środa, 6 maja 2015

Rozdział II

Na cieszenie się z nami wojną na froncie polecamy TO, z kolei na późniejsze feelsowanie Alibaby przeznaczyłyśmy TEN kawałek.

~*~

Ten dzień różnił się od wszystkich poprzednich. Niby jednakowy, a zupełnie inny. Słońce jak co dzień wstało po tej samej stronie nieba. Pełniący wartę jak zwykle obudzili ich krzykami i mocnymi kopniakami. Jak co dzień na śniadanie była breja z kaszy, która z dnia na dzień smakowała coraz gorzej. Niemniej w całym obozie wyczuwało się napięcie. Ale nie było ono nic a nic podobne do tego, które zwykle panuje w obozach, gdy wojsko wykonuje jakieś ruchy, gdy wszystkie sztaby są postawione w gotowości. Nie. Tutaj wszyscy byli nerwowi w inny sposób. Alibaba miał wrażenie, że wyczuwa w powietrzu żądzę krwi…
Mijający go żołnierze byli skoncentrowani i w ogóle nie przypominali tych, którzy wczoraj radośnie opijali wieści o wyjściu na front. Byli podekscytowani, uśmiechali, owszem. Ale były to zimne uśmiechy, takie… takie bestialskie. Alibaba pierwszy raz w życiu pomyślał, że otaczają go drapieżniki. I to w ludzkich skórach.
To było dziwne, nieco przerażające doświadczenie, miał wrażenie, że jeżeli wykona jakiś gwałtowniejszy ruch, to rzucą się na niego i rozszarpią go. Chyba nie tylko on tak to czuł, bo wszyscy z nowego uzupełnienia trzymali się razem, jakby miało im to w czymś pomóc i dodać otuchy, czy coś. Ludzki odruch. Typowy ludzki odruch, który tutaj był raczej nieprzydatny. Alibaba założyłby się, że gdyby przyszło co do czego, nie byliby się w stanie przed nimi obronić. Miał teraz pełną świadomość tego, co Judal i reszta tłukła im od samego początku, odkąd tylko dołączyli do nich – dopóki nie przetrwają pierwszego frontu, są nikim, a już na pewno nie żołnierzami oddziałów specjalnych.
Czy kiedykolwiek będzie taki jak oni? Będzie się cieszył tym, że wychodzą walczyć, zabijać? Czy będzie się podniecał widokiem krwi i robił zakłady o ilość trupów, jakie za sobą zostawi? Czy też zamieni się w monstrum?
– Nie opierdalaj się!
Podskoczył jak oparzony, gdy ktoś huknął mu za uchem. Spojrzał szeroko otwartymi oczami na Judala, zaciskając palce na skrzyni z amunicją.
– Tak jest! – powiedział szybko, nawet nie mając sił na żadną pyskówkę. Głowa wciąż go bolała po wczorajszym piciu, jednak umysł miał, o dziwo, jasny, przejrzysty. Czy to ten stres tak na niego działał? Że nie odczuwał bólu, nie odczuwał kaca, nie odczuwał praktycznie niczego?
– Co, łapie cykor, kundlu? – Judal spojrzał na niego z kpiną, uśmiechając się w sposób, po którym Alibabie przeszedł dreszcz po plecach. – Po prostu staraj się przeżyć. – Przeciągnął się, przygryzając wargę z takim wyrazem twarzy, że chłopak nie miał najmniejszych wątpliwości, że tamten jest pobudzony wizją wypadu na front.
– Wy wszyscy tak macie? – zapytał, oddychając głębiej i przymykając na chwilę oczy.
– Jak? – Judal spojrzał na niego, naciągając sobie ramiona, by się rozruszać.
– Was wszystkich... to tak kręci? – Machnął ręką, wykonując niesprecyzowany gest, gdy nie był w stanie ubrać swoich myśli w słowa. Judal przyglądał mu się przez chwilę, w końcu uśmiechając się szeroko i przesuwając językiem po ustach w lubieżnym geście.
– Tak właściwie to mnie chyba najbardziej – zamruczał, dotykając dłonią swojego karabinu, na który Alibaba zaraz przeniósł wzrok. Nie miał wątpliwości, że ta broń zabiła setki ludzi, to się po prostu widziało w spojrzeniu Judala, który gładził metalowy sprzęt z taką czcią i uwielbieniem, jakby był najdroższą rzeczą w jego życiu.
Aż przeszedł go dreszcz, gdy to sobie uświadomił. Że każdy z nich zabił tylu ludzi, że ich to nie ruszało, że byli tacy bezwzględni, że… że przyszedł tutaj, by stać się jednym z nich. Taki, jak oni. Że któregoś dnia wyjdzie na front, ciesząc się, że zabije wszystkich wrogów na swojej drodze.
- Nie dygaj, kundlu – parsknął ironicznie. – Masz to – uniósł sugestywnie karabin – więc co by się musiało stać, żebyś zdechnął ty, a nie oni?
Alibaba przełknął ślinę, wpatrując się w Judala, który uśmiechnął się szeroko, jakoś tak… tak wilczo. Stał tak jeszcze, gdy ten po prostu odszedł, zwołując krzykiem cały oddział. On… on miał rację.
Alibaba zacisnął rękę na swoim karabinie i poczuł się dziwnie z tym, że jego chłód pod palcami rozluźnił go nieco, dodał pewności.
Naprawdę wystarczył mu tylko on? Tylko karabin? On. Broń. I wróg. To może być takie… nieskomplikowane?
Judal dość szybko zebrał cały oddział, poganiając opieszałych wyzwiskami i kopniakami. A właściwie to nowych, to oni przypominali kolorem twarzy białe prześcieradła. Reszta oddziału wyglądała, jakby się cieszyła na wypad z kumplem do baru.
Alibaba czuł, że ściska go żołądek, gdy zapakowali się do wojskowych samochodów. Judal miał im przekazać szczegółowe instrukcje, gdy dotrą na miejsce, póki co wiedzieli, że mają odbić jakiś punkt graniczy przy głównej trasie do najbliższego miasta, gdzie można było zdobyć jakiekolwiek zaopatrzenie. Zresztą amia ma się poruszać w przód, a nie cofać i oddawać zdobyte budynki. Patrzył więc tylko na Hakuryuu, który siedział obok, czyszcząc swój bagnet, co jakiś czas podnosząc go do oczu. Wyglądał najspokojniej z całego oddziału, a przynajmniej spośród tych, którzy byli w nim dłużej, choć i on zdawał się być podekscytowany. Momentami czuł palącą chęć zadania mu tylu pytań, wciąż potrzebował tylu odpowiedzi, ale gdy tylko te jasne tęczówki spojrzały na niego, od razu odwracał wzrok. Zresztą wcale nie potrzebował się przekonywać, czy Judal żartował czy też nie, gdy mówił o zajebaniu go za zbliżenie się do tego człowieka.
Spojrzał więc na siedzącą pod oknem dziewczynę, która patrzyła nieruchomo w szybę, obserwując bystrym, czujnym spojrzeniem mijaną trasę. Alibaba nie wiedział, co tam widziała, bo siedział zbyt daleko, jednak cokolwiek to było, porywało ją bez reszty. Zdusił w sobie potrzebę podejścia, by samemu wyjrzeć przez okno, po prostu siedząc nieruchomo i wpatrując się w swoje buty. „Nie daj się zabić”, powtarzał sobie w myślach. Tyle razy widział tę scenę w telewizji, tyle razy oglądał na dużym ekranie żołnierzy jadących w milczeniu wojskowymi wozami. Nigdy nie podejrzewał, że sam będzie w czymś takim uczestniczyć.
Serce zabiło mu mocniej, gdy zatrzymali się gwałtownie, a na zewnątrz było słychać jakieś krzyki. Spojrzał odruchowo na Hakuryuu, który pierwszy zerwał się z miejsca, jednym ruchem będąc już przy drzwiach i spoglądając przez mały otwór, śledząc otoczenie. Nie zajęło to nawet dwóch sekund, gdy na jego ustach zagościł uśmiech, a on sam zdjął karabin z ramienia i pchnął gwałtownie drzwi, otwierając je na oścież.  Zeskoczył z samochodu i tyle go właściwie widzieli.
Alibabie ścisnął się żołądek, gdy usłyszał strzały z karabinu i jakieś wybuchy. Kurwa, przecież nie będzie siedzieć tu jak cieć. Podniósł zdumiony wzrok, gdy jedyna dziewczyna w ich oddziale wstała i przeszła przez samochód, ściągając karabin z ramienia i wyskoczył za Hakuryuu.
Kurwa.
Klnąc w myślach podążył za nią i gdy tylko wyskoczył na zewnątrz, został zgarnięty przez kogoś z oddziału. Rozglądał się, idąc szybkim krokiem, jednak wokół były tylko drzewa, a na horyzoncie niewiele było widać. Wszędzie w pobliżu panował rozgardiasz, gdy żołnierze wysiadali w gotowości z samochodów. Strzały, które wcześniej słyszeli, padały z oddali, lecz teraz nie słychać było zupełnie nic.
Alibaba ścisnął mocniej karabin w dłoniach, czując, że te pocą mu się coraz bardziej. Ale w głowie miał przeraźliwą pustkę, serce dudniło mu, napędzane adrenaliną, jak jeszcze nigdy w życiu.
Był tutaj. Właśnie znalazł się na froncie. Tam, gdzie chciał.
Hakuryuu gwizdnął przeraźliwie na palcach, uciszając oddział.
– Morda i słuchać – warknął lodowato i chociaż Alibaba pierwszy raz słyszał, żeby mówił takim tonem, to podziałało to na niego jak kubeł wody i w końcu skupił wzrok na dowództwie, a nie rozglądał się, jakby miało coś na niego wyskoczyć w każdej chwili. Tutaj chwilowo byli bezpieczni. O ile takie pojęcie istnieje na froncie.
– Mamy do odbicia bazę wojskową, którą zajęły nam te skurwysyny – zaczął Judal, omiatając ich twardym spojrzeniem. – Dowództwo życzy sobie ją odzyskać. Żadnych jeńców – uśmiechnął się strasznie, tak zwierzęco, aż Alibaba poczuł ciarki na plecach, gdy zobaczył, że reszta odpowiada mu tym samym.
– Ma do nas dotrzeć wsparcie, ale czy tylko ja uważam, że na chuj nam ono?
Rozległy się aprobujące pomruki, chociaż nowi mieli takie miny, jakby naprawdę mieli ochotę zaprzeczyć swojemu dowódcy i o owe wsparcie poprosić.
– Świetnie – skomentował krótko Judal, spoglądając na nich z uśmiechem, podrzucając broń w ręku tak, jakby nic nie ważyła i wcale nie była śmiercionośnym narzędziem. – Więc do dzieła! To jest to, chłopcy, to jest wojna! – roześmiał się w głos.
Alibaba niewiele pamiętał z tego, co się działo później. Gdyby ktoś potem powiedział mu, że zemdlał, że stracił przytomność, uwierzyłby mu bez dwóch zdań. Jego nogi były ciężkie, jak z ołowiu, gdy szedł razem z innymi żołnierzami, ściskając karabin w rękach tak, jakby od tego zależało jego życie. Cóż, zresztą to była prawda.
Przeraźliwe wrzaski znajdowały się już nie tak daleko od nich, co zaczynało napawać go coraz większym przerażeniem, ale i… ekscytacją? Może to nie było dobre słowo, ale czuł adrenalinę pulsującą w jego żyłach, która rozjaśniała umysł i wprowadzała go w stan stałej czujności.
Mimo to pierwszy strzał, który padł w chłopaka znajdującego się tuż obok niego, był szokiem. Patrzył jak w zwolnionym tempie, gdy tamten upadał z szeroko otwartymi oczami. Nawet nie zdążył krzyknąć. Nic. W ciszy osunął się na kolana, a Alibaba mógł tylko patrzeć, stając jak wryty, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, nawet nie zdając sobie sprawy, że miał jego krew na twarzy i mundurze. Jak miał na imię? Nie wiedział, nie zamienił z nim wcześniej nawet słowa. I co, to było takie proste? Ktoś odchodził, ktoś ginął i po prostu osuwał się na ziemię, a reszta nie zwracała na to najmniejszej uwagi? Albo tak jak on, nie znali nawet imienia tego człowieka?
Oprzytomniał dopiero, gdy mignęły przed nim różowe włosy, a dłoń zacisnęła się na jego ramieniu z siłą, o którą nigdy by Kouhę nie podejrzewał. Chłopak drżał i to bynajmniej nie ze strachu, chora ekscytacja wykrzywiała przerażająco jego twarz, że gdyby ktoś taki stanął mu na drodze, Alibaba spierdalałby czym prędzej. Już teraz ledwo pohamował odruch ucieczki.
– Osłaniają nas, więc się pospiesz – ponaglił go niecierpliwie i Alibaba ruszył biegiem za nim w stronę budynku. – Jak się zranisz i zmarnujesz chociaż kropelkę, to będę, kurwa, zły, naprawdę zły!
Alibaba aż się potknął, słysząc jego słowa, jednak nie silił się nawet na komentarz, gdy kula świsnęła mu koło ramienia.
Kurwa, kurwa, kurwa.
Kouha biegł przed siebie, jakby w ogóle nie zwracał uwagi na świstające wszędzie kule. Był taki pojebany, czy miał aż takie zaufanie do kompanów? Saluja nie wiedział, co jest bardziej prawdopodobne.
Obaj przypadli do ściany i sekundę potem Kouha puścił serię strzałów w drzwi, otwierając je zaraz kopniakiem. To było przerażające, gdy śmiał się, strzelając do ludzi, którzy czekali na nich w środku. Alibaba aż się cofnął spanikowany, unosząc karabin, patrząc na to wszystko szeroko otwartymi oczami. Zadrżał gwałtownie, gdy zobaczył, że ktoś do niego mierzy i czując tak przerażającą, odbierającą zmysły panikę pociągnął za spust.
On albo oni. Tak mówił Judal. On albo oni. Dlaczego to miałby być on, skoro trzymał w rękach karabin? Dlaczego miałby paść na ziemię, bez jednego słowa, bez tchu? Miał w rękach karabin. Miał broń. Miał życie, które musiał bronić. Była krew, którą trzeba było przelać, żeby mógł przeżyć. Oni tak robili, nie przejmowali się wrogami, zarzynali jak zwierzęta, dorosłych, dzieci, kobiety. Oni się nie przejmowali ani krwią na rękach, ani na mundurze, ani prośbami, ani błaganiami. Niczym, absolutnie niczym. Więc dlaczego to było takie trudne? Dlaczego ręce tak mu drżały? Dlaczego przyciśnięcie spustu kosztowało go aż tyle siły?
Szarpnął się i cofnął gwałtownie, gdy dostał odpryskiem kamienia w twarz. Czuł krew na policzku, ale to było ledwie draśnięcie, nic, czym powinien się przejmować. Jednak dzięki temu ocknął się z zamyślenia, biorąc głęboki wdech i po prostu mierząc do przeciwnika.
Naciśnięcie spustu na żadnych ćwiczeniach nie było aż tak trudne, był tego świadomy. Był świadomy, co robi, do kogo celuje, jakie konsekwencje to za sobą niesie. Ale musiał przeżyć. Musiał wrócić, wciąż… wciąż coś w tym życiu miał do zobaczenia, uświadomił sobie, otwierając szeroko oczy i po prostu przyciskając.
Nie wiedział, czy drżał, nie miał pojęcia. Może krzyczał. Może przepraszał w duchu tych ludzi, którzy ginęli na jego oczach, z jego ręki. Tego już świadomy nie był, gdy po prostu władował w nich całą serię z magazynku.
I co? To koniec? Tak po prostu? Opuścił powoli broń, patrząc z niedowierzeniem na to, co zrobił, czując, jak dopiero teraz powoli zaczyna odzyskiwać czucie w nogach, które wcześniej jakby wrosły mu w ziemię. Zabił tych ludzi, zabił człowieka, po raz pierwszy zabił czło…
– UWAŻAJ!
Nie wiedział, co się dzieje, gdy poczuł ciężar osuwający się po jego plecach. Obrócił się przez ramię, spoglądając z trwogą na ziemię, na człowieka broczącego krwią z rany, która wyglądała jak po pchnięciu nożem. Podniósł wzrok, spoglądając na Kouhę, który z jakimś maniakalnym błyskiem w oczach oblizał swoje ostrze, łapiąc go za rękę i wciągając do tego budynku, jakby wcale nie był wypełniony wrogimi jednostkami, jak gdyby nic im tam nie groziło i jakby wcale właśnie nie uratował mu życia, wbijając swój nóż w przeciwnika.
Alibaba rozejrzał się po ciemnym wnętrzu budynku, kierując się za Kouhą do schodów. Z góry dochodziły krzyki i nawoływania. Byli tak blisko, tak blisko śmierci, na samym jej skraju..
Był zaskoczony, że jego dłonie się nie trzęsą, gdy wymieniał magazynek. Wydawało mu się, że serce dudni mu aż w uszach, jednak umysł pozostawał przeraźliwie spokojny. Wszystko jakby dla niego ucichło i stało się jedną niezidentyfikowaną plamą.
Kouha, z nogą na schodach, zatrzymał go krótkim ruchem ręki, przyciskając palce do ucha, w którym miał słuchawkę.
– Tak, część drużyny jest w budynku – poinformował Kouha i nawet zdając raport brzmiał jak dziecko, które dostało górę prezentów i nie wie, za odpakowanie którego ma się zabrać najpierw. – Nie będziemy czekać na resztę – zachichotał szatańsko, robiąc krok wyżej na schodach. – Sami ich zajebiemy, jak wy się opierdalacie… Nie wiem jeszcze, ilu ich jest, ale zabije każdego skurwysyna, hahaha...! Z moją laleczką… – Kouha obejrzał się z szerokim, właściwie brzydkim uśmiechem i do Alibaby dotarło, że ten mówi o nim.
– Nie jestem żadną laleczką – warknął, czując, że mówi mu się z trudem, jakby był cały odrętwiały, jednak złość na lekceważenie go zakotłowała mu się w ściśniętym żołądku.
– Ghihihi, laleczka jest bardzo dzielna – zachichotał, idąc wciąż po schodach przy samej ścianie, unosząc karabin w gotowości. – Kapitan mówi, że jak będziesz grzeczny, to w nagrodę przeora ci dupcię – poinformował Alibabę, trzęsąc się ze śmiechu. – Ale nie martw się, nie pozwolę mu.
– Odjebcie się od mojej dupy, pedały – zawarczał, ściskając mocno karabin i wbijając wzrok sufit, skąd coraz wyraźniej dobiegały głosy. Coś trzasnęło i na schodach rozległ się tupot. Przerażenie jeszcze mocniej ścisnęło mu żołądek.
Zaraz znowu będzie musiał to zrobić? Wymierzyć i zabić kogoś? Aż się cofnął, mając ochotę stąd po prostu uciec. Wizja bycia odpowiedzialnym za cudze życie oraz walczenie o swoje wcale nie była taka wspaniała, jak sobie to wcześniej wyobrażał.
– Nie pękaj, nie dam cię skrzywdzić – powiedział radośnie Kouha, patrząc na niego i ze śmiechem naciskając spust, na ślepo mierząc nim w szczyt schodów. Rozległy się wrzaski, a Alibaba po prostu nie mógł uwierzyć, że ten facet może tak zwyczajnie strzelać, nawet nie patrząc do kogo, zabijać bez mrugnięcia okiem, nie poświęcając ani chwili, by spojrzeć, kto przed nim upada na ziemię.
Wzdrygnął się, gdy kilka ciał stoczyło się po schodach z głośnym łoskotem, a Kouha, nucąc pod nosem jakąś piosenkę, po prostu po nich przeszedł, lawirując ciałem tak, jakby przechodził po kamieniach na rzece. Aż ciężko mu było zwalczyć odruch obrzydzenia, gdy słyszał trzask drobnych kości pękających pod ciężkimi, wojskowymi butami, gdy tamten przyspieszył kroku, przeskakując co dwa trupy. I nawet odczuł ulgę, gdy ten dźwięk został zagłuszony przez kolejną serię z magazynku. Po co on tu właściwie przyszedł? Był pewien, że równie dobrze Kouha mógł ich sam załatwić, w pojedynkę.
Chociaż starał się nie przydeptywać martwych żołnierzy, przyspieszył nieco, woląc nie zostawać tutaj sam. Bądź co bądź wolał mieć teraz przy sobie tego psychopatę, gdyż jakkolwiek by to nie brzmiało, czuł się teraz przy nim bezpiecznie. Spuszczanie go z oczu nie było dobrym pomysłem.
– Kochanie, coś ci przyniosłem! – usłyszał głos z góry i zamarł, po prostu zamarł, gdy Kouha zerknął na niego przez balustradę, zaraz zrzucając mu po schodach człowieka. Żywego, bez broni, z krwawiącą raną w nodze, przeklinającego i bladego jak śmierć. – Masz, zabaw się, już ci krzywdy nie zrobi! – zawołał ucieszony, machając do niego ręką, by zaraz zniknąć z powrotem na górze.
Alibaba wpatrywał się w tego mężczyznę, otwierając szeroko oczy z przerażenia. Celowanie do ludzi, którzy byli uzbrojeni, miało jeszcze jakiś sens. Do tych, którzy celowali w niego – tym bardziej. Ale jaki sens miało mierzenie z karabinu do człowieka leżącego przed nim pod ścianą, krwawiącego, bez broni w ręce, który spojrzeniem błagał o litość?
Czuł, jak drżą mu dłonie. Nie, nie, nie, absolutnie nie. Nie może tego zrobić. Przecież na każdej pieprzonej wojnie brało się jeńców, tak?! Dlaczego nie teraz! Dlaczego takie były rozkazy, że nikt nie zostaje żywym?! Przecież ten człowiek i tak już nic nie zrobi! I tak już im nie zaszkodzi, jaki sens miało zabijanie go?!
Niemal zszedł na zawał, gdy w ręku tamtego mężczyzny błysnął nóż.
I po prostu strzelił.
Krew trysnęła, jednak Alibaba już na to nie patrzył, tylko ruszył biegiem na górę, żeby jak najszybciej zostawić trupa za sobą. Czy od dziś całe życie będzie uciekał od tych, których zabił?
Na korytarzu, na którym się znalazł, pełno było trupów świadczących o tym, że Kouha na pewno już tędy przeszedł. Alibaba przywarł do ściany, zerkając przez okno i uświadomił sobie, że jest to widok po drugiej stronie budynku, do którego weszli. Stało tam kilka małych budynków, coś w rodzaju spichrzów i zapewne tam trzymane były zapasy. I broń. Kilku żołnierzy wynosiło stamtąd amunicję i ładowało na samochód. Najwyraźniej chcieli zabrać ile się dało i po prostu uciec ze zdobyczami.
Wychylił się nieco, unosząc karabin i przykładając oko do muszki, patrząc na krzyczących do siebie mężczyzn. Przeklął sam siebie za te cholerne odruchy, których się nie mógł pozbyć, które niczego mu tutaj nie ułatwiały. Wymierzył do samochodu i strzelił. Raz. I drugi. Głośne krzyki powiedziały mu, że tak jak chciał, samochód był już niezdatny do niczego.
Serce podeszło mu do samego gardła, gdy schował się szybko, a seria posłanych w jego stronę strzałów rozbiła się o ściany budynku.
Kurwa! Powinien być bardziej uważny, nie wystawiać się na cel! Oczy dookoła głowy, nigdy nie wiadomo, kto stoi ci za dupą!
Słysząc przeraźliwe wrzaski wychylił się lekko i… i aż się ucieszył widząc Hakuryuu i, tak, to ta dziewczyna! To ona osłaniała mu plecy! Ich dwójka i jeszcze troje z ich oddziału robili właśnie małą masakrę na dole.
Wszyscy, łącznie z Alibabą, pochylili się nisko, gdy rozległ się głośny wybuch. To zabrzmiało jak granat. I to wcale nie było dobrze. Drużyna Hakuryuu po kilku jego sygnałach rozpierzchła się, kryjąc się za czym kto mógł i Alibaba uświadomił sobie, że nie może stać w oknie jak kompletny debil, że w każdej chwili ktoś może tu przyjść i go sprzątnąć!
Zerknął do jakiegoś pomieszczenia, które kiedyś mogło być dość okazałych rozmiarów biurem – szczątki potrzaskanych mebli wciąż leżały pod ścianą. Wsunął się do środka, przechodząc pod ścianą i od razu chowając się za zakurzonym biurkiem, ledwie unikając strzałów, które przeszły tuż nad jego głową. Z bijącym sercem odczekał chwilę, obserwując sytuację przez szparę w uszkodzonej szufladzie, w końcu odchylając się w bok, i posyłając serię pocisków. Nie zdążył jednak zrobić nic więcej, gdy drzwi z jego prawej strony otwarły się tak gwałtownie, że aż wypadły z zawiasów, gdy przebiegł przez nie Kouha, od razu chowając się za tym samym biurkiem, co on.
- Ale fajnie, co? – zapytał ucieszony, odgarniając z twarzy włosy, które rozsypały mu się na czole. Wyglądał jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że stracił hełm w tej akcji i że w każdej chwili może dostać kulkę w łeb. – Zaraz rozpierdolimy ten budynek – wyszczerzył się, co wraz z rozsmarowaną na twarzy krwią wyglądało dość diabolicznie. – Idziemy!
Alibaba wciąż nie wiedział, co sprawiało, że mimo tego chorego zachowania miał do niego zaufanie. Może sam już podupadał na zdrowiu? Jednak fakt, że Kouha zachowywał się tak, jakby był urodzony na froncie, że niczego się nie bał i traktował to wszystko jak dobrą zabawę, sprawiał, że przy nim nie lękał się o swoje życie.
Podążył za nim i resztą żołnierzy do drugiej części budynku, gdzie były kolejne schody. Zbiegał nimi co dwa stopnie, starając się przy tym nie upaść – zdawał sobie sprawę, że jeżeli upadnie, to już zostanie na ziemi, nikt nie zatrzyma się, by mu pomóc. Nie tutaj, nie teraz.
Kouha zatrzymał ich uniesieniem dłoni, samemu wyglądając na zewnątrz i przyciskając dłoń do ucha, zaraz śmiejąc się cicho, najwyraźniej ubawiony tym, co usłyszał w słuchawce.
- Ale jak to dostał wątrobą w łeb? Czyją? – parsknął, a Alibaba spojrzał na niego z niedowierzeniem, gdy Kouha zaniósł się takim śmiechem, że aż się podparł ściany. – Co za debil! I co, złamał ten nos? W sumie na jego pysk i tak już nie ma rady! …co? Haku, nie płacz! Wytrzyj nosek! – Chłopak otarł łzy śmiechu z oczu, ubawiony dając im znak ręką, że wszystko jest w porządku.
Jak on mógł śmiać się w takiej chwili? I to… i to jeszcze z takich rzeczy! Spojrzał na niego, kompletnie zdruzgotany.
– Niech ją weźmie! Haku, weź ją! Usmażymy na ognisku! – Kouha roześmiał się szaleńczo, a Alibaba aż jęknął na głos. O czym oni kurwa rozmawiali?! Co oni chcieli zrobić?!
Obiecał sobie, że nigdy nie zje nic, co dałby mu którykolwiek z nich, nigdy! Choćby miał zdechnąć z głodu!
– Czekaj, czekaj!  Jest! – Kouha spojrzał na niego z szerokim uśmiechem. – Kochanie, kapitan ma do ciebie pytanie. Czym się rożni blondynka od deski do prasowania?
Alibaba jęknął ze zgrozą. Co oni odpierdalali, kurwa?!
– Niech odpowiada! Niech, kurwa, odpowiada! – Nawet on usłyszałem wrzaski Judala.
– Nie wiem – wyjąkał, rozglądając się gorączkowo, gdy usłyszał kolejny wybuch, od którego zadrżały ściany budynku.
Kouha zachichotał, słuchając odpowiedzi, po czym spojrzał na niego z szerokim uśmiechem.
 – Desce czasami zacinają się nogi przy rozstawianiu – przekazał, zginając się w pół ze śmiechu.
Oni. Byli. Pojebani.
– Chodź! – Złapał skonfundowanego Alibabę za ramię, ciągnąc za sobą.  – Drużyna Judala zaraz skończy podkładać ładunki, musimy to obejrzeć! Ja chcę widzieć te latające kończyny!
Alibaba nawet nie chciał o tym myśleć, po prostu pobiegł za nim, czując, że ma żołądek w gardle, że... że chyba poci się za bardzo i jego dłonie drżą mu tak okropnie.
Gdy wyszli przed budynek, przywitał ich płonący samochód i zmasakrowane ciała leżące na ziemi. Alibaba oparł dłoń o chropowatą ścianę i zgiął się w pół targany gwałtownymi konwulsjami. Jego żołądek zwijał się okropnie i w przełyku czuł paskudny smak kwasów.
Kurwa. No kurwa.
Nie dał rady się opanować, po prostu zwrócił swoją poranną breję z kaszy, łapiąc się za bolący brzuch. Smrodu palonego, ludzkiego mięsa nie dało się porównać do niczego innego. Nie potrafił wyobrazić sobie cierpienia ludzi, którzy zostali spaleni żywcem w tym aucie. A jego drużyna tak po prostu się śmiała… Jęknął, gdy poczuł uderzenie w tył pleców, a koło niego stanął Judal, podpierając się na jego grzbiecie łokciem.
– Hakuryuu, podrzuć no tę wątrobę, zrobimy mu okład! – zawołał wesoło, na co Alibaba natychmiastowo się wyprostował, robiąc krok do tyłu.
– Podziękuję, już mi lepiej – wydyszał, patrząc błędnym wzrokiem po polu bitwy. Przynajmniej strzelanina w ich pobliżu ustała, czyżby mieli spokój na chwilę? Nogi mu drżały, najchętniej by usiadł.
– No to teraz patrz, będą niezłe fajerwerki. – Tamten wyszczerzył się szeroko, klikając coś, co trzymał w ręce i Alibaba miał wrażenie, że czas się zatrzymał, gdy kilka sąsiednich budynków po prostu wybuchło ze straszliwym łoskotem. Judal ze śmiechem rzucił się na ziemię, zgarniając go po drodze i kryjąc mu głowę ramieniem, a Alibaba już naprawdę nie miał sił zastanawiać się nad tym, że leży praktycznie w treści własnego żołądka.
Wybuchł był przerażający, wręcz obezwładniający i to było jedyne, o czym był w stanie myśleć, gdy zaciskał mocno powieki, mając wrażenie, że ciśnienie krwi zaraz rozsadzi go od środka. A potem wszystko ucichło, nie licząc oczywiście cichego chichotu Kouhy gdzieś nieopodal.
Odważył się podnieść głowę znad ramienia Judala, zerkając niepewnie na to, co się wydarzyło i aż jęknął.
– A nie mieliśmy przejąć tych budynków? – wychrypiał, spoglądając na leżącego obok Judala, który wyglądał na dumnego ze swojej roboty, gdy zaraz podniósł się na nogi.
– Mieliśmy je odbić, to różnica – poinformował, machając z lekceważeniem ręką – Zresztą co, kundel kwestionuje moje rozkazy? – Zmarszczył brwi, patrząc na niego z góry, na co Alibaba tylko pokręcił głową z westchnieniem, również podnosząc się na drżących nogach.
Judal podniósł karabin i Alibaba przez chwilę zmartwiał ze strachu, że ten wariat chce go zabić, że wymierzył do swojego, mimo tego, o czym mu wczoraj mówił. Nogi miał jak wrośnięte w ziemię, więc mógł tylko zacisnąć na moment oczy, gdy Judal nacisnął spust. Szarpnął się gwałtownie, obracając w tył, gdy kule śmignęły tuż koło niego. Otworzył szeroko oczy w niemym szoku, gdy czyjeś bezwładne krwawiące ciało wpadło prosto w jego ramiona, sprawiając,  że aż sobie przyklęknął pod jego ciężarem.
Judal stanął przed nim z szerokim, pełnym złośliwego rozbawiania uśmiechem.
–  Czym się różni blondynka od żarówki? – spytał, butem spychając trupa z Alibaby. Saluja był w takim szoku, że nawet nie był w stanie nic powiedzieć czy też warknąć, żeby się odjebał. – Żarówka ciągnie na pięcie, a blondynka na kolanach, hahahaha! – roześmiał się,  łapiąc za jego głowę i przyciągając do własnego krocza. Alibaba szarpnął się, lecz Judal sam go odepchnął, zanosząc się śmiechem i wyminął go, zaczynając wykrzykiwać rozkazy.
Alibaba podniósł się z trudem, lecz zaraz przysiadł na najbliższym gruzowisku, mając wrażenie, że ma nogi jak z waty. Rozglądał się wokoło pustym wzrokiem, czując, że żołądek znowu mu się przewraca. Wszędzie walały się trupy i gruz. Żołnierze z jego oddziału chodzili między tym wszystkim, dobijając ledwie żywych i zbierając wszystko, co mogło być jeszcze przydatne, poczynając od broni i amunicji, a kończąc na jedzeniu. Przeniósł wzrok na swoje trzęsące się ręce, które całe były czerwone od krwi. Właściwie cały był od niej brudny.
Prawie dostał zawału, gdy czyjś ciepły ciężar przylgnął do jego pleców, a ramiona oplotły jego szyję.
– Wyglądasz ślicznie – usłyszał cichy pomruk przy uchu i aż jęknął cicho, zaciskając na moment powieki, wcale nie mając ochoty na towarzystwo Kouhy. Ten jednak zdawał sobie nic nie robić z jego braku pozytywnej reakcji, gdy obszedł go dookoła, pochylając się nad nim. – Do twarzy ci z krwią – wyszeptał, spoglądając mu w oczy i dotykając jego rozciętego policzka. Alibaba na chwilę wstrzymał oddech, czując się jak zastraszone zwierzę w potrzasku, gdy tak patrzył w te oczy i widział w nich jedynie chore pragnienie.
Miał wrażenie, że nie drgnął nawet palcem, skamieniały ze strachu, gdy chłopak z cichym mruczeniem wsunął mu się na kolana, opierając się rękoma o jego ramiona. On był psychiczny, on nie był normalny, a w dodatku w całym tym zgiełku wojennym wyglądał, jakby już zupełnie postradał zmysły! Alibaba nie chciał się zastanawiać, co mu chodzi po głowie, zwłaszcza, że aż zachłysnął się śliną, gdy poczuł wilgotny dotyk jego języka na twarzy. Zacisnął mocno powieki, starając się nie oddychać, zupełnie jakby był w obecności drapieżnika, jednocześnie doskonale świadom faktu, że Kouha już niemal dyszy z podniecenia i przejęcia. Jak krew mogła kogoś aż tak nakręcać?!
– Chciałbym cię teraz ciąć – usłyszał jego drżący szept i otworzył szeroko oczy, patrząc na niego z bliska. Te… wyznania nigdy nie przestaną go zaskakiwać, choć przez ostatnie dni słyszał je dość często. – Żebyś pode mną krwawił… – Syknął, gdy chłopak mocno naciągnął jego ranę, sprawiając że kilka dodatkowych kropel spłynęło mu po policzku. – I żebyś mnie dotykał tymi rękoma. – Kouha sam chwycił zakrwawione dłonie Alibaby, kładąc je sobie na biodrach. Aż poczuł, że robi mu się niedobrze, gdy tamten otarł się o niego z cichym westchnieniem, najwyraźniej pobudzony. – Och, skarbie, mogłoby nam być tak dobrze… – uśmiechnął się do niego szeroko, oblizując lubieżnie wargę, a Saluja poczuł, że zaschło mu w ustach z niemego szoku, jaki go ogarnął. Byli na pieprzonym froncie, czy on już bez reszty oszalał?! Ale mógł tylko oddychać z trudem, gdy Kouha pochylił się, wolno przesuwając językiem po jego policzku, wzdychając z wyraźną przyjemnością.
Powinien go odepchnąć. Odepchnąć od siebie, zrzucić ze swoich kolan, nie pozwolić mu się dotykać, a już zwłaszcza nie tak, nie pozwolić mu nawet patrzeć! Chciał się umyć, chciał zmyć z siebie ten brud i tę... tę krew.
Kouha odpiął jego hełm, ściągając go i przeczesując mu wilgotne od potu włosy.
– Śliczny – wymruczał, z fascynacją głaskając go po policzku.
Dlaczego go jeszcze nie odpycha? Dlaczego pozwala się dotykać, dlaczego drży na całym ciele? Najchętniej by się znów wyrzygał. Albo napił wódki. A najlepiej jedno i drugie.
Kouha niemal jęknął, ocierając się o niego, przesuwając językiem po jego skórze. Alibaba drgnął, czując ten dotyk tym razem na własnych wargach, to jak usta Kouhy przyciskają się do jego, jak język prześlizguje się mu po spierzchniętych wargach i pieści je długimi liźnięciami. Kouha zamruczał gardłowo, przyciągając go bliżej, gdy Alibaba chciał się odsunąć, oderwać od jego ust, nie pozwolić mu... nie... na nic...
Otworzył szeroko oczy, gdy poczuł nagłe szarpnięcie, a Kouha zajęczał boleśnie, obracając się przez ramię.
– Hakuś! – jęknął, gdy Hakuryuu patrzył na nich bez większego zainteresowania, trzymając chłopaka za jego kamizelkę. – Puść mnie, dobrze się bawię!
– Czy ciebie zawsze trzeba od niego odsysać? – warknął cicho tamten, kręcąc głową. – Zamiast seksu na gruzie, lepiej byś ogarnął swój pluton, bo opierdalają się. Masz, na ochłodę. – Alibaba wzdrygnął się, czując mdłości, gdy Hakuryuu położył tamtemu na głowie… najprawdziwszą, ludzką wątrobę. Bogowie, oni nie żartowali.
Kouha jednak tylko potrząsnął włosami, odsuwając sobie organ z czoła, gdy ten zaczął zjeżdżać mu na twarz. Spojrzał na chłopaka z niezadowoleniem, wydymając wargi.
– Ale to nie możesz ich na chwilę przejąć? – zamarudził, podnosząc się jednak z kolan Alibaby. Ten odsunął się gwałtownie, gdy wątroba zsunęła się z głowy Kouhy i spadła mu pod nogi. – No i co marnujesz żarcie? – roześmiał się, spoglądając na niego zmrużonymi oczami.
– Jesteście pojebani – wymamrotał, patrząc to na znudzonego Hakuryuu, z którego adrenalina już najwyraźniej opadła, to na Kouhę, który właśnie schylał się po swoją zgubę.
– Wieczorem będziesz mi inaczej śpiewał – zamruczał chłopak, pochylając się nad nim, by po raz ostatni przesunąć językiem po jego policzku, po czym w szczęśliwych podskokach oddalił się od niego.
Alibaba spojrzał z niedowierzeniem na Hakuryuu, ten jednak tylko wzruszył niedbale ramionami. No tak, normalna sprawa. Zajebiście normalna sprawa bawić się czyjąś wątroba. Normalna. Normalna kurwa.
– Ciesz się – odezwał się Hakuryuu, zakładając rękę za głowę i przeciągając się. – Z nowych przeżyło was tylko troje.
Troje... co?
Alibaba drgnął gwałtownie, gdy dotarł do niego sens słów chłopaka. Z kilkunastu nowych przeżyło ich tylko troje. Tylko troje. On i jeszcze jakaś dwójka. Mieli szczęście czy pecha? Alibaba nie czarował się, że sam przeżył tylko dzięki temu, że był w drużynie z Kouhą, który go osłaniał, którego się trzymał, który chyba uratował jego gówno warte życie.
– Ktoś jeszcze... ktoś jeszcze zginął?  – wychrypiał, nie poznając własnego głosu. Takiego płaskiego, takiego... jakby mówił to ktoś inny, albo słyszał się z boku. Miał wrażenie, że chyba jeszcze tkwił w jakimś szoku czy coś.
Hakuryuu spojrzał na niego, przypatrując mu się przez chwilę z uwagą.
– Dowódca jednego z plutonu i jeszcze kilka osób – powiedział,  a jego głos zabrzmiał tak okropnie normalnie, spokojnie. Nie ruszała ich śmierć towarzyszy? Nic dla nich nie znaczyło, że ktoś umiera?
Zapatrzył się w to straszne, lodowate oblicze Hakuryuu, nie rozumiejąc tego, jak bardzo można nic nie czuć, jak bardzo można wyprać się z emocji. To tak się dało? Dało się nic nie czuć? Niczym się nie przejmować, ani własnym życiem, ani życiem innych? Dało się tego nauczyć? Czy trzeba było się takim urodzić?
Dopiero teraz dostrzegł, że Hakuryuu jest cały we  krwi, że ma ją nawet na twarzy, że wygląda to jak druga, paskudna blizna, że jego nos wygląda na potłuczony, może faktycznie go złamał? I nic go nie bolało? Bok jego munduru też był rozpruty, z zaschniętą krwią... nic mu nie było?
– Może skończysz się opierdalać i weźmiesz się do roboty? – zaproponował Hakuryuu normalnym, choć trochę znużonym głosem. Wyglądał na… zmęczonego. Więc może jednak miał jakieś ludzkie strony? Może tylko maskował ból?
Kiwnął w milczeniu głową, podnosząc się z gruzowiska i idąc do reszty oddziału. Pomagał przy pakowaniu broni, chociaż wciąż czuł, jak drżą mu ręce. Potrzebował się wykąpać, zapach krwi przyprawiał go o mdłości. Chciał już wrócić do ich bazy, gdzie nic mu nie groziło, zwłaszcza że tutaj wszędzie leżały trupy, bardziej lub mniej zmasakrowane. Niektóre ciała miały w sobie po prostu ślady od kul, w nielicznych przypadkach od noża, ale część miała rozerwane kończyny lub odpadłe głowy. Nie mógł na to patrzeć, po prostu nie mógł.
– Dobra, dziwki, zbieramy się! – krzyknął Judal, a Alibaba mimo wszystko odetchnął z ulgą. Miał już dość tej atmosfery, chciał trochę odpocząć, najlepiej w samotności. Ustawili się więc szybko w szeregu, a chłopak z niepokojem zauważył, że nie widzi niektórych znanych mu twarzy. – Gdzie jest ten cwel, Kouha?! – Judal zmierzył ich wszystkim takim spojrzeniem, że Alibaba aż przełknął ślinę. Nikt się nie odezwał. – Ej no, bez jaj – mruknął, rzucając kilka przekleństw do słuchawki, ale bez odbioru. Mimo wszystko Alibabie zrobiło się słabo ze strachu. Nie, żeby Kouhę lubił, ale jeżeli coś mu się stało… Ten chłopak dzisiaj uratował mu życie, nie mógł przejść koło tego obojętnie.
– Głuchy, czy co? – mruknął Hakuryuu, stając obok Judala i spoglądając na nich bez emocji. – Już jednego dowódcę plutonu straciliśmy, na razie starczy.
– Pewnie się znowu zassał w jakieś flaki – parsknął Judal, spoglądając chwilę uważnym spojrzeniem po budynkach. – Daję mu pięć minut na pojawienie się, potem mam go w dupie. W tym czasie – jego spojrzenie przeniosło się na Alibabę, a jego usta zadrżały – kundel opowiada żarty. I mają być, kurwa, śmieszne! – huknął, a chłopak aż się wzdrygnął.
– Ja… – zaczął zdezorientowany Alibaba, patrząc z niezrozumieniem na Judala. Chyba jeszcze się nie pozbierał, chyba jeszcze jego myśli nie ułożyły się po tym wszystkim.
– Ty! – wydarł się Judal. – Ty, kurwa! Opowiadaj!
Alibaba gorączkowo próbował sobie coś przypomnieć, cokolwiek, byle ten dupek dał mu święty spokój, ale kompletnie nic nie przychodziło mu do głowy.
– I co się opierdalasz?! – Uderzył go w pierś – Na żarty, kurwa, czekamy! Melduj tutaj, kurwa, jakieś żarty, tylko migiem!
– Ja… co? – Popatrzył na Judala, jakby ten spadł z księżyca.
– Nie, kurwa, co, tylko proszę, panie kapitanie! – wydarł się. – Trzeba cię lepiej tresować! Jaka jest różnica między pomidorem a blondynką, kundlu?!
– Nie wiem – wymamrotał, mając zbyt mało siły, żeby walczyć z atakiem na swoją osobę.
– Pomidora się soli, a blondynkę pieprzy! – poinformował go, a oddział gruchnął śmiechem.
Judal uśmiechnął się szeroko, tarmosząc blond włosy Alibaby.
– No, postaraj się, kundlu – wyszczerzył się złośliwie. – Czym się różni blondynka od komara, kurwa? Nie wiesz? Jak trzepniesz komara w łeb to przestaje ssać! – Trzepnął go w głowę, a oddział ponownie się roześmiał.
– No bardzo, kurwa, śmieszne – burknął pod nosem.
– Wspaniale, że ci się podoba – Judal uśmiechnął się wrednie. – Może się czegoś nauczysz, kurwa.
– Judal, Kouhy dalej nie ma – odezwał się znudzonym tonem Hakuryuu, jednak i jego usta były wygięte w delikatnym uśmiechu.
– Gdzie jest, kurwa, ten jebany psychol?! – wydarł się.
– Pewnie sobie znowu obciąga nad jakimś trupem. – Hakuryuu przewrócił oczami, a starsi z oddziału roześmiali się.
Czyli co… że niby tak było zawsze?
– Kouha, kurwa twoja pierdolona mać! – wydarł się na całe gardło Judal.
– I co drzesz tę mordę?!
Alibaba zaskoczył sam siebie, gdy odetchnął z ulgą, słysząc głos Kouhy. Właściwie to prawie się ucieszył, bo chociaż chłopak przyprawiał go o ciarki, to nie chciał, żeby zginął. Coś mu zawdzięczał.
– Co ty, kurwa, znowu tachasz ze sobą?!
Alibaba obejrzał się i aż go zemdliło.
– Fajna, nie? – Kouha uśmiechnął się maniakalnie, machając ludzką głowa, którą trzymał za włosy. Wywijał nią z takim entuzjazmem, że z poszarpanej szyi wciąż leciały strużki krwi, chlapiąc im po twarzach.
– A ta to do czego? – jęknął Judal, widząc jego znalezisko, w ogóle się nie krzywiąc, gdy krew zbryzgała i jego.
– Ma długie włosy, mogę ją czesać! – zawołał ucieszony chłopak, machając tą głową tak energicznie, że nawet nie zwracał uwagi na to, że pojedyncze kosmyki zostają mu w dłoni.
– I w końcu odpierdolisz się od moich kudłów? – Gdy Kouha pokiwał energicznie głową, Judal tylko prychnął. – Dobra, bierz ją! A teraz spierdalamy stąd, ciecie niemyte! – krzyknął, ruszając przodem, a reszta oddziału powlekła się za nim. A przynajmniej powlekł się Alibaba, nadal spoglądając z niepokojem na Kouhę, nie wiedząc, czy bardziej się cieszy na jego powrót, czy bardziej jest nim przerażony.
Potrzebował odpocząć, po prostu odpocząć. Ilu ludzi dzisiaj zabił? Nawet nie wiedział, nie liczył tego. To było straszne, że nawet nie pamiętał ich twarzy. Tak już będzie zawsze? Będzie strzelać do tłumu, nie rozróżniając nikogo, wszyscy po prostu będą jednostkami do zabicia? Czuł się paskudnie, nie mógł nawet patrzeć na kolegów z drużyny, którzy beztrosko zaczęli świętować już w drodze powrotnej, opijając ich małe zwycięstwo. Miał wrażenie, że ledwie by tknął alkohol, a zwróciłby wszystko. Już miał mdłości na wspomnienie tych wszystkich martwych ciał.
– Trzymaj. – Hakuryuu podał mu butelkę, patrząc mu w oczy tak, że aż się wzdrygnął. Naprawdę nie miał ochoty pić, chciał, by go zostawili w spokoju, zwłaszcza że alkohol zgarnęli z dopiero co zdobytych, a raczej rozwalonych budynków.
– Podziękuję – mruknął, odwracając wzrok, jednak tamten tylko prychnął, siłą wciskając mu wódkę w rękę.
– To twój pierwszy powrót – powiedział cicho, ale twardo, tak, że Alibaba po prostu nie był w stanie mu się sprzeciwić, gdy nieco drżącą ręką przechylił butelkę, upijając jej spory łyk. Paliła po gardle i to… go jakoś uspokoiło.
Tak właściwie to niewiele pamiętał z ich powrotu. Kiwał się bezwładnie, gdy jechali zapakowani w samochodach i kompletnie nie docierały do niego rozmowy wokół. Pamiętał ostry smak wódki na języku i Kouhę zaplatającego warkoczyki na swojej zdobyczy. Nie wiedział, czy wypił całą butelkę, czy gdzieś w połowie wypuścił ją z brudnych od krwi rąk, czując tak przeraźliwe zmęczenie, gdy jego ciało opuszczała adrenalina… Pamiętał, że gdzieś między żołnierzami zauważył tę czerwonowłosą dziewczynę. Czyli ona też przeżyła. Ciekawe, jak się z tym czuje… Jak przez mgłę pamiętał, że samochody w końcu się zatrzymały. Że musiał wstać. Wstać i wyjść. Jak się chodziło? Czy jeszcze to pamiętał? Pamiętał jak wstać, jak przesuwać nogami w przód? Ktoś chyba pomógł mu wstać, nie pamiętał.
Nagle, nie wiedział jak i kiedy to się stało, znalazł się w jakimś nieznanym miejscu a ktoś świecił mu latarką w oczy. Odsunął się, mrużąc powieki. Wysoki, rudowłosy mężczyzna poświecił mu w drugie oko, marszcząc brwi i zaraz pstryknął mu koło ucha.
– Kontaktujesz? – spytał. Ten spokojny baryton był dziwną, przyjemną odmianą po tych wszystkich krzykach, wystrzałach i wybuchach…
– Hej.
Alibaba zogniskował na nim wzrok, gdy mężczyzna pstryknął mu palcami przed samymi oczami.
– Piłeś? – spytał, wycierając mu czymś twarz.
– Nie – wymamrotał. Nie pił, jasne, że nie pił, w wojsku się nie pije, każdy to wie, każdy żołnierz wie, że na warcie się nie pije. Przecież nie pił, prawda? Kiedyś Kouha dał mu krew, ale nie teraz, teraz nie pił, żadnej krwi, żadnej wódki, żołnierz nie pije. Nic. Ani kropli.
Mężczyzna nie skomentował jego odpowiedzi, ani tego, że wali od niego wódką na kilometr. Wszyscy wiedzieli, że w wojsku się nie pije.
– To się napij – powiedział spokojnie, przyklejając mu coś na policzek. – Hej, dzieciaku! – Złapał go za brodę, patrząc mu uważnie w oczy.
– Co? – zamrugał, widząc go z takiego bliska. I po co jest tak blisko? Przecież walił wódką, walił krwią, jakby wyszedł z rzeźni. Capił, jak jakaś jebana trupiarnia, kurwa, niech się odsunie, a on się zaraz umyje, zaraz pozbędzie się tego smrodu, tej krwi, tego wszystkiego.
– Idź do obozu i napij się. Tylko tak porządnie.
– Żołnierz na warcie nie pije – wymamrotał, czując się taki ciężki, a zarazem pusty w środku. A może zwymiotuje? Może jak się zerzyga, to mu przejdzie? Ale ten facet stał tak blisko, przecież nie rzygnie mu na spodnie.
Usta mężczyzny wygięły się w delikatnym uśmiechu.
– Jestem majorem, masz moje pozwolenie, żołnierzu.
Alibaba nie wiedział, jak znalazł się w swoim obozie. Jednak gdy zauważył gdzie jest, poszedł pod prysznic, nie kłopocząc się rozbieraniem, wszedł tam w całym umundurowaniu i nie wiedział, jak długo tam stał. Może tak długo, aż nie skończyła się ciepła woda i ta zimna nie otrzeźwiła go nieco? Wyłuskał się z ciężkiego od wody munduru i umył. Szorował się tak, jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Jakby chciał zedrzeć z siebie skórę.
A potem… a potem posłuchał rozkazu. Nie wiedział, kto mu dał wódkę. Zresztą było jej pełno. Żołnierze odreagowywali front. Wódki było dużo, nie po to tachali ze sobą tyle łupów, żeby nie było teraz czego w siebie wlać. Miał całą butelkę dla siebie, strzegł jej jak oka w głowie, gdy siedział pod ścianą, na podłodze, patrząc nieruchomo przed siebie. Miał pustkę w głowie, czuł się, jakby ktoś mu zrobił pranie mózgu, gdy siedział tak w miejscu, nie bardzo wiedząc, co się dzieje koło niego. Siedział tak i siedział, a potem… potem nagle wstał, przyłączając się do tej wrzawy. Nie pamiętał za bardzo, co robił, na pewno krzyczał coś, na pewno śmiał się. Jak przez mgłę widział, jak Judal śpiewa na stole, drąc się wniebogłosy, jak chwyta go za rękę i wciąga ze sobą na blat. Chyba nawet śpiewał razem z nim. Pamiętał, że było mu tak lekko, tak dobrze, tak spokojnie, tak…
Kiedy znalazł się na dworze? I czemu wymiotował? Czemu klęczał na trawie, zwracając raz po raz, mając wrażenie, że zaraz wyrzuci z siebie własny żołądek? I dlaczego tak dławił się własnymi łzami, które spływały mu po twarzy, skąd one się tam wzięły?
Wrzasnął ochryple, z całych sił uderzając dłonią w twardą ziemię, zaraz kuląc się w sobie i opierając się o nią czołem. Czuł chłód i lekką wilgoć trawy pod skórą, która tak przyjemnie koiła jego zmysły, która wyciszała. Choć nie, wcale nie chciał być cicho, chciał krzyczeć, chciał…
Jęknął, gdy ktoś objął go w pasie, podnosząc do góry i sadzając pod drzewem. To chyba było drzewo, czuł chropowaty dotyk kory na karku… Oparł się o nie, dysząc ciężko, nie mając nawet sił otworzyć oczu. Gdzie był jego alkohol? Gdzie była jego butelka? Potrzebował jeszcze się napić, wciąż pamiętał, wciąż czuł zapach krwi, wciąż miał ją na rękach! Potarł gwałtownie dłońmi o siebie, zaraz w panice opierając je o chropowaty konar, trąc je mocno, chcąc, by to uczucie zeszło, nie chciał tego, nie chciał! Słyszał, że ktoś przy nim zaklął, że chwycił mocno jego nadgarstki, ale dlaczego, dlaczego nie mógł tego robić? Czuł takie przyjemne, niejasne pulsowanie na skórze, tak jakby go bolało, to chyba była krew? Kouha byłby szczęśliwy, on na pewno zmyłby z niego całą krew, Kouha z pewnością… Zaczął śmiać się opętańczo, nie mogąc tego opanować, nie wiedząc, kiedy śmiech zamienił się w głuchy szloch.
– Pij – rozkazał ktoś, przyciskając mu gwint butelki do ust. Alibaba napił się i zaraz zakrztusił palącym alkoholem, który spłynął mu po brodzie i poleciał nosem. Jego żołądek szarpnął się gwałtownie, jednak butelka przycisnęła się znowu do jego warg.
– Pij. Pij!
Alibaba zaniósł się kaszlem i już nie wiedział, czy krztusi się wódką, czy płaczem. Kurwa…
– Nie chcę – wydyszał, otwierając szeroko pełne łez oczy, dostrzegając klęczącego przy nim Judala.
– Pij, nie pierdol, kundlu – powiedział Judal, jakimś takim poważnym tonem, takim innym, niż zazwyczaj Judal mówił. – Teraz czujesz się jak gówno, więc pij, nie będzie tak boleć. – Przechylił butelkę przyciśniętą do jego ust i Alibaba przełknął ostry, palący łyk wódki.
Trząsł się na całym ciele, ocierając rękawem twarz i próbując zogniskować wzrok na Judalu.
– Ja…
– Pij! – Zacisnął jego rękę na butelce. – Najeb się, wyrzygaj flaki, cokolwiek, kurwa, chcesz. – Przycisnął mu ręce z butelką do piersi. Alibaba oddychał ciężko przez usta, próbując zdławić mdłości. – Jutro będziesz czuł się tak gównianie, że nic nie będzie boleć. A potem się przyzwyczaisz.
– Ale…
– Pij, jebany żołnierzu, pij, kurwa, kundlu! – Uniósł jego ręce i Alibaba napił się znowu, przełykając zarówno alkohol jak i własne łzy.
Czuł, jak szczypią go ręce, więc uniósł dłoń do oczu, patrząc pustym wzrokiem na otarcia i rozcięcia na nich. Krew. Wszędzie na nich, kurwa, krew.
Judal złapał jego nadgarstek, zaciskając jego dłoń z powrotem na butelce.
– Nie dam rady więcej – wyszeptał drżąco Alibaba, zamykając oczy. Kurwa. Trząsł się, jakby miał gorączkę, jakby się pochorował. Może znowu się wyrzyga? Ale wcale nie tęsknił za tym szarpiącym trzewiami uczuciem. Nie, zatrzyma wódkę dla siebie, jemu jest bardziej potrzebna. Ona wypali wszystko, wszystko naprawi. Szczypiące od wódki rany dawały mu przewrotną satysfakcję i nie wiedział, dlaczego się powstrzymuje, żeby ich nie rozdrapać. Żeby nie poczuć ciepła własnej krwi, tego bólu, czegokolwiek…
– Chodź. Pomogę ci.
Judal wstał i Alibaba spojrzał na niego nieprzytomnie. Judal bez słowa szarpnął go w górę i Alibaba nie wiedział, jak udało mu się stanąć na własnych nogach i nie przewrócić się. Oparł się o niego całym ciężarem swojego ciała, niemal na nim wisząc, ale ten tylko zaklął cicho, prowadząc go przed siebie. Nawet nie wiedział, gdzie idą, gdzie ten go prowadzi, gdy sam przymknął oczy, czując się nagle taki niesamowicie zmęczony, znużony, najchętniej to by po prostu skończył z tym wszystkim, zachlał pałę do tego stopnia, że już nigdy by się nie obudził, że już nigdy…
Nie wiedział, skąd nagle poczuł swój twardy materac pod plecami, skąd on się tam w ogóle wziął, nieważne. Dobrze było czuć go z powrotem, czuć, że… że wrócił. Miał w ogóle prawo wracać? Miał prawo tak myśleć? Po tym, ilu ludzi zabił?
Jak przez mgłę czuł dłonie rozpinające mu spodnie i może to właśnie metalowy szczęk sprzączki od paska zmusił go do otwarcia oczu.
– Co robisz? – wydyszał, patrząc na Judala, który pochylał się nad jego ciałem.
– Pomagam ci, kundlu, bo sam się ogarnąć nie umiesz – warknął tamten, patrząc na niego z góry, zsuwając szorstki materiał z jego bioder.
– Puść mnie, pojebańcu – syknął i aż jęknął, gdy jego dowódca trzasnął go w twarz za tę pyskówkę.
– Jeszcze będziesz dziękować – warknął na niego Judal, gdy nadal był zajęty rozpinaniem jego spodni. Słyszał, jak ten zaklął głośno, odrzucając warkocz do tyłu. Gdyby tylko czuł się na siłach, by oprzeć mu dłonie o ramiona, by odepchnąć go od siebie, zaprotestować, wyrwać mu się… Zacisnął powieki, gdy poczuł palce oplatające jego męskość.
– Nie jestem pedałem! – warknął, próbując się spod niego wysunąć, ale Judal przycisnął go swoim ciałem do materaca, patrząc mu z bliska w oczy z taką furią, że pewnie gdyby nie był tak pijany, to by się go wystraszył.
– Jasne, nikt nie jest – zakpił tamten, a Alibaba stłumił jęk, gdy ten od razu zaczął poruszać dłonią, rozbudzając go. Najgorsze było to, że to… działało, czuł jak całe jego ciało przebiega dreszcz, jak zaczyna mu się robić gorąco, choć wciąż był tak otumaniony alkoholem. Zagryzł wargi, oddychając płytko, a gorąco aż go paliło w policzki. Ale nie ze wstydu, był zbyt pijany na wstyd, zbyt otumaniony. Słaby protest, jaki próbował z siebie wykrzesać, też nic nie dał. Jego całe ciało, całe istnienie, skupiło się w tym momencie na dotyku Judala. Wyprężył się, czując jak ogarniają go coraz mocniejsze dreszcze, jak przyjemność zaczyna mu się kumulować w podbrzuszu. Kurwa. Facet robił mu dobrze. A on się tym podniecał.
– Przestań – wydyszał słabo, jednak Judal ścisnął go tylko mocniej, wyrywając z jego gardła głuchy jęk.
– Cicho, kundlu, cicho – zamruczał warkliwie, pochylając się nad nim i Alibaba szarpnął się gwałtownie, gdy ten ugryzł jego ucho.
Oparł ciężką, prawie bezwładną rękę na jego ramieniu, ale Judal złapał ja tylko mocno, wciskając w pościel. Jęknął zduszonym głosem, gdy zęby Judala zacisnęły się na jego szyi. Mocno. Naprawdę mocno. Chłopak lizał i ssał jego szyję, wbijając mu palce w nadgarstek, że pewnie zostaną mu siniaki.
Judal zaklął, siłując się z jego spodniami, po czym po prostu odsunął się od niego, szarpiąc je w dół. Alibaba nawet nie wiedział, jak on to zrobił, że tak szybko pozbył się jego butów, które z głośnym stukotem opadły na podłogę.
– Ja…
– Ciiiiiii. – Judal przyłożył mu palec do ust, patrząc na niego pociemniałym wzrokiem. – Nie myśl nad tym – powiedział napiętym, niemal gorączkowym głosem, gładząc go po policzku i włosach.
– Kurwa, puść mnie! – jęknął, ale Judal tylko gwałtownym ruchem przerzucił go na brzuch, przyciskając jego twarz do pościeli.
– Nie myśl, nie zastanawiaj się – warknął mu cicho do ucha, zaciskając palce na jego włosach. – Masz wyłączyć myślenie, rozumiesz, co do ciebie mówię? – Gdy Alibaba mu nie odpowiedział, Judal ścisnął mocno jego męskość, doprowadzając go tym to stłumionego krzyku. – Nie masz myśleć czy się zastanawiać. – Chłopak zamarł, czując, jak ten przylega do jego pleców, jak jego biodra dociskają się do jego pośladków. – Masz tylko czuć, że jest ci, kurwa, dobrze, łapiesz?
Chciał zaprotestować, chciał mu coś powiedzieć, choćby unieść się na rękach, ale nie był w stanie. Rozchylił tylko wargi w ochrypłym jęku, gdy Judal potarł mocniej jego męskość i zakrztusił się, gdy ten wsunął mu w usta swoje palce.
– Ssij – warknął mu tamten do ucha. Na początku walczył, chciał go ugryźć, chciał mu odgryźć te palce, chciał, by ten krwawił, by leciała z niego krew, uchodziło życie, żeby…
Sam nie wiedział, dlaczego mu się poddał, dlaczego zacisnął mocno powieki i ssał jego długie palce, dlaczego go nie skrzywdził, chociaż mógł i dlaczego czuł się taki podniecony, taki pobudzony, przecież to był, kurwa, facet! Czuł się rozdarty między potrzebą, którą ten w nim obudził, a faktem, że robi to z mężczyzną. Przecież nie był, kurwa, pedałem! Tylko czy to miało jakieś znaczenie? Czy na tym cholernym świecie cokolwiek miało jeszcze jakieś znaczenie?
Jęknął głośno, gdy poczuł mocne ugryzienie tuż pod łopatką, a zaraz potem następne. Czuł, jak szorstkie spodnie ocierają się o jego uda, jak twarda męskość dotyka jego skóry. Aż zadrżał niekontrolowanie, gdy sobie to uświadomił.
Judal zabrał swoje palce, przywierając do jego pleców. Czuł ciepło i twardość jego ciała, jak przyciska go mocno.
– Skup się na tym – wymruczał cicho do jego ucha, wsuwając w niego palec. Alibaba szarpnął biodrami, uciekając od tego dziwnego uczucia, jednak Judal tylko zamruczał, obejmując go drugą ręką mocno w pasie.
Jęknął nieskładnie, gdy chłopak poruszał palcem w jego wnętrzu, muskając cały czas jego ucho. Słyszał jego urywany oddech, czuł jego ciepło na policzku i miał wrażenie, że płonie z gorączki, jaka go ogarnęła.
– Spokojnie, psino – mruknął, gryząc lekko płatek jego ucha, gdy Alibaba pokręcił się z jękiem, czując kolejny palec w swoim wnętrzu. – Nic ci nie będzie, ulży ci, zobaczysz – szeptał, dłonią odnajdując jego twardą męskość, oddychając mu ciężko wprost do ucha, gdy Alibaba zajęczał w pościel. – Tylko nie spinaj się tak – polizał go po policzku, dociskając do niego kolejny palec – a będzie ci dobrze, skup się na tym, zaraz zobaczysz…
Alibaba czuł, jak jego palce sięgają coraz głębiej i… chyba krzyknął, otwierając gwałtownie oczy, gdy… Och, kurwa.
Judal mruczał, liżąc i całując jego szyję, ucho i policzek, a on sam przylgnął do pościeli, czując, jak drży cały w taki upokarzający sposób, ale nie był w stanie zapanować nad własnym ciałem. Jego palce budziły w nim coś strasznego, taką palącą potrzebę, pragnienie, by dojść, sprawiały, że tak bardzo chciał spełnienia, jak chyba jeszcze nigdy. Nie wiedział, czy to alkohol, czy to jego wcześniejsze rozemocjonowanie znalazło teraz swoje ujście, czy też doświadczenie Judala, a może wszystko razem, nieważne – wszystko to doprowadzało go do takiego stanu, że sam dociskał się do niego biodrami.
Otworzył szeroko oczy, gdy dotyk jego palców zniknął i byłby wrzasnął, czując nagle rozdzierający ból, ale Judal zatkał mu usta dłonią, dysząc ciężko tuż przy jego uchu. Bolało, ale było w tym jednocześnie coś tak intensywnego, tak przejmującego, że mimo wszystko jęknął stłumionym głosem. Miał tę niejasną świadomość, że właśnie bierze go inny facet, że mu na to pozwala, że jest na dole i że ten właśnie wszedł w niego od tyłu, ale nie potrafił się na tym skupić. A już na pewno nie wtedy, gdy Judal wbił mocno palce w jego udo, z całą pewnością zostawiając ślady, a potem pchnął biodrami.
Sam nie wiedział, czy ma ochotę bardziej krzyczeć, czy jęczeć, gdy Judal od razu nadał im mocne tempo, nie dając mu praktycznie czasu, by się przyzwyczaił do tego uczucia. Choć, szczerze mówiąc, sądził, że przyzwyczajenie się do czegoś takiego byłoby kompletnym stoczeniem się na dno. Ledwie słyszał jego szepty, ledwie czuł, jak ręka zaciskająca się na jego kości biodrowej przesuwa się niżej, dopóki nie zacisnęła się na jego męskości, którą ten znowu pieścił mocnymi, pewnymi ruchami.
– Już, zaraz, szczeniaku – szeptał mu do ucha Judal, wbijając się w niego mocno, tak mocno, że był w stanie tylko wydawać stłumione dźwięki w dłoń, którą ten zatykał mu usta. - Zaraz się uspokoisz, zaraz zapomnisz. – Otworzył szeroko oczy, gdy tamten ugryzł go boleśnie w bok szyi, jednocześnie wbijając się gwałtownie w jego wnętrze. – Zaraz już nie będziesz pamiętać, co zrobiłeś.
Jęknął, gdy te pchnięcia jeszcze przyspieszyły, gdy czuł ból tak silnie splatający się z rozkoszą. Judal miał rację, już nie myślał, chyba nie potrafił. Skupiał się tylko na bodźcach, tylko na tym, co odbierało jego ciało.
Znów mocny uścisk palców na biodrze. Dłoń na ustach. Gorący język na szyi. Zęby zaciśnięte ma skórze. Ciężki, szeleszczący oddech przy uchu. Dłoń tym razem na jego penisie. I te gwałtowne pchnięcia. Ta odbierająca zmysły rozkosz. Nie miał sił z nią walczyć, nie miał za grosz  siły, żeby walczyć  przyjemnością. Chciał jej, tego rozkosznego bólu, tego szorstkiego dotyku. Chciał tylko czuć, tylko jęczeć nieskładnie, pogrążony w tym wszystkim. Chciał znaleźć ujście dla tego wszystkiego co czuł, co siedziało w nim jak choroba. Chciał ulgi. Prawdziwej ulgi.
Judal oparł dłonie po obu jego stronach i Alibaba krzyknął głośno, gdy ten zaczął się poruszać w nim mocno, niemal brutalnie, sprawiając mu ból. Który jednak go nie odstręczył, który był tak istotny, tak potrzebny. W pewnym momencie już nie wiedział, czy jęczy, czy krzyczy, czy robi to on, czy może Judal. Wiedział tylko, że jego spełnienie się zbliża, że coś przytłaczającego kumuluje się w nim i gdy tylko poczuł dłoń zaciskającą się mocno na swoim penisie, krzyknął głośno. Świat zawirował mu pod powiekami, rozbłyskając bielą i czerwienią. Miał wrażenie, że wyrwał się ze swojego ciała, gdy orgazm szarpał jego lędźwiami. Czuł, jakby coś rozrywało go od środka i nawet nie zarejestrował tego, że szlocha z przyjemności, z bólu, który sprawiło mu to spełnienie.
Nie wiedział, ile łkał tak w pościel, czując się kompletnie przytłoczony przez te wszystkie odczucia, gdy Judal jęknął nisko, dochodząc w jego wnętrzu i opadając na niego bez tchu, wduszając go mocno w materac. Nawet nie miał sił go zrzucić, nie wtedy, kiedy czuł się taki kompletnie bezsilny, mając tę nikłą świadomość, że doszedł w nim drugi facet, że miał w sobie jego nasienie.
Chciał coś powiedzieć. Spojrzał na niego przez ramię, otwierając usta, by chociaż na niego warknąć, ale gdy jego wzrok spotkał się z tymi błyszczącymi, czerwonymi tęczówkami, słowa uwięzły mu w gardle.
– Podziękujesz jutro – mruknął tamten, po prostu podnosząc się i zapinając swoje spodnie, odgarniając warkocz na plecy. Alibaba nie miał odwagi na niego spojrzeć, nie po czymś takim, nie wtedy, gdy wciął miał łzy pod powiekami, a po udach spływała mu sperma. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jednak naprawdę poczuł się lepiej.
Odetchnął dopiero, kiedy Judal po prostu wyszedł, zostawiając go samego. Powinien to wszystko jeszcze raz przemyśleć, zastanowić się, rozważyć, ale… ale zrobi to jutro, dzisiaj już nie miał na to siły. Sam nie wiedział, kiedy po prostu narzucił na siebie swój śpiwór, kładąc sobie ramię pod głowę i zapadając w sen.



Judal upił porządny łyk z butelki, gapiąc się bez celu przed siebie. Oddział nie skończył jeszcze świętować i dobrze wiedział,  że tak prędko tego nie zrobi. Ludzie potrzebowali tego. Tego odreagowania, odprężenia po tej cudownie wymęczającej adrenalinie. To było dobre, tak siedzieć i po prostu pić, czując ten ostry smak na języku, w gardle. Ale tego trzeba się nauczyć. Trzeba się nauczyć przetrwania, tego jak działa ten gówniany świat.
Wojsko... wojsko to takie wspaniałe gówno. Bez którego nie wyobrażał sobie życia. Ale tutaj mogą być tylko najsilniejsi, tylko ci, którzy radzą sobie z własną głową. Reszta nadawała się tylko do piachu.
Uniósł wzrok, gdy ktoś przed nim stanął i jego oczy spotkały się z czujnymi, chłodnymi oczami Hakuryuu. Judal od razu zauważył w nich milczące napięcie i potrzebę ujścia, inaczej chłopak by go nie szukał.
– Wyszedłeś z nim – mruknął cicho Hakuryuu, mrużąc powieki.
Judal upił spokojnie kolejny łyk.
– I dobrze zrobiłem. – Przeciągnął się lekko, rozluźniając napięty kark. – Jeszcze mi za to podziękuje.
– Wiesz, że jeżeli nie da rady, to lepiej dla niego, żeby skończył tu i teraz – powiedział wolno, stojąc przed nim, chłodny i napięty. Właściwie seks z kundlem nieco go rozluźnił, chociaż to i tak nie to samo co z Hakuryuu, który też tego potrzebuje i wie.
– Da sobie radę – stwierdził. – A jak jednak nie, to cóż, skończy jak wszyscy – wzruszył ramionami.
Haku milczał, po prostu stojąc przed nim, a Judal ukrył uśmieszek, biorąc kolejny łyk.
– Martwisz się o kundla? – zakpił złośliwie, zerkając na chłopaka.
Hakuryuu zmarszczył brwi i Judal był doskonale świadomy, że nie spodobało mu się to, o czym Judal mówił. Gapił się na niego bezczelnie, uznając, że tak właściwie z tymi plastrami na twarzy wygląda całkiem niczego sobie.
– Szukałeś mnie, czy może jego? – zamruczał z drwiną, czerpiąc przewrotną satysfakcję z drażnienia go.
Hakuryuu zrobił krok do przodu, wchodząc na schody, na których siedział Judal i złapał go za włosy.
– Nie prowokuj mnie – zamruczał niskim, napiętym głosem, a Judalowi bardzo się spodobało to, co pokazało się w jego oczach.
Mmm, tak, Hakuryuu wiedział co i jak.
– Dzisiaj po mojemu. – Tym razem to on zamruczał, patrząc na niego spod przymrużonych powiek, językiem wolno przesuwając po górnej wardze.
– Zapomnij, – Haku uśmiechnął się ironicznie kącikiem ust.
– Zakład to zakład.
– Który i tak ja wygrałem. – Pochylił się nad nim, odciągając jego głowę w tył. – Zresztą czy ja mówiłem, że godzę się na twoje warunki? – Uniósł brew.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, a Judal uśmiechał się coraz szerzej.
Mówił,  że wojsko to jebane gówno. Tutaj przetrwają tylko ci, którzy mając mocną głowę i znajdą sposób na przetrwanie.

7 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Mówiłam, że wrócę.
      Oczywiście, że Judar musi nawrzeszczeć na biednego Alisia, toć to jasne jak słoneczko w lipcu. Wojna się nie uda, jak się odpowiednio nie opieprzy Alibaby.
      Kurna, Aliś, przestań się gapić na Hakubando, bo ci Judar połamie wszystkie kości i rzuci na pastwę Kouhusiowi.
      ... fuck, kręci mnie ta Morgiana. Rly, taki robot, maszyna do zabijania. Nic nie mówi, nic nie czuje, tylko wykonuje rozkazy <3
      "Ma do nas dotrzeć wsparcie, ale czy tylko ja uważam, że na chuj nam ono?" - Judar, kochanie, ja wiem, ze wierzysz w swoich ludzi, ale zawsze lepiej mieć wsparcie ;^;
      "Jak się zranisz i zmarnujesz chociaż kropelkę, to będę, kurwa, zły, naprawdę zły!" - <3 <3 <3 ANI KROPELKI, JASNE, BLONDI!?
      ABWWWWWWW, KOUHAAAAAAA >w< OBRONIŁEŚ SWOJEGO UKESIA, JESTEM Z CIEBIE W CHUJ DUMNA, CHODŹ TU, BYM MOGŁA CIĘ WYŚCISKAAAAAĆ <3
      "Odjebcie się od mojej dupy, pedały" - Kolejny tekst na koszulkę xD Ale tak poważnie, Aliś. My wiemy, że cię kręci to, że innych kręci twoja pedalska dupa~
      "Nie pękaj, nie dam cię skrzywdzić" - CZY TYLKO JA W TYM MOMENCIE ZACZĘŁAM PISZCZEĆ? Abwwww, Kouha, moje najukochańsze bby~
      "Kochanie, coś ci przyniosłem!" - Lubię mówić "kochanie" do ludzi, czuję więź z moim bby <3 Ale ogólnie prezencik wspaniały, też chcę taki >w< O, ale nie chcę, by prezencik miał nóż. Zły prezencik, niedobry.
      "Na korytarzu, na którym się znalazł, pełno było trupów świadczących o tym, że Kouha na pewno już tędy przeszedł." - Albo ja. Nie no, teraz poważnie - Kouha to najwspanialszy psychopata-sadysta na świecie, no jak go tu nie kochać~ <3
      Hakubando przyleciał na pomoc dupeczce Kouhy, to się chwali. I brawo dla zdolności strzeleckich Alisia, jestem dumna >w<
      "Ale fajnie, co?" - No, jak na wycieczce szkolnej :'DDD
      "(...) przy nim nie lękał się o swoje życie." - Po prostu zacząłeś być pedałem i podoba ci się pedalski tyłek pedalskiego Kouhy, geeez. Ok, postaram się być poważna - Podoba mi się to, że Aliś zaczyna mieć do niego zaufanie, serio serio. Może w końcu uświadomi sobie, że wszyscy w oddziale to jego kompani, a nie wrogowie.
      "Ale jak to dostał wątrobą w łeb? Czyją?" - Oplułam tablet ze śmiechu XD będzie obiad *u*
      Bosz, te suchary Judara xD'
      "Ja chcę widzieć te latające kończyny!" - Ja też *w* Aliś, idź szybciej no, daj dziecku się nacieszyć <3

      Usuń
    2. Okład z wątróbki, mniam <3 Chociaż to dość przerażające, że Aliś ma jako jedyny ludzkie odruchy, a weterani mogą sobie żartować w otoczeniu smrodu palonych ciał.
      Przejąc, odbić, rozsadzić - co za różnica? xD
      Kolejny sucharek od kapitanka Judarka XD
      "Do twarzy ci z krwią" - Najpiękniejszy tekst na podryw ever, zdobył tym moje serduszko <3
      ALIHAAAAAA >w< BOSZ, TAK, DAJE WAM POZWOLENIE, BYŚCIE SEKSILI SIĘ W TYCH WSZYSTKICH TRUPAAACH. ALIŚ, BĄDŹŻE FACETEM, NO, BO KOUHA BĘDZIE MUSIAŁ SAM WSZYSTKO ROBIĆ. SEKSY F KRFFFFI. Jezusmariakochana, ten moment był przepiękny, no idealny prezent pomaturalny, wzruchłam ;w;
      Kurwa, Hakubando, spierdzielaj walić dupę Judara =A=' Psujesz mi AliHa.
      Wątróbka <3 chcę wisiorek z wątróbką <3
      Judar, zostaw Kouhextrupki, moje nowe otp <3
      LUDZKA GŁÓWKAAAA <3 <3 <3 taki wisiorek też poproszę <3 Lollipop Chainsaw mi się przypomina xD' I wgl moja kuzynka ma taką sztuczną głowę, bo uczy się na fryzjerkę i musiała na czymś ćwiczyć nowe fryzury, zanim zabrała się za obcinanie ludziom włosów. Tak mi się to teraz skojarzyło z Kouhą xD'
      O, ktoś rudy. Czyżby En-nii? <3 Pozwolenie na picie. Jak licencja na zabijanie <3
      A z tym myciem się to przypomniała mi się Lady Makbet i jej mycie rąk. "Krew, ciągle ten zapach krwi! Żadne wonie Arabii nie odejmą tego zapachu z tej małej ręki!" czy jakoś tak <3
      Aliś, nie pij, wódka to zło... Lepiej zrób sobie Pina Colade <3 [tak, kurna, na froncie zrób sobie drinka, brawo, Maaka, brawo]
      "Pij, nie pierdol, kundlu" - I kolejny tekst na koszulkę~
      O, są seksy <3 Pikny rape JuAli, no pikny <3 nie, żebym lubiła ten paring, ale podoba mi się to, że Jadar zrobił to, by Aliś nie myślał już o tym, że zabijał <3
      To nie tak, że czekałam na wielkie wejście Kouhy, który będzie zły, że kapitan zabiera mu jego kochanie i który dołączy, i zawoła jeszcze Hakubando do wesołej orgii...
      Albo na dopisek, że Kouha w tym czasie zaplatał warkoczyki swojej nowej głowie... <3
      Abwww, Haku-don'tfuckwithmeseme-bando~ Tj, wolę go jako nieśmiałego, zawstydzonego ukeśka, ale jako seme też jest mrrraśny >w<

      Dobra, przeczytałam. Mogę umrzeć szczęśliwie <3 A, nie, jeszcze kolejne części *u* Gimme moarrr~ Magi w wojsku to najlepsze, co mnie spotkało w tym miesiącu ;w;

      Usuń
  2. Jak byli na froncie, to w pewnych momentach nie wiedziałam, czy wolno mi się śmiać. Czułam bardzo podobnie do Alibaby i żarty, na które zwykle zareagowałabym głośnym śmiechem, nie tyle co nie śmieszyły, a... jakiś głos w mojej głowie mówił mi, że nie wolno. Że nie możesz się teraz zaśmiać. I poczułam się tak podle, gdy rozśmieszył mnie pierwszy żart Judala o blondynkach. Czasami denerwowało mnie to ciągłe powtarzanie "tylko chciał", "to tylko" i to ciągłe zadawanie pytanie, to ciągłe powtarzania sobie czegoś i to... "ta chwila", "ta myśl", etc. miałam ochotę zapytać: "jaka kurwa chwila, jaka kurwa myśl?". Poza tym czytałam cholernie przejęta, z napięciem i pochrzanioną czujnością, jakbym sama była Alibabą i była tam, w tym budynku. Podobały mi się te przeskoki w przestrzeni? Że raz byli w jednym miejscu, zaraz w drugim, w trzecim i właściwie człowiek nie wiedział, co się dzieje. Tutaj podobało mi się to zagubienie i było mi potrzebne. Moment, gdzie Kouha siada na kolanach Alibaby aż mną wstrząsnął. I jak sobie to przypominam, to znowu mną wstrząsa i drżą mi ramiona. Był genialny.
    Powiem szczerze. Nigdy nie płakałam na żadnym ff. Często w komentarzach krzyczałam: "płacze!", ale to nie był prawdziwy płacz. Czasami kłamałam, że płacze, bo było wygodniej. Płakałam, jak umierał Syriusz i płakałam, mój ukochany Otori mówił ostatnie słowa do swojego przybranego syna. Ale to wszystko było wtedy, kiedy doskonale znałam postaci, kiedy wczułam się już w klimat książek, kiedy kogoś pokochałam. A od momentu, kiedy Kouen (tak, wierzę całym sercem, że to był Kouen), kazał pić Alibabie, aż do momentu, kiedy Judar zaciągnął go na materac - dławiłam się płaczem. I teraz też oczy zaszły mi łzami, jak tylko to sobie przypomniałam. I tu nie chodziło o EnAli, tu nie chodziło o Alibabie. Tak naprawdę, to wasze opowiadanie, wasz Alibaba jest inny od tego, którego pokochałam w Magi, nieważne, jak bardzo trzymałybyście się kanonu, on zawsze będzie wasz. Dlatego nie mogę powiedzieć, że przywykłam do postaci, że pokochałam, ale... tu chodziło o uczucia, o to, że to ze mnie coś zeszło, że to we mnie coś szarpało. I głos majora był mi tak samo potrzebny, jak Alibabie. I nawet jeśli okaże się, że to nie był Kouen, to ja nadal będę płakać od tego momentu. Genialne. Mam ograniczone słownictwo, nie znam zbyt wielu pozytywnie nacechowany przymiotników. Dlatego to było genialne, chociaż wychodzi daleko poza zakres tego słowa.
    Seks JuAli mnie otrzeźwił, ale nie krzyczałam, jak fangirls, że to moje kochane JuAli, bo czułam, że gdybym to zrobiła, w jakiś sposób obraziłabym to opowiadanie. Pisałem to już raz po tym, jak przeczytałam Narcyza od CLD, powtórzę się tutaj - nie użyję shifta, bo coś we mnie się wzbrania, bo czuję, że gdybym zaczęła się tutaj drzeć, zniszczyłabym coś w tym opowiadaniu.
    Dziękuję za to opowiadanie. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  3. O rany... Nie wiem, co mam tutaj napisać. Rozdział jest genialny, ale powiem... śmiałam się. Ja jestem psychiczna i antyspołeczna, więc to w sumie normalne, ale od pewnego momentu zwinęło mnie ze śmiechu i nie potrafiłam przestać. Zagubienie Alibaby, ten strach i adrenalina... to wszystko buzowało we mnie, ale byłam bardziej jak Kouha - ale fajnie, co? Od ,,– Ma do nas dotrzeć wsparcie, ale czy tylko ja uważam, że na chuj nam ono?'' śmiałam się jak opętana non stop. Matka się darła, żebym się uciszyła, ale to nic nie dawało. I tak śmiałam się aż do tego majora, który kazał Alibabie pić. To na swój sposób straszne... Moja własna nieczułość mnie zadziwia. Tam giną ludzie, a ja się śmieję... ale nic na to nie poradzę.
    Samo pokazanie tego, jak obojętni są weterani oddziałów specjalnych było świetne. Opowiadanie żartów, wysadzenie budynków... A potem to odreagowywanie. Oni też się boją, też muszą się potem uchlać. Tylko Alibaba robił to po raz pierwszy, więc... Może i Judal ulżył Alibabie, ale on i tak będzie się czuł jak gówno. Bo raz, zabił kogoś i dwa, dał dupy przełożonemu. To podwójne gówno, takie combo...
    Dobra, w napięciu oczekuję na ciąg dalszy, to jest naprawdę genialne! Umilacie mi życie po powrocie z długiego wygnania na lądzie bezinternetu. Dziękuję <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. Właśnie robimy korektę, więc będzie albo dzisiaj wieczorem, albo jutro ^^

      Usuń