną?
      „Ten chwilowy ból pozwalał mu się wyrwać z myślenia o tym, jak bardzo go mdli, jak bardzo jego żołądek jest ściśnięty, jak całe jego ciało jest napięte. Jakby się dusił we własnej skórze. Wbił mocniej paznokcie, gdy zalała go fala… sam nie wiedział, czy to było obrzydzenie, czy bolesna akceptacja tego, w czym się znajdował. W każdym razie bolała go już głowa od tych rozkołatanych myśli i wspomnień.” – kurwa, o kurwa, o kurwa. Ten fragment jest tak szalenie cudowny. I pokazuje, co się działo w moim biednym Alibabie. Jak go cholernie wszystko niszczy, jak dusi, jak on umiera, jak przestaje być człowiekiem. Nie róbcie mu tego. Powtarzam – niech ktoś go stamtąd zabierze! Niech ktoś go uratuje! Kurwa! Kouena! Gdzie jesteś, jak jesteś potrzebny!? Weź za szmaty Alibabę i ratuj go, kurwa. Wynieść go z tego oddziału, przenieś do innej jednostki. Zrób coś, do kurwy nędzy. Niech ktoś mi ratuje Alibabę, niech ktoś go, do jasnej cholery, uratuje… Pomóżcie Alibabie, błagam…
      Ten moment z Olbą świetnie przedstawiał to, jak słaby i nieprzystosowany jest Alibaba. Nie chcę tu powiedzieć, że Alibaba jest słabeuszem. Jego słabości w tym momencie sprawiają, że on wciąż jest człowiekiem, nie maszyną ani zwierzęciem. Bo do czegoś takiego nie można przywykną i wciąż być naprawdę człowiekiem. I Alibaba wciąż nim jest, dlatego nie ma sił pomagać komukolwiek innemu niż sobie. Nie po tym, co się stało, nie po tym, co zobaczył.
      „Chciał się upewnić, czy wszystko w porządku, a zarazem był przerażony, chciał go zapytać… sam nie wiedział o co, a zarazem nie chciał już nigdy więcej patrzeć na jego wykrzywioną w taki sposób twarz.” – aż wstrzymałam oddech, kiedy to przeczytałam. Klnę i tylko klnę, jak to czytam, powtarzam sobie. I chcę drzeć się, że on jest uzależniony od Kouhy, że Alibaba wie, że Kouha go bronił, że dzięki niemu żyje, że w pewnym sensie miał lepiej i kurwa… on zabił niewinne dzieci, a Alibaba nie potrafi nawet nim wzgardzić, bo ja czuję, ja wiem to, że on jest od niego uzależniony, że szuka w nim jebanego oparcia, kiedy najbardziej się boi. Że to nie Kouhy, nie jego schiz, tego, do czego jest zdolny, a tego, że Kouha mógłby zniknąć Alibaba się boi. Ja to wiem, ja w to wierzę. Wierzę, że Alibaba trzyma się Kouhy tak, jakby to był powód jego życia. Kurwa, pewnie przesadzam, ale chcę w to wierzyć. Chcę wierzyć.
      „Alibaba nawet nie był świadom tego, jak mocno obejmuje bolący go żołądek, wbijając sobie palce w ramiona, gdy chłopak ruszył w jego stronę. Nie sądził, by był gotowy na rozmowę z nim, by był w ogóle gotowy na cokolwiek, co miało coś wspólnego z tym chłopakiem.”– Kouha miał rację, Alibaba potrzebuje bólu. I jak to sobie teraz uświadomiła, to aż mi łzy stanęły w oczach.

      Usuń
    3. Że Alibaba już nie może wrócić, że to niemożliwe, by mógł wrócić, że tego wszystkiego nie da się cofnąć, że on już do końca życia będzie budzony przez koszmary, nawet gdyby spał w wielkim, wygodnym łóżku ze świadomością, że żyje w kraju pokoju i dostatku. Że już nikt mu nie pomoże, nikt go stamtąd nie weźmie, bo jest już za późno… i było za późno, kiedy Alibaba pierwszy raz poszedł na front. Kurwa, kurwa, kurwa. Kouha, ty jeden możesz mu pomóc. Chociaż nie wiem, czy to jakaś pomoc, ale… tylko dzięki tobie on będzie mógł życie, będzie umiał rano wstawać, oddychać. I nawet jeśli to nie będzie życie człowieka, to będzie żyć… tak mi źle, cholernie źle. Alibaba… moje słoneczko…
      Od momentu „hej” zaczynają się feelsy na AliHa. I znowu powtórzę, że ja przy tym opowiadaniu zeświruję, że kiedyś tata wejdzie do pokoju i spyta mi się, czy jestem normalna, bo czemu ja ryczę, by zaraz się śmiać, a potem chichotać pod nosem i wyglądać jak najszczęśliwsza osoba na świecie?
      Musiałabym wam skopiować cały fragment, żeby wskazać, co od tego „hej” podobało mi się najbardziej, ale lepiej wam po prostu opisze targające mną emocję i będę wyzywać, że chcecie ze mnie zrobić świra. Bo od kiedy normalny człowiek wstrzymuje oddech z ekscytacji, gdy czyta, że bohaterowie patrzą tak na siebie, jak Alibaba i Kouha na siebie, od kiedy uśmiecha się i czuje, że ogarnia go fala przyjemnych uczuć, gdy czyta, że Kouha tnie dłoń Alibaby? Od kiedy, kurwa, od kiedy? OD NIGDY. OD NIGDY, DO JASNEJ CHOLERY. Ale to było takie cudowne. To, jak złapał delikatnie jego dłoń, to jak złożył obietnice, to było kurwa lepiej, niż cudowne. Czemu ja zaczęłam tak kląć w tym komentarzu, przecież się na początku powstrzymywałam…. właśnie, ALE NA POCZĄTKU NIKT MNIE NIE OSTRZEGAŁ, ŻE TUTAJ JEST COŚ TAKIEGO, COŚ, NA CO MOŻNA TYLKO KLĄĆ, NIE WIEDZĄC, CZY SIĘ BARDZIEJ PŁACZE, CZY SIĘ KOCHA, CZY NIENAWIDZI, CZY NIE WIEM KURWA CO. NIENAWIDZĘ WAS, IDĘ PŁAKAĆ W KOŁDRĘ DO PIĘKNA ALIHA, DO CIERPIENIA ALIBABY, DO CUDOWNOŚCI HAKURYUU I JUDALA I DO TEGO, ŻE ENALI TAKIE NIEKOCHANE. IDĘ RYCZEĆ KURWA DO WSZYSTKIEGO. DO WIDZENIA.
      *reszta komentarza, jak się opanuje i poukładam psychicznie*

      Usuń
    4. *a jednak wraca*
      „– Będę czekać, aż przyjdziesz – zamruczał, a jego oczy znowu błyszczały niezdrowo, tym szaleńczym blaskiem, od którego miał dreszcze na całym ciele. – Przyjdziesz, a wtedy już nie dam ci się wymknąć.” – w tym momencie zaczerpnęłam tak głośno powietrza, że aż podskoczyłam w miejscu myśląc, że ktoś siedzi obok mnie i oddycha. Kurwa, co wy ze mną robicie. Ale to było takie cudowne. Ta obietnica, to… i Kouha i… *serce jej się ściska, jej biedny Aliś*
      „ (…) nagle poczuł, że przydałoby mu się więcej alkoholu. Że ma ochotę rozdrapać własną rękę, by nie widzieć tego nacięcia, albo zobaczyć jeszcze więcej krwi, sam już do końca nie wiedział. Zacisnął mocno zarówno powieki jak i zęby, wszczepiając palce we włosy.” – tak głośno ryczę, już się w ogóle nie powstrzymuje. Ja pierdolę, mój Aliś, mój Aliś, moje dziecko, mój synek. JEBACIE SIĘ KURWA. JEBCIE SIĘ. CO WY ROBICIE Z MOIM UKOCHANYM. NIENAWIDZĘ WAS. NIENAWIDZĘ. I nienawidzę tego, jak bardzo jednocześnie WAS KURWA KOCHAM. NIE RÓBCIE TEGO Z NIM, NIE RÓBCIE.
      „Jak tak dalej pójdzie, to będzie tak, jak powiedział mu Kouha, nie da sobie sam rady. Już teraz czuł, że coś mu się wymyka, że czegoś nie kontroluje. „ TY JUŻ OD DAWNA NICZEGO NIE KONTROLUJESZ, NIE RADZISZ SOBIE. UCIEKAJ STAMTĄD, UCIEKAJ. mogłeś kurwa iść, jak ci kazali! Wypierdalać, jak Judal krzyczał! Mogłeś kurwa nigdy nie przychodzić! CZEMU TY ZAWSZE MASZ TAKIE ZJEBANE POMYSŁY SALUJA *drze się przez łzy, bo tak jej źle, tak jej kurwa źle i nie wie, czy bardziej to nienawidzi czy kocha* …mój synek, mój Aliś, moja blondi…
      „Zaczerpnął głośno powietrze, gdy jego płuca zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa. Ścisnął mocniej własne włosy, nie mogąc przestać się zastanawiać nad tym, jak to będzie, gdy już będzie umierał.” – nic mnie bardziej wewnętrznie nie zniszczyło, nie rozwaliło niż ten rozdział, to, co wy robicie z Alibabą. japierdolę, nie wytrzymam. nie wytrzymam tego, do kurwy nędzy. Nie wytrzymam.
      NIE MA KURWA, IDĘ, ŻEGNAM, JA PIERDOLĘ.
      Dobra, Kiri, nie rób scen, tylko czytaj i komentuj *gada sama do siebie, alarm, gada sama do siebie*
      „Kouha zacisnął drgające dłonie, oblizując nerwowo wargi. Zostawił swoją słodką blondyneczkę, chociaż wcale a wcale nie miał na to ochoty.” – a jeśli drżę cała, to znaczy, że dostałam padaczki, prawda? Dostałam padaczki, to wcale nie jest jakiś objaw ubóstwienia was, kochania, przecież ja was nienawidzę, nienawidzę. To jest tylko jebana padaczka. Ja wcale nie kocham tego opowiadania. Ja go ani trochę kurwa nie kocham.
      „Zwłaszcza, gdy ten wyglądał, jakby naprawdę potrzebował jego pomocy.” BO ON JEJ POTRZEBUJE, DO JASNEJ CHOLERY. POTRZEBUJE CIĘ. POTRZEBUJE KOGOLOWIEK. NIE ZOSTAWIAJCIE GO SAMEGO, CHUJE. NIE ZOSTAWIAJCIE.
      „Z tym, że Kouha znał ten typ, znał takich ludzi, którzy nie dopuszczali do siebie takich myśli, którzy się ich bali.” - …ale Alibaba… Alibaba nie może się pogrążyć. On musi się tego bać, żeby się nie pogrążyć, żeby nie złamać się za wcześnie. On po prostu musi, bo ja inaczej spłaczę się jak głupia, ja wtedy naprawdę będę was nienawidzi. Jeśli mój Aliś się przestanie bać tych myśli, to ja wiem, że to będzie dla niego koniec. I wtedy nawet Kouen go już nie uratuje, już nic i nikt.
      „Kouha musiał być delikatny, ostrożny, musiał go naprowadzić, obudzić w nim te myśli, ten instynkt, który sam go będzie pchał do przodu.” NIE, NIE, NIE. ZMIENIAM ZDANIE. NIE POMGAJ MU, NIE ZBALIŻAJ SIĘ DO NIEGO... chociaż on jest od ciebie taki uzależniony, tak bardzo cię potrzebuje, to ty jesteś tym złym uzależnieniem. To przez ciebie on… on przestanie być człowiekiem. Kurwa, Kouha, odsuń się od Alibaby. Odsuń się i przytul. Nie wiem, jak to zrobisz, ale zrób to. Albo stań się normalny, chociaż wtedy nie będę miała na ciebie feelsów. ALE NIE RÓB TEGO ALIBABIE *i-jednocześnie-rób*

      Usuń
    5. „Aaach, jak bardzo już chciał, żeby ta chwila nadeszła, żeby przyszedł do niego, żeby Kouha mógł mu wszystko pokazać, wszystko zademonstrować, cieszyć się jego widokiem, metalicznym, cierpkim zapachem krwi pomieszanej z potem.” – ja… ja wcale na to nie czekam. Nienienie. Aliś jest mój, on jest słoneczkiem, on nie może. KOUEN, KURWA, CHODŹ TU I URATUJ ALIBABĘ. NIE BĘDĘ JUŻ NIGDY WZYWAĆ KOUHY, ALE CHODŹ TU KURWA I URATUJ SWOJE SŁONECZKO. NO KURWA, URATUJ GO.
      Czemu ja tak kocham, gdy postacie wbijają sobie paznokcie w skórę? Czemu ja to tak kocham, no czemu? I czemu, kiedy robi to Kouha, ja mogę zobaczyć to bardzo dokładnie, mogę widzieć jego błyszczące oczy? Przestań, Kouha. Przestań. Ty zniszczysz Alibabę, zniszczysz go do końca.
      „najchętniej zatopiłby nóż w swojej ukochanej blondynce, napawał się jego jękami, jego prośbami, by przestał… choć może bardziej kuszące były prośby o więcej? Musi to przemyśleć” – okurwa,okurwa,okurwa. Jakiego wy psychopatę tworzycie, jakiego?! I dlaczego on i Alibaba, dlaczego… DLACZEGO AKURAT MÓJ ALIBABA?... ja tego nie wytrzymam, naprawdę nie wytrzymam.
      ….i nagle zaczyna się Hakuryuu x Kouha. Ja wiem, że ten, którym interesuje się Kouha to musi być Hakuryuu. Mój boski, mój wspaniały Hakuryuu.
      I OTO JEST. MÓJ NOWY SHIP I MÓJ KOCHANEK Z POPRZEDNIEGO ROZDZIAŁU *Kiri zbzikowała podczas czytania tego, po prostu zbzikowała i to wasza, jebana wina*
      Do Haku pasuje, by to wszystko przeżywać w samotności. By najlepiej radzić sobie tym w samotności, żeby nie potrzebować nikogo innego w czasie radzenia sobie z bólem. I mam takie wrażenie, że on do tego przywykł. Że jego przeszłość będzie przeszłością wypełnioną po brzegi samotnością, że on nauczył się przeżywać ból samotnie i mnie to tak rani, że on… kurwa… Hakuś *chyba pierwszy raz w życiu go tak nazwała*
      „Całkiem możliwe, że czekał na Judala, aż ten wróci od dowództwa, żeby w spokoju oddać się chwili zapomnienia po tym wszystkim.” – a potem tą samotność Hakuryuu przerwał Judal. Hakuryuu pozwolił mu ją przerwać. To cudowne, kiedy myślę o nich właśnie o takich, takich… no, że Hakuryuu, mimo zimna, chłodu, mimo tego, że był przyzwyczajony, nauczony samotności, to tylko jednemu Judalowi pozwolił, tylko jemu i nikomu więcej… i że tylko na Judala czekał… :__:
      A TERAZ JESZCZE KOUHA. JUDAL, KURWA, IDŹ DO HAKU, BO CI SIĘ WŁAŚNIE PEWIEN NIEOGARNIĘTY PSYCHICZNIE REN DOWALA DO BOYA. znaczy… Haku to też Ren więc… więc ten Ren z tego odłamu rudowłosych się dowala… *zadużouczućkirijestrozwalonawewnętrznie* Jebać przemyślenia, rzucam się w wir feelsów.
      „– Zapomnij, nie z taką mordą – powiedział lodowato, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, czego Kouha od niego chciał.” – O KURWA XDD ŚMIEJĘ SIĘJAK POJEBANA XDDD nie z taką mordą do Haku, Kouha! Nie z taką! XDDDD *jebłojejnałeb*
      „– Nigdy tego nie robiliśmy – poprawił go niewzruszenie Hakuryuu” OCZYWIŚCIE, KURWA, ŻE NIGDY, OCZYWIŚCIE, ŻE NIGDY. PRZECIEŻ TY JESTEŚ JUDALA, TY JESTEŚ JEGO WŁASNOŚCIĄ. KOUHA NIE MA PRAWA, KOUHA IDŹ DO BLONDI, ROZWAL JĄ, ZNISZCZ JĄ, ALE ZOSTAW MOJEGO HAKU, ON MA JUDALA *poświęcać Alibabę dla HakuJu, kurwa, Kiri, czym ty się stałaś*
      „Odkąd zostało ich trzech” – to znaczy, że… że było ich więcej? I… tamci zginęli? Właściwie, kim byli ci tamci? I czy to będzie miało większy wpływ na fabułę? Znając was, potraficie tak rozjebać człowiekowi psychikę, że równie dobrze ta informacja może nie mieć żadnego wpływu na fabułę, z drugiej może być kluczem do tajemnicy np. nienawiści Hakuryuu do Kouena.
      „Na tym materacu pod ścianą, z Hakuryuu. Bardzo chciał z Hakuryuu, do szaleństwa chciał z Hakuryuu. Tylko czemu ten tego nie rozumiał?” – to z kim w końcu chce kurwa Kouha. Kouha, kochaj jednego. Kochaj Alisia, przepraszam, że wzywałam Kouena, że cię wyganiałam. Kochaj kurwa Alisia i spieprzaj od Haku. JUDAL, CHODŹ TUTAJ, ZLEJ KOUHĘ, WYWAL GO DO ALIBABY.
      *naprawdę musi odpocząć i się ogarnąć, ogarnąć swoje uczucia i swoją psychikę*

      Usuń
    6. *zapomina na chwilę o feelsach AliHa i HakuJu, żeby z czystym sumieniem móc shippować HakuHa*
      Aż zadrżał z rozkoszy. Uwielbiał na niego patrzeć, na te blizny zdobiące jego ciało, były takie cudowne, piękne, idealne, aż chciał je dotykać, tak bardzo chciał…” – pragnienie dotyku blizn jest mi takie bliskie… w ogóle pragnienie dotykania dziwnych rzeczy. Blizny, rany, pąkle… odwracam od nich wzrok, a ich pragnę *kurwakiristaph*
      „Czuł, jak wszystko mu drga i napina się. Obecność Hakuryuu zawsze na niego działała, nie wiedział, czy to dlatego, że mu odmawiał, czy nie, chociaż byłby bardziej skłonny stwierdzić, że chodziło o coś więcej, o samego Hakuryuu, o to jaki był, taki opanowany, kamienny, twardy, bezwzględny… Jak potężne, dzikie zwierzę i Kouha chciał zobaczyć jak krwawi, jak znosi jego ostrze na skórze.” – to było zajebiste. Brak mi słów, po prostu zajebiste. I porównanie Hakuryuu do dzikiego zwierzęcia, taaak. Jestem na taaak!
      „– Jeżeli nie zrobisz tego po dobroci – Kouha aż się wzdrygnął, słysząc za plecami głos i obrócił się przez ramię, spoglądając na stojącego w drzwiach Judala – to ja ci to, kurwa, każę zrobić, bo dość już mam tych jego zasranych jęków.” JABNSUHDJKLSNAHDJGKSNKHSJBSNJS BHM<SZM. JUDAL, OBROŃCO UCIŚNIONYCH, PRZYBYŁEŚ RATOWAĆ HAKUUU I WYJEBAŁEŚ JAK ZWYKLE Z PIĘKNYM, BEZBŁĘDNYM TESTEM. DOBRY JUDAL, DOBRYY. <3 <3 <3
      „– Tak więc dalej, kurwa, do roboty, ja popatrzę.” o nieeeee! Kiri źle zinterpretowała słowa Judala. A Judal jest taki zboczony. Chce patrzeć, jak Haku bierze Kouhę, a może Kouha weźmie Haku? Kuuurwaaaa! Judddaaal! DDDDD; *chce to czytać dalej, ale boi się o swoją i tak już rozwaloną psychikę psychikę*
      Kouha jest uroczy, kiedy tak pyta i kiedy zachowuje się, jakby człowiek obok niego był jak jakiś cukierek, a Judal niczym mama, która do tej pory zabraniała tego cukierka, a teraz na to pozwala. I Kouha tak słodko upewnia się, czy mamusia na pewno z niego nie żartuje.
      „– W takim razie spierdalajcie obaj – odezwał się nieco warkliwie Hakuryuu” – NIE DAJ SIĘ HAKU, BROŃ SWOJEJ DUPY, BROŃ. Ale nie tyłem… nie tyłem! BO CIĘ Z ZZASKOCZENIA WEZMĄ.
      „Ten przez chwilę gapił się po prostu, nie wiedząc, czy w końcu może, czy nie może, zwłaszcza że Hakuryuu brzmiał na wyjątkowo niezadowolonego.” – Kouha w rozterce, bo mamusia pozwala, a cukierek ucieka. T____T
      „dlaczego to po prostu musi być Judal” – BO TO JUDAL JEST MIŁOŚCIĄ ŻYCIA HAKU. bo on na pewno go uratował. uratował go. na pewno. może nie tak, że Haku mógł żyć wśród ludzi, mógł być normalny, ale uratował go od obojętności, od zupełnej, przerażającej pustki, od stagnacji. I dlatego to musi być Judal.
      „Skrzywdź go tylko, posuń się, kurwa, o krok za daleko, a zajebię cię bez wahania, rozumiesz?” – Judal… kocham, kiedy on dba o Haku, kiedy się za nim ogląda, kiedy musi na niego patrzeć, by wiedzieć, że wszystko jest w porządku. Kocham jego zazdrość, jego uzależnienie i to… to, że on też go potrzebuje, że oni siebie nawzajem tak ratują. Płaczę… :___:
      I… i Judal się zgodził? Znaczy… Kouha i Hakuryuu i obok Judal i… i oni tak razem? *Kiri zamyka oczy, nie będzie już nic pisać i nic czytać, uda, że tego nie ma, nie ma, że wcale jej się to nie podoba*
      *POMIJA CAŁY, WIELKI FRAGMENT FEELSÓW, OBCHODZI GO OBOJĘTNIE, BO NAPRAWDĘ BOI SIĘ TEGO, ŻE JEJ SIĘ TO PODOBAŁO*

      Usuń
    7. „Alibaba upił trochę z butelki, czując, jak każdy łyk sprawia, że pali go w gardle.” – nie wiem, czy to dobrze, ale cieszę się, że on coś jeszcze czuje. Że przynajmniej ten cholerny alkohol czuje.
      „Odwrotnie wręcz, pił, będąc przeraźliwie świadomy, chociaż tak bardzo chciał, żeby stało się z nim… cokolwiek. Cokolwiek, co będzie w stanie wyrwać go z tego odrętwienia.” – on potrzebuje bólu. Potrzebuje go. A mnie to tak boli, że on go potrzebuje. Nie chce, żeby on go potrzebował. Nie róbcie tego, nie, nie, nie. Znajdźcie jakiś sposób, proszę…
      I znowu chodzi Morgiana, którą bardzo, ale to bardzo w waszym opowiadaniu polubiłam, a jej opis po raz kolejny zwalił mnie z nóg. Nie wiem, jak wy to robicie, że umiecie w taki sposób oddać jej charakter, naprawdę nie wiem, ale biję pokłony.
      „Oparł policzek na drugiej dłoni, otwierając znowu nóż i patrząc na niego. Spróbuje. Tylko raz, żeby potwierdzić, że to nie jest dla niego i że absolutnie nie znajduje w tym żadnego ujścia.” NIE NIE NIE, NIE WCHODŹ W TO, NIE RÓB TEGO, NIE PRÓBUJ. ALIBABA, KURWA, NIE. KOUEN, KOUEN. KOUEN CHODŹ TU DO KURWY NĘDZY, CHODŹ.
      „pójdzie wyśmiać Kouhę, mówiąc mu, że się mylił. Że nie wie wszystkiego, że Alibaba jest ponadto.” – nie jesteś, kochanie, nie jesteś…. i to jest tak bardzo przerażające, ściska mi serce… Alibaba, nie zaczynaj, błagam, niech ktoś zatrzyma jego rękę.
      „Wziął głęboki wdech i przytrzymał powietrze w płucach, gdy wolno przejechał nożem po swojej dłoni.” – zaczęło się… zaczęło się i to… to jego koniec…
      „Dlaczego więc chciało mu się tak płakać? Nie, nie płakać. Chciało mu się wyć, chciało mu się krzyczeć rozpaczliwie, gdy tak patrzył na własną krew broczącą z rany. Ale cholera, przecież sam to sobie zrobił! Chciał tego! Nie chciał? Sam już nie wiedział, gdy wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w swoją dłoń, czując, że mimo wszystko ogarnia go takie przyjemne odrętwienie, taki chłodny spokój.” – nie, przestańcie, błagam was, przestańcie, nie róbcie mi tego, nie rańcie mnie tak bardzo, zostawcie go, do kurwy, zostawcie go, nie… Alibaba nie, nie, proszę, błagam, tylko nie to, nie to. zostawcie go…
      …idę się zabić. uduszę się kołdrą. żegnajcie.

      Usuń
  4. Pytanie: czy będzie to tu kontynuowane?

    OdpowiedzUsuń
  5. Pozwolę sobie ponowić pytanie osoby nade mną
    Czy jest choć cień szansy, że powrócicie do tego opowiadania po tych 2 latach? Bo to na prawdę okrutne, że przerwałyście w takim momencie i to bez żadnego uprzedzenia ;( opowiadanie jest naprawdę dobre. W życiu bym się nie spodziewała, że coś z wojną jako główny wątek (nienawidzę np. filmów o tematyce wojennej), tak bardzo mnie wciągnie. Czytając te rozdziały człowiek jest tak skupiony. To tak strasznie wciąga. Jest tak dobrze napisane, że nie masz najmniejszego problemu z 100% wczuciem się o danego bohatera. Czujesz ten sam strach, tą samą złość i to samo podniecenie. Człowiek zaczyna świrować, by po chwili przypomnieć sobie, że nie jest na wojnie a we własnym pokoju. Na prawdę chciałabym przeczytać następny rozdział, szczególnie, że na to opowiadanie natknęłam się 2 lata temu i wtedy przeczytałam 4 rozdziały tylko, a teraz znowu udało mi się je znaleźć. Zaczęłam czytać od początku, a kiedy zobaczyłam, że jest piąty rozdział to prawie zaczęłam krzyczeć z radości, szczególnie, że był zniewalający. Dlatego proszę niech ktoś się odezwie i chociaż powie mi, że nie ma na to szans, żebym nie miała złudnych nadziei, a najlepiej jak się nade mną zlitujecie i napiszecie następny rozdział ;D

    OdpowiedzUsuń