poniedziałek, 4 maja 2015

Rozdział I

Nie odpowiadamy za wszelkie straty moralne, psychiczne, cielesne czy jakiekolwiek inne powstałe w wyniku czytania poniższego ff. Zawiera ono sceny niecenzuralne z udziałem krwi, seksu i relacji homoseksualnych.
Historia jest pisana przez dwie osoby.
Smacznego!

~*~

Judal wsparł łokieć na stole, podpierając brodę pięścią, spoglądając przed siebie z wyraźnym znużeniem. Nie żeby zazwyczaj działo się tutaj coś ciekawego, w końcu to tylko namiot wojskowy, ale dzisiejsza cisza i spokój były wyjątkowo przytłaczające.
Spojrzał na siedzącego nieopodal Kouhę, który bawił się swoim małym nożykiem, który zawsze nosił przy pasie. Na jego ustach błąkał się delikatny uśmiech, gdy zmrużonymi, nieco zamglonymi oczami wpatrywał się w połyskujące ostrze. Czasami aż mu tego zazdrościł, tej fascynacji, tej pasji, która sprawiała, że Kouha wciąż był głodny życia. Najlepiej cudzego. Wciąż potrzebował więcej i więcej krwi, dlatego Judal wolał nie zagłębiać się za bardzo w to, co na chwilę obecną działo się w głowie tamtego. Nie żeby jakoś szczególnie go to przerażało czy też żeby martwił się o własne zdrowie psychiczne, ale Kouha z sadystyczną przyjemnością uwzględniał Judala w swoich rozważaniach, na co dzisiaj nieszczególnie miał ochotę.
Podniósł wzrok na wejście do namiotu, gdy materiał zatrzepotał ciężko, wpuszczając do środka dodatkowych parę promieni światła. Jego oczom ukazał się młody, smukły blondyn, którego nigdy wcześniej nie widział, a który spoglądał teraz na nich z jakąś taką dziwną niepewnością w oczach, na widok której miał ochotę zakląć. Dawno czegoś takiego nie widział, a przynajmniej nie u kogoś, kto miał na sobie ten sam mundur, co on sam.
– A ty tu czego? – odezwał się warknięciem, zamaszystym ruchem wstając od stołu i podchodząc do tamtego, stając tuż przed nim. Zmierzył go od stóp do głów, z zadowoleniem dostrzegając, że chłopak jest od niego niższy.
– Dostałem przydział – odpowiedział mu blondyn, mierząc go spojrzeniem jasnych oczu, które wpatrywały się w niego z odwagą, ale również z jakimś smutkiem czy też melancholią ukrytą gdzieś w głębi. Judal był w stanie to stwierdzić od razu, to nie były oczy mordercy.
– Chyba nie tutaj? – zakpił, zakładając ręce na piersi, patrząc na niego z pełną wyższości pogardą.
– A właśnie, że tutaj – powiedział twardo tamten, również unosząc wysoko głowę. Judal aż miał ochotę się roześmiać. Kochał tych nowych szczeniaków, którzy przychodzili tutaj tacy niedoświadczeni, zgrywając twardzieli, unosząc dumnie głowę i oświadczając mu, że to nie pomyłka, że właśnie tutaj ich przydzielili. Na palcach u jednej ręki mógłby policzyć, ilu z nich przetrwało, ilu z nich zahartowało się na tyle, by mógł uznać ich przynależność do grupy.
– Zdechnie pierwszy, olej go. – Kouha odchylił się na krześle, ziewając ze znudzeniem.
– Uważaj, żebyś sam nie zdechł – warknął chłopak z iskrami złości w oczach.
Judal naprawdę chciał się roześmiać. Te małe gnoje zawsze były takie butne, takie cwane, myślą, że wszystko wytrzymają i nic im nie straszne. Judal uwielbiał niszczyć ich złudzenia i marzenia o lekkiej służbie. Wypieszczeni w innych oddziałach, świeżo po rekrucie, na tyłach oddziału, gówno wiedzieli o wojnie. Większość z nich nawet nie widziała roztrzaskanego trupa. Takie z nich gówniane żołnierzyki.
– Hej, cukiereczku. – Judal złapał go bezceremonialnie za brodę, uśmiechając się ironicznie. – Nie szczekaj tak głośno. Bo się wkurzę. A jak się wkurzę to zrobię z tobą to, co zazwyczaj robimy z takimi ślicznymi kotami jak ty.
– Nie jestem rekrutem – syknął, czując, jak palce tamtego wbijają się boleśnie w jego policzki.
– Ale tutaj jesteś na końcu łańcucha pokarmowego – zamruczał ostrzegawczo, mrużąc powieki i nie przestając się uśmiechać. – Jak będziesz za bardzo się wychylać, to skończysz biegając wokół obozu wykrzykując, że jesteś małym kutasem, którego nie chciała nawet własna matka.
Judal uśmiechnął się z satysfakcją widząc lekki strach w oczach chłoptasia. Ci gówniarze byli tacy śmieszni, dostarczali tyle rozrywki. Przynajmniej do pierwszego wyjścia na front robili za coś w rodzaju służących całego oddziału. Nikt się nimi specjalnie nie przejmował i byli takimi oddziałowymi popychadłami. Jeżeli byli tacy, którzy nawet tego nie przetrwali, nie nadawali się na front. W wojsku reguły były bezlitosne, ale w ich oddziale reguły mieszkały głęboko w dupie. Najważniejsza była głowa. Jak ktoś sobie nie radził ze swoją, to robili mu tylko przysługę.
– Moja matka była dziwką, kutasów miała aż dość – prychnął ze złością, patrząc mu zawzięcie w oczy. Judal natomiast roześmiał się na całe gardło, puszczając go i klepiąc po policzku.
– Kouha, słyszałeś? Może przeruchałeś jego matkę? A może to twój syn? Hahaha!
– Czy ja ci wyglądam na blond dziunię? A on jest w moim wieku, idioto! – Rzucił w niego ostrzem, którym się bawił, jednak Judal zrobił zgrabny unik, śmiejąc się opętańczo, a blond chłoptaś mało się nie wywalił, próbując uniknąć ostrego noża. A ostry był na pewno, jeszcze się o tym nieraz przekona.
Chłopak wzdrygnął się gwałtownie, gdy poczuł, że na kogoś wpadł. Spojrzał za siebie, natrafiając na jasne, lodowate tęczówki i aż zamarł ze strachu. Zapewne chłopak, który wszedł do środka, przez chwilę objawił się mu jak jakiś straszny potwór, śmierć czy coś. Oni wszyscy z początku tak myśleli. Ale nie, to była tylko brzydka blizna na twarzy, to przez nią oblicze Hakuryuu było takie przerażające.
– Na co się gapisz? – spytał lodowato, patrząc chłoptasiowi twardo i dominująco w oczy, że ten wyglądał, jakby w końcu porządnie się wystraszył. Judal niby nie był tak straszny?
– Na nic – powiedział pospiesznie, odwracając wzrok. I dobrze, smarku, znaj swoje miejsce, jeszcze za wysokie progi. Może kiedyś. Jak przeżyjesz pierwszy front.
– A wy hałasujecie, jak stado krów.
– Hakuryuu, nie narzekaj, usiądź sobie czy coś, a koty niech przyniosą coś do picia – Judal odrzucił do tyłu długi warkocz, dumę swojego życia. Już nieraz nalegano, by go ściął, jako że przeszkadzał na wojnie, jednak zawsze potrafił spiąć go tak, że nie zawadzał na froncie. W gruncie rzeczy jeżeli na czymś mu w tym świecie zależało, to właśnie na swoich włosach.
Spojrzał na blondyna, który ani nie drgnął, wpatrując się w niego twardo, na co tylko wygiął kąciki ust ku górze, mrużąc oczy.
– Nazwisko – rzucił, przekrzywiając głowę, wpatrując się w niego intensywnie. Gdy chłopak nadal milczał butnie, po prostu zdzielił go w twarz, nie szczędząc wcale siły. – Nazwisko, kurwa mać, nie rozumiesz, co do ciebie przełożony mówi?
Przez chwilę w tych jasnych oczach błysnął strach, na co miał ochotę się roześmiać. Dobrze, więc młody w końcu pojął, kto tutaj rządzi, może odrzuci tę swoją pychę i zacznie w końcu robić to, co do niego należało.
– Saluja – powiedział cicho, a na pewno ciszej, niż wcześniejsze pyskówki.
– Nie słyszę cię! – Judal pchnął go w pierś tak, że tamten się zachwiał, jednak ustał na nogach, unosząc wyżej głowę.
– Saluja! Alibaba Saluja! – powiedział głośniej, co Judal skomentował jedynie kiwnięciem głowy i pobłażliwym uśmiechem.
– Od teraz zapominasz, kim jesteś – powiedział, podpierając się na biodrach rękoma. – Teraz nie jesteś żaden Saluja, teraz jesteś moim psem i przynosisz nam wszystkim coś dobrego do picia. Masz na to – spojrzał na elektroniczny zegarek, który nosił na przegubie – dokładnie trzy minuty.
Obrócił się do niego plecami i podszedł z powrotem do stołu, siadając przy nim i kładąc nogi na blacie, gdy odchylił się wygodnie w do tyłu. Z zadowoleniem zauważył, że chłopak nawet nie drgnął, wpatrując się w niego z zimną furią wypisaną na twarzy. Dobrze, lubił takich jak oni, dostarczali mu zawsze mnóstwo rozrywki, zwłaszcza w tak nudne dni jak ten.
Kątem oka dostrzegł wzdychającego cicho Kouhę, który cały czas wpatrywał się w nowego z lekkim uśmiechem na twarzy. Gdyby go nie znał, pomyślałby, że jest to uprzejmy, powitalny uśmiech, jednak zbyt wiele już razem przeżyli, by miał jakiekolwiek wątpliwości co do intencji tamtego.
Gdy Saluja nadal nie wyglądał, jakby miał zamiar zrobić cokolwiek w sprawie ich dzisiejszego picia, Kouha posłał Judalowi spojrzenie znad stołu, które z każdą chwilą zdawało się być coraz bardziej entuzjastyczne. Choć nie, to przecież Kouha, lepszym określeniem byłoby, że w jego oczach pojawiał się coraz intensywniejszy, niezaspokojony głód i pragnienie. Przez krótką chwilę mierzyli się więc wzrokiem, a Judal zerknął na to, jak chłopak wyłamuje sobie palce, najwyraźniej podekscytowany, i uśmiechnął się lekko. Doskonale zdawał sobie sprawę, co chodziło tamtemu po głowie, jednak nie, dzisiaj nie pozwoli mu użyć swoich noży. Przynajmniej nie na nowym.
Miał za to lepszy pomysł.
– Nie chcesz iść? – spytał spokojnym, niemal zblazowanym tonem głosu. – W porządku. – Przestał bujać się na krześle i wstał. – W takim razie my ci przyniesiemy.
Na twarzy chłopaka pojawił się tak cudowny wyraz zaskoczenia, że z trudem powstrzymał ochotę, żeby się roześmiać. Zerknął na Hakuryuu, którego kąciki ust drgnęły z tego samego powodu. No mówił, mówił, że gnębienie kotów jest wspaniałą rozrywką.
– Kouha, chodź, niech młody sobie odpocznie – uśmiechnął się szeroko. – My się przejdziemy. Trzeba dbać o nowych, co by szybko nie skończyli w mogile.
– Racja, brakuje nam już miejsca na nowe trupy – przytaknął mu ochoczo, idąc z nim do wyjścia.
Hakuryuu zmierzył ich tylko spojrzeniem. Pewnie nikt inny nie dostrzegłby tam wiele, może nawet jeszcze bardziej by się przestraszył tego spojrzenia, ale oni wiedzieli, że Haku jest wyjątkowo ubawiony sytuacją.
Judal i Kouha pozwolili sobie na śmiech dopiero, gdy wleźli w krzaki niedaleko namiotu i sikali do kubka.
– Lepiej nie przesadzajcie – rozległ się głos Hakuryuu, gdy kilka chwil potem dołączył do nich z kubkami w ręce. – Przyszła reszta kotów. Na pewno są spragnieni.
Kouha roześmiał się tak, że prawie się przewrócił, a Judal wyszczerzył zęby do Hakuryuu.


Alibaba odczuł lekką ulgę, gdy do namiotu weszło jeszcze kilku chłopaków, właściwie niewiele starszych od niego. Przebywanie samemu z tamtymi nie było niczym przyjemnym, zwłaszcza, że w wojsku jak w wojsku, starsi mieli pełne prawo uczyć młodszych przetrwania. Tylko on nie był cholernym rekrutem! Swoje też już widział, a ci tutaj zdawali się traktować nowy nabór jak totalnych świeżaków. Oddziały specjalne, też coś, pewnie nic nie robią, tylko gdybają, kogo najlepiej posłać na gównianą śmierć.
Niemniej był zaskoczony, że tak łatwo odpuścili. Był przekonany, że gdyby chcieli, z całą pewnością latałby wokół tego zasranego obozu. Albo obóz latałby za niego, za to w nocy urządziliby mu taką kocówę, że pewnie by się nie pozbierał z łóżka. W wojsku już tak było. Psychologia. Tego Alibaba zdążył się nauczyć.
Zastygł, słysząc przeraźliwy wrzask gdzieś nieopodal namiotu. Zerwał się na równe nogi, chcąc sprawdzić, co się stało, czy ktoś może nie potrzebuje pomocy, ale w tym momencie wrócił chłopak zwany Hakuryuu. Ich spojrzenia spotkały się na moment, na co tamten tylko pokręcił głową, siadając niedaleko wyjścia. To było normalne? Takie wrzaski w obozie? Może jednak nie powinien się tym tak przejmować.
Reszta nowych nie była zbyt rozmowna, każdy łypał na siebie nieprzychylnie. Nie żeby spodziewał się jakiejś przyjaźni czy ciepłych odczuć, ale tutaj wyraźnie było czuć, że każdy jest zdany tylko i wyłącznie na siebie. I to w gruncie rzeczy było dobre, dlatego właśnie wybrał ten oddział, który odrzucał wszelkie uczucia i żył tą wojną. Tego potrzebował, na tym mu zależało.
Spojrzał z powrotem na wejście, gdy stanął w nim Judal z Kouhą, trzymając w ramionach kilka kubków, które rozdali z nieszczególnie zainteresowanymi minami. Uśmiech tego w różowych włosach dostrzegł dopiero gdy ten usiadł przy nim, przysuwając się bliżej. Stanowczo za blisko, jak na jego standardy.
– Proszę – powiedział, patrząc mu w oczy tak intensywnie, że aż miał ochotę odwrócić wzrok. Nie zrobił tego jednak, w milczeniu biorąc kubek do ręki. – Specjalnie… dla ciebie.
Dlaczego on się tak do niego uśmiechał? Naprawdę byli w podobnym wieku? Wyglądał jakby był przynajmniej kilka lat młodszy! Poza tym który facet miał tak zadbane, długie rzęsy, który miał takie włosy?
Wzdrygnął się, gdy kilka krzeseł dalej ktoś zaklął, zrywając się z krzesła i bezceremonialnie wylewając swoją zawartość kubka na podłogę. Sam spojrzał na swój, zamknięty wieczkiem, by zaraz znowu spojrzeć na Kouhę. Zdecydowanie nie podobało mu się to gorączkowe spojrzenie, jakim ten się w niego wpatrywał.
– Co to jest? – wychrypiał, starając się otworzyć wieczko, jednak dłoń tamtego nakryła jego własną, ściskając ją delikatnie.
– Twoje jest inne – zamruczał Kouha, uśmiechając się delikatnie, co w ogóle nie współgrało z ekscytacją widoczną w jego oczach.  – Pij, kochanie.
– Nie jestem żadnym twoim kochaniem – warknął, unosząc kubek do ust i przechylając, nabierając spory łyk. Zakrztusił się, czując metaliczny posmak na języku i nie wierząc, po prostu nie wierząc, że dali mu to do picia.
Odchylił się w krześle, starając się wypluć to, co miał w ustach, jednak Kouha błyskawicznie przysunął się do niego, dotykając ręką jego warg i kręcąc głową, nadal uśmiechając się tak czarująco.
– A-a – wymruczał, drugą ręką głaszcząc jego policzek. – Nie można zmarnować, nie tego.
Alibaba spojrzał spanikowany w oczy chłopaka, lecz dostrzegł tam tylko… chorą fascynację. On był popieprzony. Niemal się dusił, nie wiedząc co ma zrobić z zawartością w ustach. Przecież tego nie przełknie. Czy oni oszaleli? Kompletnie oszaleli? Kto dawał komuś coś takiego do picia?
– Pij – zamruczał Kouha, przysuwając się bliżej i gdy Alibaba poczuł, jak chłopak zatyka mu nos, przełknął. Zaraz potem jego żołądek szarpnął gwałtownie i wszystko błyskawicznie opuściło jego przełyk.
Dyszał ciężko, wpatrując się nieco otumaniony w czerwoną kałużę przed sobą. Oni naprawdę dali mu to do picia. Kurwa. Dali mu do picia krew. Nawet nie zastanawiał się, czyją.
Czyjeś palce zacisnęły się na jego włosach i pociągnęły jego głowę w górę. Kouha aż drżał, wpatrując się w niego intensywnie, z uśmiechem. Alibaba szarpnął się odruchowo, gdy ten się pochylił, jednak Kouha złapał go za szczękę i wolno oblizał jego brodę aż do kącika ust.
– Słodki – wydyszał z szerokim uśmiechem, patrząc na niego błędnym wzrokiem. Alibaba pomyślał po raz pierwszy, że może źle zrobił, godząc się na ten przydział. Tutaj były same pojeby.
– Daj mu spokój, Kouha. – Hakuryuu zatrzymał się przy nich z kpiącym uśmiechem na ustach. – Wykończysz chłopaka, a jeszcze nawet nic nie widział. Już wygląda, jakby wyzionął ducha.
– Przyzwyczai się. – Kouha wzruszył ramionami, puszczając jego włosy dopiero, gdy Hakuryuu powtórzył jego imię.
– Może chcesz dopić? – spytał, kładąc mu rękę na udzie i machając przed nosem kubkiem. Alibaba potrząsnął gwałtownie głową, mając wrażenie, że nie wstanie, że nogi wrosły mu w ziemię i już się nie ruszy.
– W szeregu zbiórka, zasrane koty! – wydarł się Judal, przerywając ogólny harmider.
– Nie jesteśmy rekrutami, kurwa! – odezwał się ktoś, lecz Hakuryuu z kamienną twarzą kopnął go z całej siły w dupę.
– Ustawić się – powiedział zimno, mrużąc powieki. – Jak masz jakieś „ale”, to możesz się przekonać, gdzie je mamy.
– Zamknąć mordy i do szeregu! – warknął Judal, posyłając wściekłe spojrzenie tym, co się ociągali. – A mojemu kundlowi co? – zwrócił się do Alibaby, który nadal siedział blady jak ściana.
– Nie spodobała mu się moja niespodzianka – odpowiedział z westchnieniem Kouha.
– Mówiłem, daj mu lepiej szczyny, oni zawsze je wolą – uśmiechnął się, łapiąc bezceremonialnie siedzącego chłopaka za włosy i pociągnął go do szeregu.
Stanął przed wszystkimi, krzyżując ręce na piesi.
– Przywitaliśmy się, a teraz do rzeczy. Od dziś należycie do oddziałów specjalnych. – Spojrzał po stojących sztywno chłopaczkach i uśmiechnął się ironicznie. – Chcielibyście, żebym tak powiedział, co, zasrańce? Prawda jest inna. Od dzisiaj jesteście na końcu wojskowego łańcucha pokarmowego. Gówno nas obchodzi kim byliście wcześniej i co zrobiliście. Tutaj, teraz, jesteście nie więcej warci, niż gówno w latrynie.  Na członka oddziałów specjalnych trzeba zasłużyć.
– Niby jak? – odezwał się ktoś zniecierpliwionym głosem, lecz szybko zajęczał z bólu, gdy dostał bolesnego kopniaka od Kouhy.
– Morda i słuchaj!
Judal zmierzył ich kpiącym spojrzeniem. Kilku już struchlało.
– Na razie jesteście gównem. Jak zasłużycie… jak przeżyjecie będziecie należeć do oddziałów specjalnych, których zadaniem jest bycie mięsem armatnim i najlepiej będzie, jak szybko to sobie uświadomicie. Nie potrzeba nam tu żadnych głupich pizd, więc jak ktoś ma jakieś „ale”, niech spierdala i jeszcze dostanie buta w dupę na drogę. – Rozejrzał się. – Jacyś chętni? Radzę się szybko decydować, zanim jedynym wyjściem będzie dezercja.
Alibaba pierwszym odruchem miał ochotę podnieść rękę, czując, że życie w tym oddziale może być naprawdę ciężkie. Jednak mimo wszystko nie czuł się słaby, nie czuł się mięczakiem, musi dać sobie radę! Odetchnął głębiej, z obrzydzeniem myśląc o tym, że wciąż czuje na języku posmak krwi wymieszanej teraz z sokami żołądkowymi. Ci ludzie byli popaprani… Spojrzał na Kouhę, jednak gdy ten odwzajemnił spojrzenie, przesuwając językiem po uśmiechniętych ustach, pospiesznie odwrócił wzrok. Od tego gościa zdecydowanie powinien się trzymać z daleka.
W milczeniu patrzył, jak dwóch chłopaków od razu wystąpiło z szeregu i jak Judal daje znak Hakuryuu, który po prostu wywlókł ich z pomieszczenia. Wolał się nie zastanawiać, co ich spotkało na zewnątrz, ale mina chłopaka nie wyrażała żadnych emocji, gdy wrócił z powrotem. Alibaba zarejestrował jedynie, że ten wyciera rękę w ścianę. Naprawdę nie chciał wiedzieć, od czego była brudna.
– A ty co? – Judal podszedł do niego, patrząc na niego z góry z kpiącym uśmiechem. – Nie zamierzasz wystąpić?
– To mój oddział – odpowiedział mu cicho, ale stanowczo, patrząc mu dzielnie w oczy, obiecując sobie, że nie, nie ugnie się przed nim.
– Doprawdy? – Tamten uniósł tylko brwi, wpatrując się w niego tymi zmrużonymi, przenikliwymi oczami. – Daję ci maksymalnie tydzień, zanim będziesz skomlał, bym cię stąd wyniósł na kopach.
– To mój oddział – powtórzył, nie dając się sprowokować, nie odwracając wzroku, chociaż wciąż czuł lekkie mdłości.
– Niech i tak będzie – powiedział cicho Judal, omiatając go lodowatym spojrzeniem. Zaraz jednak wyprostował się, patrząc na resztę nowoprzybyłych. – Dzisiaj śpicie na dworze. – Kiedy podniósł się słaby protest, Judal uniósł dłoń w górę, rzucając im wszystkich mordercze spojrzenie. – I bez dyskusji.
– Jak chcesz, możesz spać ze mną – odezwał się szeptem Kouha, zbliżając się do Alibaby od tyłu, dotykając dłonią jego biodra. Aż wzdrygnął się, czując jego rękę na sobie.
– Podziękuję – syknął, odtrącając jego dłoń; aż mając dreszcze na myśl o jakimkolwiek kontakcie z tym psychopatą. Nie po tym, jak dopiero co zwymiotował od jego urzekającego prezentu.
– Szkoda – usłyszał jego smutny pomruk. – Miałem nadzieję, że będę mógł się nacieszyć twoją krwią.
Alibaba poczuł, że znowu robi mu się niedobrze. Miał nadzieję, że ten gość się od niego odczepi dość szybko. Nie zamierzał być niczyim cieciem, a już zwłaszcza jakiegoś kompletnego psychola, którego najwyraźniej jarała krew! Nie był aż takim masochistą. Wystarczało mu to, co musiał oglądać podczas wojskowych akcji. Nie kręciło go nigdy okaleczanie samego siebie albo kogoś innego w taki sposób.
Judal nie żartował z tym spaniem na dworze. Spędzili tam całą długą noc. I cholernie zimną. Nie wiedział, ile może być stopni, ale jego oddech zamieniał się w białą mgiełkę. I jeżeli myśleli, że zostaną zostawieni samymi sobie, mylili się. Całą noc ktoś z oddziału krążył między nimi, budząc brutalnym kopniakiem tych, który ośmielili się usnąć. Po jednej takiej akcji na samym początku, gdy niektórzy po prostu położyli na ziemi z plecakiem pod głową i zostali obudzeni wojskowym butem w żołądku, nikt więcej nie odważył się położyć.
Wszyscy siedzieli zwinięci na ziemni, trzęsąc się z zimna i potrzeby snu. O dziwo nikt nie protestował. Nikt nawet nie rozmawiał po tym, jak zostali uciszeni już na samym początku. Przez to wszystko czas wlekł się niemiłosiernie. Jeżeli usnąłeś i cię przyłapali, dostawałeś kopniaka. Jeżeli rozmawiałeś, tak samo.
Alibaba wpadał w krótkie drzemki, starając się ograniczyć zamykanie oczu. Miał króciutki epizod w oddziale odpowiedzialnym za pełnienie wart i nauczył się odpoczywać w dziwnych warunkach i przysypiać, gdy tylko miał okazję. Niektórzy potrafili spać nawet z otwartymi oczami i na ciągłej czujce. Alibaba co prawda nie zdążył osiągnąć tego poziomu, ale całkiem nieźle radził sobie z sennością i wolno płynącym czasem.
Pilnujący go zmieniali się co jakiś czas. Było to dość logiczne, bo to oni, nowi, mieli być zmęczeni i niewyspani. Tak się zawsze robiło w wojsku. Osłabieni byli łatwiejsi do popychania i dręczenia. Szybciej wykruszali się ci słabi psychicznie.
Wzdrygnął się, gdy ktoś przed kim kucnął. Judal uśmiechał się szeroko, gapiąc się bezczelnie na niego.
– Nie śpisz? – zamruczał, jakby się tym zdziwił. – To dobrze, kundlu.
– Pewnie chciałeś mnie obudzić butem? – mruknął i zaklął w myślach, że nie pohamował swojego niewyparzonego jęzora. Kiedyś go straci. A w tym oddziale jest to więcej niż możliwe.
– Przysłałbym Kouhę, on by cię wypieścił. – Uśmiechnął się szerzej, co w mroku nocy wyglądało dość diabolicznie i Alibaba poczuł dreszcze biegnące mu po plecach. Nie był pewien tylko czy to przez Judala, czy przez może Kouhę, który miałby ewentualnie się nim zająć. Wolał, żeby tak się nie stało.
Judal zmrużył oczy, przypatrując mu się uważnie.
– Mała rada. Potraktuj to jako przysługę – mruknął cicho. – Jak będziesz mu się poddawał albo za bardzo buntował, to źle skończysz. Nie daj się wykończyć, kundlu. – Uderzył go dłonią w czoło, wstając.
Alibaba zmrużył oczy, gapiąc się jak odchodzi i zastanawiał się, czemu mu to powiedział. Postanowił jednak wziąć sobie tę radę do serca.
Odetchnął z ulgą, gdy zaczynało świtać. Pobudki były tutaj nieludzko wczesne, więc zaraz pewnie wszyscy wstaną, by zjeść śniadanie i udać się na poranny trening. Czuł się tak głodny, osłabiony i niewyspany, że naprawdę nie miał pojęcia, jak dzisiaj ma zaliczyć wszystkie te ćwiczenia. Miał nadzieję, że przynajmniej one będą tutaj normalne.
Wcale tak wiele się nie pomylił. To prawda, rygor był większy, serie były wydłużane i powtarzane dużo częściej niż w poprzednich jednostkach, ale ćwiczenia pozostawały takie same. Spoglądał co jakiś czas na znajdującego się nieopodal Hakuryuu, który z kamiennym spokojem wykonywał to wszystko, skupiony na sobie i treningu swojego ciała. Może chociaż on był normalny? Z nich wszystkich chyba tylko on wyglądał, jakby nie był chory psychicznie. To prawda, że ta blizna wyglądała groźnie, ale w gruncie rzeczy… chyba był w porządku. Nie żeby szukał sobie ochroniarza, ale ciągłe unikanie ich wszystkich było niemożliwe, musiał mieć z kimś jakąkolwiek nić relacji, uznał, poprawiając nieco ułożenie dłoni przy pompkach.
Krzyknął, czując ciężki but wduszający go w ziemię i aż zaklął, spoglądając do góry. Wcale nie ucieszył go widok Judala.
– Ćwicz, kurwa, a nie się za innymi oglądasz – uśmiechnął się złośliwie, patrząc na niego z góry. – Hakuryuu ci się podoba? – zakpił, dociskając go podeszwą i Alibaba miał wrażenie, że jeszcze chwila, i pęknie mu któreś z żeber. Nie odpowiedział mu, zaciskając zęby w bólu, więc Judal potraktował go kopniakiem w bok, prychając pogardliwie.
Wiedział, cholera, wiedział, że warunki w wojsku są ciężkie. Że to wszystko ma go zahartować. Że jeżeli tego nie przeżyje, to nie miał na co liczyć na przeżycie na froncie. Ale i tak bardziej przypominało mu to tortury niż szkolenia wojskowe.  
Wzdrygnął się, gdy Judal pochylił się nad nim, szarpiąc go do góry za włosy.
– Zbliż się do niego – wycedził lodowato, patrząc na niego z takim mordem w oczach, że aż na chwilę zamarł. – A cię zajebię, rozumiesz?
– Nie jestem pedałem – warknął, krzywiąc się, czując, jak traci włos za włosem.
Judal spojrzał na niego tak dziwnie, by zaraz… roześmiać się, rzucając nim o ziemię. Alibaba nie wiedział, co ten śmiech oznaczał, jednak tamtemu najwyraźniej wrócił humor i to w tej chwili było najważniejsze, uznał, z trudem łapiąc powietrze od przeraźliwego bólu w żebrach.
– Kouha miał rację, ty to jednak jesteś niewinna ptaszyna, kundlu – roześmiał się, kopiąc go w bok na do widzenia.
Alibaba skrzywił się tylko trochę, bo już i tak wszystko bolało go dostatecznie mocno. Jedna boląca część ciała więcej czy mniej już w zasadzie przestawała robić jakąś różnicę. Za to bardziej nie podobało mu się to, że o nim gadali. Nie miał zamiaru rzucać się specjalnie w oczy i wychodzić przed szereg, ci zawsze dostawali najwięcej po tyłku, ale chyba to już się stało. Przez tego cholernego Kouhę. A miał nadzieję, że da mu w końcu spokój. Najwyraźniej to nie będzie takie proste. Ale nie zamierzał nikomu dawać się gnębić bardziej, niż wymagało tego szkolenie wojskowe. Mógł być pieprzonym samobójcą, przystępując do tego oddziału, ale swoją zasraną dumę miał, nie da się złamać tak szybko, nawet, jak będzie musiał rzygać ze zmęczenia, albo że dadzą mu szczyny do picia.
Nikt się z nich nie łudził, że prędko dostaną coś do jedzenia po śniadaniu jakim była breja z kaszy, ale i tak Alibaba robił się głodny koło południa. Oczywiście, w miarę możliwości żołnierze jadali, nie musieli głodować, ale nowi zawsze mieli pod górkę i nawet na miskę cholernego żarcia musieli się napocić i namęczyć. Dlatego nikt się nawet nie zająknął o coś do jedzenia czy nawet do picia, gdy po treningu zostali poprowadzeni do magazynów z bronią, gdzie dotarł sprzęt dla nich.
– Macie ich pilnować jak gówna w dupie! Ma być cenniejszy niż pieprzona matka! – darł się na nich Judal, gdy odbierali karabiny od zaopatrzeniowców. – Lepiej stracić pierdoloną rękę niż broń, zasrańce! Macie być jak jebani samuraje, którzy bez miecza to cipy, a nie samuraje! Wy też będziecie cipy, jak stracicie karabin! – Szarpnął za włosy chłopaka, któremu z tego stresu karabin mało nie wypadł z rąk. – Macie ich bronić i pilnować jak dziewica cnoty! – wydarł mu się do ucha i odepchnął. – Karabin to wasza trzecia ręka! Macie całe popołudnie, żeby się go nauczyć! Macie znać najmniejsze zarysowanie, a jego numer macie recytować przez sen jak was zapytają! A jak nie pamiętasz – huknął na kolejnego chłopaka, który mruknął coś o kiepskiej pamięci – to sobie napisz na kutasie, żebyś się szybciej nauczył, matole!
Alibaba spojrzał na swój karabin, ściskając go mocno w rękach. Otrzymał broń, więc wkrótce czeka go wyjście na front… Zawsze się zastanawiał, jakie to uczucie. Do tej pory pomagał jedynie przy tyłach, jego życie nie było bezpośrednio narażone tak, jak tych na przodzie. Ale teraz… teraz niewiele miało już znaczenia. Nawet jeżeli umrze, nawet jeżeli zostanie rozstrzelany, to nie była wielka strata.
Dotknął lekko sznurka przywiązanego do swojej szyi. Nie mógł się poddać, nie teraz, nie po tym, jak tak wiele osiągnął.
Zacisnął usta, podnosząc wzrok na Judala, przybierając najbardziej neutralną minę, na jaką go było stać. Ten akurat wydzierał się na młodą dziewczynę w czerwonych włosach, która wpatrywała się w niego z kamiennym wyrazem twarzy. Jak mógł nie zauważyć, że była tutaj kobieta? W takim miejscu?! Zamrugał, przyglądając się jej. Nie wyglądała na słabą ani wystraszoną, gdy w milczeniu znosiła wrzaski. Nawet się nie skrzywiła, gdy dostała w twarz, a karabin wypadł jej z rąk, za co dostała poprawkę.
– Bez przesady! – warknął, występując z szeregu. – To dziewczyna!
Judal spojrzał na niego tak, że aż się zawahał, czy aby na pewno dobrze robi.
– A to – wycedził tamten lodowatym tonem, owijając sobie jej długie, czerwone włosy wokół pięści. – jest wojsko. I jeżeli któreś z was tego, kurwa, nie rozumie, to wypierdalać! – Rzucił dziewczynę na ziemię. Alibaba był pod wrażeniem, że mimo wszystko nawet nie krzyknęła, nie wydała z siebie żadnego dźwięku, który świadczyłby o bólu. Co robiła dziewczyna w takim miejscu jak to? Na wojnie, do tego w tej jednostce? To prawda, spotykał już wcześniej kobiety w wojsku, ale zazwyczaj pomagały w jednostkach medycznych czy robiły za psychologów. W jego poprzednim przydziale również było kilka dziewczyn, jednak nigdy, przenigdy nikt nie wypychał ich na front. A już na pewno nie w pierwszej linii.
Stłamsił w sobie ochotę, by do niej podejść i to był na pewno dobry pomysł, zwłaszcza że Judal zrobił kilka kroków w jego stronę, zmuszając go, by się cofnął z powrotem do szeregu.
– A ty – wycedził, patrząc mu w oczy, uśmiechając się perfidnie – nie jesz dzisiaj już nic. I lepiej nie zaśnij na nocnej warcie. – Poklepał go po policzku w ubliżającym geście, a Alibaba stłumił przekleństwo cisnące mu się na usta.
No cholera. Wiecznie, no wiecznie musiał się wpakować w jakieś gówno. Zerknął na dziewczynę, którą Judal tak poniewierał, lecz ta po prostu wstała, otrzepując mundur i wzięła swój karabin. Nie wyglądała ani na wystraszoną, ani jakby coś ją bolało. Może ona też była jakaś nawiedzona? A Alibaba niepotrzebnie się przez nią naraził?
Tak jak powiedział Judal, całe popołudnie spędzili na rozkładaniu i składaniu swoich karabinów, przy wtórze pospieszających ich krzyków, że mają się nie guzdrać, że to jest wojsko, że są na wojnie, jak będą się tak ślamazarzyć jak u cioci na herbatce, to ktoś ich dziesięć razy zdąży zajebać. Alibaba wierzył w to. Na froncie raczej nie było czasu, by zastanawiać się, która część miała być gdzie. Dostaniesz kulkę w łeb i twoje rozważania się zakończą.
Oczywiście umieli posługiwać się bronią, jednak musieli się oswoić z nowymi karabinami, nauczyć się ich tak, jakby to faktycznie była część ich ciała. To miały być automatyczne ruchy, kompletnie bez zastanowienia. Gdyby w nocy go obudzili, miał w kilka sekund mieć gotową broń. I nie dlatego, że dowódca tak chciał, ale dlatego, że od tego zależało jego życie.
Spojrzał w górę, gdy stanął przed nim Judal z krzywym uśmiechem. Dlaczego wszyscy wiecznie musieli dręczyć właśnie jego?
– Masz minutę – powiedział, mrużąc oczy. – Zaczynaj.
Alibaba nie pytał o nic, tylko zaczął rozkładać swój karabin na części, po czym złożył go z powrotem i załadował. Wbił wzrok w Judala, czekając na to, co powie. Sam nie zamierzał się już więcej odzywać, jak nie będzie jadł, to szybko opadnie z sił i zdechnie zanim wyjdą na front.
– Jeszcze raz – polecił ten, zerkając na zegarek. Alibaba rozłożył i złożył swój karabin ponownie, starając się nie myśleć, że ten palant się patrzy i chce go wyprowadzić z równowagi. Jak się pomyli, to jeszcze każą robić mu coś gównianego, jak czyszczenie kibli, a na to nie miał w ogóle ochoty.
– Numer. – Zmrużył powieki, przypatrując mu się uważnie.
– GZ01372 – wyrecytował Alibaba, patrząc mu prosto w oczy, ściskając karabin gotowy do użycia.
Usta Judala wygięły się w szerokim uśmieszku.
– Lepiej, żebyś nie zginął szybko, kundlu – rzucił, przechodząc do kolejnego żołnierza.
Alibaba odetchnął, nawet nie zdając sobie sprawy, że wstrzymywał oddech. I o co temu Judalowi chodziło? Chwalił go, czy jednak nabijał się z niego? Nieważne, uznał, gładząc broń w swoich rękach. Nie było źle, zaliczył ten test, więc chyba jednak nie było z nim aż tak tragicznie.
Z kolei na pewno dziwnie zrobiło się, gdy kilka dni później siedział przy stole w wydzielonej im części wspólnej, a zasłona od wejścia odsunęła się gwałtownie, ukazując Judala. Jeszcze go nie widział takim rozentuzjazmowanym, z taką radością w oczach i drżącymi rękoma, gdy stanął na środku, uderzając z całych sił dłońmi o blat, przy którym siedział Alibaba. Aż się wzdrygnął, podnosząc na niego wzrok, ale tamten zdawał się go nie widzieć.
– Dziwki, pijemy! – wydarł się, na co Kouha od razu zerwał się z miejsca i zaklaskał, a Hakuryuu uśmiechnął się kącikiem ust.
Zdążył się już przyzwyczaić do nich i ich dziwnego zachowania. O ile Kouha wszystko przeżywał intensywnie, energicznie – a już zwłaszcza widok krwi – tak Hakuryuu był raczej zdystansowany i milczący, jakby wiecznie pogrążony w myślach. Alibaba starał się nie wchodzić tej dwójce w drogę, trzymając się gdzieś na uboczu. Czasami jedynie przyglądał się tej czerwonowłosej dziewczynie, w obronie której stanął kilka dni temu, jednak ta najwyraźniej nie zwracała na niego najmniejszej uwagi.
Nie rozumiał szumu, jaki się wokół podniósł na słowa Judala, ale wszyscy zdawali się być przejęci. Jedynie on i kilku nowych patrzyli na tę scenę z niezrozumieniem. Co tak właściwie opijali?
– Zgadza się! Dobrze myślicie! – ponownie wrzasnął Judal, wskakując na stół i patrząc na nich wszystkich z góry. – Idziemy na front, zajebać skurwysynów!
Po jego słowach nastąpiła salwa oklasków, a Alibaba poczuł, że robi mu się niedobrze. Więc tutaj… tutaj opijało się takie rzeczy? Naprawdę? Ci ludzie byli szczęśliwi, że idą na front, że będą zabijać? No dobrze, zdążył już zauważyć, że większość z nich nie była normalna,  mimo to…
Ponownie podniósł oczy na Judala, gdy ten z rozmachem położył przed nim kieliszek z wódką, kucając przed nim, nadal usadowiony na blacie. Nawet nie trudził się z pytaniem, gdzie jest zapita, bo tylko by się ośmieszył.
– Obyś nie zdechł. – Judal uśmiechnął się do niego szeroko, unosząc swój kieliszek w toaście i przechylając go do dna.
Alibaba nie miał ochoty na alkohol. Tak właściwie to nie miał ochoty na nic, bo jakieś odrętwiające zimno ogarnęło całe jego ciało. A więc idą na front. Już niedługo jego życie zostanie postawione na szali. Zginie czy umrze? A tak właściwie to kto to wie i jakie to ma w ogóle znaczenie?
Wziął kieliszek wódki i wlał ją w siebie, nawet się nie krzywiąc.
Nie pytał skąd mieli alkohol, w wojsku on się zawsze jakoś gdzieś potrafił znaleźć. Nie pytał też, dlaczego dzielą się nim z nimi, z nowymi. Może widzieli te pobladłe twarze? Co innego wiedzieć, że kiedyś pójdzie się na front, a co innego wiedzieć, że to już, teraz, zaraz, jednak kulka i puff, nie ma cię. Tak nagle i szybko, jedno uderzenie, jeden nabój w ciele, obeszczane gacie i może cię nie być.
– Nie wyglądasz na zdenerwowanego.
Alibaba podniósł wzrok na Hakuryuu opierającego się o stół, przy którym siedział. Judal w dalszym ciągu po nim skakał, śpiewając jakieś dziwne piosenki z resztą oddziału. Z tą resztą, która nie była nowymi, rzecz jasna, oni wyglądali na mniej zadowolonych, a przede wszystkim mniej skorych do radosnego śpiewania.
– Wydaje ci się. – Sięgnął po kieliszek, do którego chłopak mu nalał, samemu jednak napił się prosto z plastikowej butelki, w której przynieśli alkohol. To nie tak, że się bał, ale też nie mógł powiedzieć, że się w ogóle nie bał. Po prostu… to było jak konieczność, jak coś, przed czym nie ma odwrotu. Zresztą on wcale nie zamierzał dać się zabić, ani rozbryzgać własnych wnętrzności. Nie po to znosił te gówniane warunki, żeby jakiś skurwiel zajebał go na pierwszej misji.
Hakuryuu poklepał go po plecach, odchodząc.
Kilka kieliszków później Alibaba odniósł wrażenie, że jak tak będą pić, to wystrzelają ich jak kaczki. Może powinien przestać? Może powinien powiedzieć dość, chce być trzeźwy, gdy będzie umierał? A może lepiej wcale nie być trzeźwym, jak się zdycha? Może wtedy mniej boli? Czy to w ogóle boli? I dlaczego myśli o rzeczach, o których żołnierz nie ma prawa myśleć?
– Łapie trema?
Wzdrygnął się, gdy Kouha usiadł przy nim, zapatrując się w niego tymi swoimi dużymi oczami, które miały zdecydowanie zbyt długie jak na mężczyznę rzęsy. Nietrudno można go było pomylić z dziewczyną i naprawdę, gdyby nie fakt, że chłopak miał na sobie przylegającą do ciała koszulkę bez rękawów, przy której jasno było widać, że jego klatka piersiowa jest absolutnie płaska, to miałby wątpliwości.
– Skąd – żachnął się, wypijając kolejny kieliszek, a Kouha uśmiechnął się do niego szczęśliwie, przechylając głowę i pozwalając, by różowe kosmyki opadły mu na twarz.
– Wiesz, pamiętam swoje pierwsze wyjście na front – wyszeptał takim tonem, jakby zdradzał mu swój największy sekret. Zachichotał cicho pod nosem, wyraźnie zadowolony na samo wspomnienie. – Zabiłem dwunastu ludzi.
Dwunastu. Alibaba nie wiedział, czy była to duża, czy też mała liczba, nigdy nikogo nie zabił. Chociaż wierzył w swoje umiejętności, to wciąż bał się chwili, gdy po raz pierwszy odbierze komuś życie. Czy to było takie proste? Po prostu kogoś zastrzelić, z zimną krwią, albo – tak jak Kouha – z uśmiechem na ustach?
– To wtedy… – Chłopak drgnął gwałtownie, a jego oczy rozszerzyły się w wyrazie jakiejś skrajnej ekscytacji. – Wtedy pomagałem przy przesłuchaniu jednego z żołnierzy wrogiej armii. – Alibaba zamarł, widząc ten chory uśmiech błąkający się po ustach tamtego. – Wtedy po raz pierwszy nacinałem żywcem człowieka. – Przez jego drobne ciało przeszedł kolejny dreszcz, a blondyn zwalczył w sobie pragnienie odsunięcia się, gdy ten usiadł bliżej. – Tak krzyczał, tak… tak krwawił… – Kouha dotknął jego ręki, zaglądając mu z bliska w oczy. Był tak blisko, że Alibaba czuł jego oddech na twarzy. – Nie chciałbyś tak, ze mną…?
Alibaba absolutnie nie wiedział, jak powinien zareagować, zwłaszcza gdy chłopak przylgnął do niego swoim ciałem. Wyczuł, że ten nienormalny facet jest już sztywny, tak po prostu, od opowiadania o tym, jak… jak zmasakrował nożem człowieka! W ustach mu zaschło, gdy patrzył mu z bliska w te oczy, gdy widział nienaturalnie długie rzęsy, rozchylone, pełne usta, wyglądające zupełnie jak kobiece, wygięte teraz w niezdrowym uśmiechu…
– Kouha, co ja ci mówiłem? – Wzdrygnął się gwałtownie, gdy Judal pochylił się nad nimi, łapiąc Kouhę za kołnierz i potrząsając nim jak niesfornym zwierzątkiem, odsuwając ich od siebie. W samą porę, doprawdy, bo już zaczynał mieć jakieś dziwne myśli. Zdecydowanie nie powinien już więcej pić. – Nie dotykasz go. Jeszcze nie. – Wygiął usta w paskudnym uśmiechu, zsuwając się niżej i siadając na blacie.
Alibaba spojrzał na niego, mając pełną świadomość tego, że chyba wygląda na przestraszonego i sam nie wiedział do końca z jakiego powodu. Przez zbliżającą się misję, świadomość bliskiej śmierci, przez Kouhę i jego opowieść, a może przez to „jeszcze nie” Judala?
– Judal… – Kouha drżał z ekscytacji, gapiąc się na niego z szerokim, nieco psychicznym uśmiechem.
– Nie – uciął krótko, dolewając Alibabie alkoholu.
Kouha ni to jęknął, ni to warknął pod nosem, kręcąc się niecierpliwie na drewnianej ławie. Alibaba mimowolnie podziwiał charyzmę Judala i to, że wszyscy go słuchają, nawet ktoś tak zeschizowany jak Kouha.
– Kiedyś ci wypruję flaki – stwierdził drżącym z ekscytacji głosem. – Wbiję ci nóż i będę patrzył… – jęknął zduszonym głosem, gdy Judal nacisnął butem na jego krocze.
– Lubię moje flaki. – Judal uśmiechnął się kpiąco. – Idź sobie znaleźć jakieś inne, tylko żebyś nikogo, kurwa, nie wyłączył z akcji, bo zostaniesz w obozie. – Mocniej nacisnął nogą, aż chłopak się nie skrzywił, po czym uwolnił go.
– Jak zostanę w obozie, to zarżną was jak świnie – wyszczerzył się paskudnie, wstając z ławy. – A ja się będę śmiał nad waszymi trupami! – roześmiał się na odchodne.
Alibaba przełknął alkohol, mając wrażenie, że wszystko się w nim zacisnęło konwulsyjnie. Nie wiedział, czy bardziej się cieszy, czy jest przerażony tym, że ma takich ludzi w oddziale. A co jak im coś odwali i zaczną wyżynać swoich?
Aż podskoczył w miejscu, gdy Judal uderzył go otwartą dłonią w głowę.
– Cokolwiek robisz, przestań. – Upił wódkę z butelki. – Bo wyglądasz jak wydygana cipka.
– Wal się – warknął, za co zarobił bolesnego kopniaka.
– Jak mówisz do dowódcy? – Judal uśmiechnął się paskudnie.
– Wal się, panie kapitanie! – zasalutował jak poprawny żołnierz i ku jego zdumieniu Judal roześmiał się, odchylając głowę w tył i opierając się ręką o blat.
– Całkiem zabawny jesteś, kundlu – stwierdził, chichocząc pod nosem. – Nie daj się zabić, co?
– Nie mam takiego zamiaru – burknął zirytowany, walcząc z ochotą, żeby wstać i odejść, chociaż sam nie wiedział dlaczego i gdzie niby miałby iść.
Judal złapał go mocno za szczękę, a Alibaba aż zasyczał pod nosem.
– Kiedyś wam to przejdzie – stwierdził, gapiąc się na jego twarz, a Alibaba nie miał pojęcia, co w niej widzi, skoro przez chwilę jego uśmiech zniknął. A może mu się tylko wydawało, bo zaraz Judal klepnął go w policzek, tak okropnie protekcjonalnie, że gdyby nie stał wyżej od niego, to z miłą chęcią złamałby mu tę rękę. Czyżby już mu się udzielało to chore zachowanie? – Wyjdziecie kilka razy na front i będziecie się cieszyć jak dzieciaki z prezentu. – Wygiął kącik ust, patrząc na niego spod przymrużonych powiek.
– Jak nie zdechniemy za pierwszym razem – parsknął ironicznie Alibaba. – Albo nie zajebie nas ktoś z własnego oddziału.
– O czym ty mówisz? – Judal zmarszczył brwi, patrząc na niego bez zrozumienia, z jakimś obrzydzeniem w oczach, które zaskoczyło Alibabę. – Nie wyżynamy swoich, jasne? To jest pierwsza i podstawowa zasada tutaj. – Dźgnął go palcem w pierś, patrząc mu poważnie w oczy. – Swoich. Nie. Ruszasz. Czy to jasne?
– Pewnie – mruknął, wciąż jednak patrząc na niego nieufnie, na co Judal tylko się skrzywił, samemu przechylając butelkę z alkoholem.
– Słuchaj, możesz być moim kundlem. – Alibaba posłał mu wkurzone spojrzenie, ale tamten kontynuował, niezrażony. – Możemy się na tobie wyżywać, bo tak naprawdę jesteś gówno warty i nic w życiu nie widziałeś. – Judal spojrzał na niego ostro, aż mimowolnie przełknął ślinę. – Ale jesteśmy, kurwa, po tej samej stronie barykady, rozumiesz?
– Tak – odpowiedział mu już trochę bardziej przekonany, na co Judal zarzucił sobie nogę na nogę, opierając kostkę o swoje kolano, a drugą stopę kładąc na miejscu obok Alibaby.
– To dobrze – uznał, przechylając głowę, pozwalając, by warkocz zsunął mu się z ramienia, zgarniając ze stołu kilka kieliszków, które stłukły się na podłodze. – Jeżeli dowiem się albo zobaczę, że coś knujesz, to giniesz na miejscu, kapujesz?
– I mogę tego samego oczekiwać od was? – zapytał cicho, patrząc mu wyzywająco w oczy, unosząc głowę.
– To raczej oczywiste. – Judal prychnął pogardliwie, jakby Alibaba mówił o rzeczach tak prostych i jasnych, że aż wstyd było ten temat poruszać. – Ty chyba nadal nie czaisz, że tutaj wszyscy są po twojej stronie, co? – mruknął, kołysząc lekko trzymaną butelką, a alkohol zawirował w niej, połyskując w nikłym świetle.
– Wyobraź sobie, że ciężko to przyjąć do wiadomości – odpowiedział mu ironicznie, odruchowo spoglądając na Kouhę, który siedział teraz nieopodal z Hakuryuu. Był zajęty radosną rozmową, przy której gestykulował żywo rękoma i gdyby Alibaba nie zdążył go poznać, wyglądałoby to w jego oczach na normalną, dość entuzjastyczną rozmowę. Jednak był święcie przekonany, że Kouha opowiada tamtemu o jakiejś krwawej masakrze, mógł się nawet o to założyć.
– Nim się nie przejmuj – odezwał się Judal i Alibaba spojrzał na niego, zauważając, że ten patrzy w tę samą stronę, z tym że na jego twarzy na pewno nie gościła ta sama mina. Nie, chłopak przypatrywał się kompanom z nieco znudzoną, nawet zblazowaną miną, popijając alkohol. Nie przeszkadzało mu to? Całej reszcie? A może oni wszyscy są tak samo pojebani?
– Dopóki mu nie pozwolisz albo nie zajdziesz mu za skórę, to cię raczej nie tknie.
– Raczej? – Alibaba uniósł sceptycznie brew. Raczej nie został uspokojony. Nic a nic.
Judal spojrzał prosto na niego, mrużąc powieki i przypatrując mu się uważnie.
– Raczej. I to sobie zapamiętaj – zamruczał wolno. – Tutaj ludzie są nauczeni przetrwania. I mają swoje sposoby, żeby to robić. Lepiej być czujnym, bo wyjście na front nie dla wszystkich jest kaszką z mleczkiem, pamiętaj o tym, jak jutro będziesz srał w gacie, kundlu.
Alibaba chciał mu się odszczeknąć, warknąć, że też jest żołnierzem, żeby nie mówił do niego takich bzdurnych rzeczy jakby był jakimś cholernym dzieciakiem. Ale nie odezwał się słowem. Nie był do końca pewien, czy to dlatego, że nie chciał pyskówki na dzień przed wyjściem na front czy może dlatego, że nie był w stanie nic powiedzieć. Gdy szedł tej nocy spać, nie wiedział, co czuł. Miał wrażenie, że jest w nim jedna wielka pustka, że nie czuje kompletnie nic. I nie wiedział, dlaczego tak się trzęsie i dlaczego nie potrafi nad tym zapanować. Może było mu po prostu tak zimno, a on w całym tym odrętwieniu alkoholowym tego nie czuł?


Judal upił alkohol prosto z butelki, gapiąc się bez celu przed siebie, uwalony na stercie namiotów, które jutro każdy z nich będzie dźwigał na plecach. Na chuj im one? Tego nie wiedział,  ale nosili je, bo gdyby czasem przyszło im spać z dala od obozu, to dobrze jest mieć jakąś gównianą namiastkę dachu nad głową. To, że z frontu zawsze wracałeś albo o własnych siłach, albo zostawałeś tam na zawsze, było nieistotne. Jebany namiot musiałeś mieć. Nawet po to, żeby go wypierdolić w najbliższe krzaki i wziąć z powrotem, gdy będziesz wracać. Albo ktoś weźmie go za ciebie, jak ty postanowisz na zawsze pozostać na froncie.
W milczeniu spojrzał na Hakuryuu, który stanął nad nim, wspierając ręce na biodrach i omiatając spojrzeniem resztę obozu. Podał mu butelkę, a tamten bez słowa upił z niej łyk, kucając przy nim.
– O co jutro zakład? – zapytał Judal, uśmiechając się z zadowoleniem, poprawiając namioty pod sobą. – Kto zgarnie więcej trupów, ma pierwszeństwo do naszej blondyneczki?
– Nie interesuje mnie on – Hakuryuu skrzywił się nieznacznie, samemu kładąc się obok niego, przymykając oczy.
– Spróbowałby – parsknął Judal, wyciągając mu butelkę z ręki i dopijając ją do końca. Co to za zabawa bez alkoholu? Przydałoby się zgarnąć coś więcej, chociaż mimo wszystko miał świadomość, że przy paru kolejkach więcej mógłby być na froncie bezużyteczny. Choć adrenalina zapewniała natychmiastową trzeźwość umysłu, to nie wybaczyłby sobie, gdyby ciało go zawiodło.
Leżeli tak chwilę w milczeniu, dopóki nie poderwał się do siadu, spoglądając na Hakuryuu z góry.
– Gdy wygram – oznajmił, uśmiechając się szeroko, gdy patrzył mu w oczy; celowo unikał słów takich jak „jeżeli”, był pewien swego – to tym razem zrobimy to po mojemu.
– A jeżeli nie? – Hakuryuu tylko uniósł brwi, patrząc na niego spod wpółprzymkniętych powiek.
– To znowu nie będę mieć motywacji, by wracać z frontu – westchnął, kładąc się ponownie koło niego. Judal był świadomy tego, że Hakuryuu przyzwyczaił się do tych wszystkich zakładów, które z pozoru po prostu umilały czas na wojnie, a dla niego miały znacznie większą rolę. Jakoś nigdy nie przejmował się faktem, że idzie na front, że może zginąć, że nie będzie po nim czego zbierać. Nie żeby tego chciał, ale nie martwił się o to. Mógłby nie wracać stamtąd już nigdy.
Za to jakkolwiek głupi by nie był ich zakład, był obietnicą, a tego Judal święcie przestrzegał. No, przynajmniej w większości przypadków. Nie miał rodziny, o której by myślał, nie miał ukochanej, do której mógłby wracać. Nie miał niczego, co trzymało go z dala od linii ognia. Więc nawet jeżeli powodem był ostry seks z Hakuryuu, najlepiej gdzieś przy ścianie w ich obozie, to w zupełności wystarczyło, by zapewnić mu wolę walki i przetrwania. By chciał wrócić.
– Przyniosę twojego trupa, żeby cię coś nie zeżarło. – Hakuryuu stłumił ziewnięcie, wyglądając, jakby się po prostu relaksował. Jednak Judal już go trochę znał i dostrzegał, że ten był daleki od zrelaksowania. Ale bynajmniej nie był też wystraszony. Każdy, ale nie on.
Judal uśmiechnął się pod nosem, obserwując delikatne drgnięcia dłoni Hakuryuu świadczące o jego ekscytacji i zniecierpliwieniu. Wiedział, że chłopak najchętniej już by wyruszył, że czekanie tylko go denerwuje, że jest niepotrzebne. W pełni to rozumiał, sam nienawidził tego czekania, dużo bardziej wolał, gdy byli już w drodze, gdy byli już na linii ognia, gdy mógł się skupić tylko na tym, żeby zabijać i samemu nie dać się zabić,  gdy adrenalina buzowała mu w żyłach...
– Zbytek łaski – prychnął lekceważąco, przeciągając się i gapiąc się w bezchmurne niebo. Dobrze, przynajmniej nie będzie padać, mokry mundur potrafił być taki wkurwiający, a dla nowych lepiej,  żeby widzieli dobrze cel. – Ja twojego nie przyniosę.
– Przyniosę się sam, nie martw się o to – parsknął krótko pod nosem,  przymykając powieki. No tak, znając Hakuryuu i jego nieludzkie ignorowanie bólu, pewnie by się sam przywlekł, ciągnąc za sobą swoje flaki. Ten Hakuryuu to był taki pocieszny gość...
Judal podniósł się, wsuwając na jego kolana i oparł dłonie po obu stronach jego głowy. Hakuryuu uchylił jedną powiekę, jednak nic nie robił, nie drgnął mu nawet jeden mięsień na twarzy.
– Uważaj na swoją dupę, żeby ktoś nie władował w nią jutro całego magazynku - zamruczał.
– A ty na swoją – usta Hakuryuu drgnęły delikatnie. – Bo nie będę miał co pieprzyć.
– Więc przywykłeś już do myśli, że jutro robimy to po mojemu? – Judal zmrużył oczy, pochylając się nad nim tak, że pojedyncze czarne kosmyki opadły drugiemu chłopakowi na twarz, łaskocząc w policzek. Ten jednak odgarnął je tylko niedbałym ruchem, wciskając je z powrotem w tę burzę czarnych włosów, związanych teraz w niedbały warkocz.
– Powiedzmy – oznajmił spokojnie, nie dając się sprowokować, na co Judal mruknął tylko z niezadowoleniem. Zaraz jednak odzyskał rezon, bawiąc się nieśmiertelnikiem na szyi tamtego.
– Lepiej po mojemu, niż moje zimne truchło? – zapytał, uśmiechając się złośliwie.
– Naprawdę uważasz, że mam tylko ciebie? – Hakuryuu odbił pałeczkę, patrząc na niego niewzruszony, unosząc nieco brwi.
– Jestem tego wręcz pewien – wyszeptał, zniżając nieco głowę i odciskając swoje wargi na jego szyi, którą zaraz ugryzł, nie siląc się na delikatność. – Hakuryuu…
– Zmieniłem zdanie – przerwał mu tamten, pociągając go mocno za włosy, odsuwając od siebie, by spojrzeć mu w oczy. – Zrobimy to już dzisiaj.

Judal tylko zamruczał z aprobatą. 

13 komentarzy:

  1. Na początku serio jest ciężko wczuć się w klimat, ale jak się przejdzie akcje z krwią to robi się nawet zabawnie *NIEWIERZYŻENAPRAWDĘTOPISZE*. Nie będę drugi raz kopiować fragmentów, które mnie niszczył i drzeć się o Judaru, który jest największym słodziakiem czy krzyczeć, jaki z Kouhy cudowny shota *coonezrobiłyzjejmózgiem*, ale po prostu muszę publicznie ogłosić, że to opowiadanie jest numer jeden na mojej liście opowiadań przeczytanych kiedykolwiek *internetoweficzkilepszeodschulzacojestnietak*. Jak robicie coś razem, to jest tak zajebiste, że nawet AliEn trafiło do mojej pierwszej 10, ale to już inna sprawa.
    Błagam Was, piszcie to jeszcze. Dawkujcie mi po trochu flaki etc. etc., proszę, bo jak za szybko, to się zniesmaczę, a ja chcę dalej kochać to opowiadanie. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiri mi cię podesłała, więc wrócę i poczytam~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok, jestem. Przybyłam, przeczytałam, fangirlsowałam. Za sam pomysł Magi w wojsku macie (tak, po godzinie się skapnęłam, ze tego nie pisze jedna osoba xD) ode mnie megaaaa plusa, uwielbiam wojskowych, mrau, za mundurem geje sznurem~
      Ah, Kouha~ Widzę, ze jest jednym z głównych postaci, no miodzio <3 Kocham go, uwielbiam, kiedyś postawię mu ołtarzyk i będę składała ofiary~
      Cudownie jest czytać, jak Judar pastwi się nad nowymi, akurat po tym, jak obejrzałam Grisaia no Meikyuu, a później Grisaia no Rakuen~ *rozpływa się ze szczęścia*
      Zaraz *wącha* Czy to...? *wącha bardziej* Tak, to na pewno zapach AliHa. Ja to czuję. *w tym miejscu wstawcie bardzo głośny pisk fangirlsa* <3 <3 <3
      "Nie można zmarnować, nie tego." - obożejezusmariakochanaaaa *odpływa* Gdybym była postacią z anime, to zaczęłaby mi lecieć krew z nosa. Cholera, ale ze mnie świr, skoro kręci mnie coś takiego <3 <3 <3 Pij, Aliś, pij, w końcu Kouha przygotował to specjalnie dla ciebie, nie możesz sprawić mu przykrości *turla się po podłodze w piskach i krzykach* Omg, tak, on to zlizał~ Kyaaaaa~ >w<
      "A mojemu kundlowi co?" abwww, martwi się o swoją psinkę x3
      "Nie spodobała mu się moja niespodzianka – odpowiedział z westchnieniem Kouha." - ZRANIŁEŚ JEGO UCZUCIA, GŁUPIA BLONDYNO ;A;
      "Jak chcesz, możesz spać ze mną" - Kouha cię zaprasza do łóżka, a ty odmawiasz!? Aliś, kurna ;A; [jakonniechcetomogęja...]
      "Zbliż się do niego (...) A cię zajebię, rozumiesz?" - *wąchu wąch* czy to słodki zapach JuHaku? <3 <3 <3
      O, Mor-chan. Idealna pani żołnierz, mrau~
      "Lepiej, żebyś nie zginął szybko, kundlu" - Czy to pochwała? Ja tu widzę pochwałę. Mnie się nie zmyli, Judar go tutaj pochwalił i nikt mi nie wmówi, ze jest inaczej.
      Ah, piją, bo idą zabijać... Do dna~! >w< [muszęiśćnaterapię...]
      Wspomnienia Kośka takie piękne xD Aliiiiiś, pobaw się z nim w doktora~ =w=
      "Nie dotykasz go. Jeszcze nie." - Judar shippuje AliHa, totalnie.
      "Wal się, panie kapitanie!" - Chcę mieć z tym koszulkę <3
      Awww, cały oddział to twoja rodzina, Aliś! Lepiej, żebyś to zapamiętał, bo będzie ci trudno na froncie~
      "Zmieniłem zdanie (...) Zrobimy to już dzisiaj." - Pisnęłam radośnie w tym momencie~ <3

      Nie, zaraz, to już koniec? ;A; A gdzie druga część? Ja chcę jeszcze, błagam, nie zasnę bez kolejnego rozdziału Magi w wojsku [towcalenietakżechodzimitylkooKouhę]
      To opowiadanie jest wspaniałe, zrobiło mi dzień >w< Poproszę o więcej~
      Weny, dziewczęta, weny! ^.^

      Usuń
    2. Będę pierwszym gejem za mundurem! *///////*
      Judal jest stworzony do gnębienia ludzi, no stworzony! ;~~~~; A AliHa takie piękne, takie cudowne i krwawe! Tylko Alunia nie ogarnia tego shipu, czemu, no czemu, Alibaba, czemu nie rozumiesz Kouhy, on ci zrobi dobrze, jak nikt! DDD:
      Jakby się bawili w doktora, Alibaba by zezgonił, gdyby Kouha pokazywał mu jego wszystkie organy XD
      Dziękujemy za piękny komentarz ;/////////////////////////////; To takie cudowne, że się podoba *te łzy te feelsy*

      Usuń
  3. Szloch... Płacz, ból i zgrzytanie zębów... Dlaczego JuHaku... *głęboki wdech* Dobra, chyba już to przełknęłam...
    Przechodząc do fabuły - nie mogę się doczekać ciągu dalszego. Motyw wojska w ff, dobrze poprowadzony (a innej rzeczy się po was nie spodziewam) jest genialny. Moje gdybania dotyczące fabuły nie mają końca ;P Wszystkie postacie są dobrze przedstawione, najbardziej spodobał mi się jednak Hakuryuu. Jest zimny i ognisty jednocześnie, przerażający i solidny. Judal jako kapitan jest idealny, on się urodził by gnębić ludzi ;3 Jednocześnie ta jego niedbałość, miłość do warkocza i wracanie tylko dla dzikiego seksu... Piękne.
    ,, – Wal się – warknął, za co zarobił bolesnego kopniaka.
    – Jak mówisz do dowódcy? – Judal uśmiechnął się paskudnie.
    – Wal się, panie kapitanie!''
    Ten moment wygrał moje życie xD Alibaba... myślę, że się odnajdzie w tym oddziale. Pytanie tylko jakie będą tego konsekwencje ;3
    Kouha jest uroczą kluseczką. Tak, tak twierdzę, nic mnie nie przekona. Dla fanki krwawej miazgi jak ja możecie dawać flaków ile wlezie, jednak myślę, że inni się ze mną nie zgodzą xD
    Biję pokłony - jak na razie, to jest naprawdę dobre. Może i nie powinnam oceniać po 1 rozdziale, ale skoro to tess i Hibuś to wierzę, że cokolwiek stworzycie nie zawiedziecie swoich czytelników ;D Tak więc buziaczki i weny, słońca!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JuHaku to dobry ship, no dobry, tess, poprzyj mnie! XDD
      Awwwww dziękujemy za komentarz ;///////////////; Cudownie, że się podoba, a dalej będzie jeszcze smaczniej! XD I ja... Ja chyba też najbardziej lubię tu Haku, on jest taki akhbjdnb,dfv;.vm nic dziwnego, że Judal zawłaszcza go sobie na wyłączność ;___; I Judal kocha gnębić ludzi, on musi być kapitano, najlepiej trzyma innych pod butem! XDD Alunia na razie taki niewinny, taki cukiereczek... ;////; *feelsy*
      Dziękujemy za komentarz i miłe słowa! ;/////;

      Usuń
  4. O. JA. PIERDOLĘ.
    O. KURWA.
    UMARŁAM.
    ...
    Kilkanaście godzin przed maturą, a ja czytam gejporno... co ja robię ze swoim życiem? Ale dla takiego gejporna...
    *wpierdalając fasolkę szparagową do kanapki z serem topionym, popijając to energetykiem* Ah, te zdrowe odżywianie się, gdyby to widziała moja mama..xd
    No, ale, ale, do takich tekstów nie powinno jeść się normalnych potraw, to znaczy, może nie 'normalnych', bo jak dla mnie wszystko jest normalne, a raczej 'za normalnych uważane przez większą część ogółu ludzkości (tę niespedaloną i nieporonioną, czyli dla CLD nieistniejącą).
    Ale w sumie to nie jest ważne...
    Ah, właśnie. Jak tylko zobaczyłam 'hibess', to zaczęłam śmiać się jak jakiś zjeb. MÓWIŁAM WAM, ŻE POWINNIŚCIE ZAMIENIĆ SIĘ NICKAMI, ALE POŁĄCZENIE ICH W JEDEN (co z tego, że na potrzeby wspólnego tekstu) BYŁO CHYBA JESZCZE LEPSZYM POMYSŁEM XD
    Wgl, kurwa, siedzę sobie na biologii, nagle dzwoni do mnie Kiri. Więc odrzucam połączenie, myśląc: 'skoro odrzuciłam, to już nie zadzwoni, zorientuje się, że nie mogę rozmawiać'. WOLNEGO XD Kiri była tak nachalna, że aż babka od biologii zaczęła się na mój telefon patrzeć morderczym wzrokiem xd Więc, kiedy w końcu skończyłam zajęcia, stwierdziłam, że trzeba się dowiedzieć, co to było takie ważne (naiwna ja sądziła, że może wyciekły maturki z biologii czy chemii xd). A tu taka niespodzianka:
    - IDŹ NATYCHMIAST CZYTAĆ TO OPOWIADANIE
    - ALE JA PROWADZĘ SAMOCHÓD
    - IDŹ CZYTAĆ
    KURWA XD Niby jutro piszę matmę i dziś powinnam już tylko zadanka jebać do wieczora, a potem położyć się spać o jakiejś kulturalnej godzinie, ale jak mi Kiri zaczęła orgazmić do telefonu, to stwierdziłam, że i tak nie da mi spokoju, jeśli tego dzisiaj nie przeczytam. No więc, CLD przybyła, zdobyła, wykończyła... trochę jak Kouha xd
    Ale wiecie co? Powiem Wam, że zdecydowanie to był dobry pomysł, żeby to dziś przeczytać. Tak przyjemnie się przy tym zrelaksowałam. No i kurwa... jakie to było świetne. A to dopiero pierwszy rozdział.
    Wgl, ja jestem straszną fanką teksów tego typu, nie pamiętam już, ile razy czytałam Achaję, chociaż Pomnika Cesarzowej nie dokończyłam, ale to przez matury, po maturach wrócę do tego sequela. Wgl było pare powiewów Achajkowych w tym rozdziale, nie wiem, czy kojarzycie tę serię, ale w sumie Ziemiański też czerpał z ogólnych schematów istniejących od dawien dawna w wojsku, so..xd Ja o tym doskonale wiem, ale i tak, ACHAJA~! Nic nie poradzę, że każdy taki 'typowo wojskowy powiew' kojarzy mi się z tą serią, no bo kurwa, ona jest taka zajebista, ACHAJA TO CZYSTY GENIUSZ, CZYSTA EKSTAZA, OW, OW~!
    No, ale wracając do Was i Wszego tekstu, to przyznam, że wywarł na mnie naprawdę ogromne wrażenie. O samej fabule wypowiedzieć się za bardzo na razie nie mogę, bo to dopiero pierwszy rozdział, a jakieś główne wątki będą się na pewno z czasem dopiero ujawniać, ale pomysł naprawdę zajebisty moim zdaniem, no i wgl przedstawienie postaci tak, a nie inaczej... G.E.N.I.A.L.N.E.
    Judal jako taki kapral, sierżant (?), czy ogólnie głowa danego oddziału, taki ważny skurwiel, ale jaki kochany skurwiel.. tak, lubię to xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Kouha.... KURWA, KOCHAM WASZE PRZEDSTAWIENIE KOUHY, MÓJ PSYCHOL, MÓJ ZJEB, MÓJ SADYSTA, BOŻE JAK JA KOCHAM, JAK JA SIĘ NIM JARAM, A JAK ON SIĘ JARA KRWIĄ~! CHCĘ GO, NIECH MNIE KURWA POTNIE, NIECH SIĘ BAWI MOIMI WNĘTRZNOŚCIAMI, KOUHA PRAGNĘ CIĘ, PEDALEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE~!
      A Haku... Zimny, twardy głaz xd Serio, pierwsze skojarzenie xd Ale spoko, do niego to pasuje. No i te oczy... jak ja, kurwa, kocham takie jasne, zbyt jasne oczy. No i wgl JuHaku.... TAK~! Choć liczę też na jakieś JuAli i może na KouAli? Chociaż nie, Kouha to tylko Kouha x Krew-sama (kurwa, teraz mi się to Ereri przypomina, boże, dlaczemu), w każdym razie, no. LICZĘ WGL NA JAKĄŚ ORGIĘ, KURWA XD
      Ah i jeszcze jedna rzecz, zanim przejdę do orgazmów - bardzo ładnie piszecie, mam na myśli stylistykę, interpunkcję etc. Choć kilka/naście przecinków gdzieś mi uciekło, to ogólnie jak na tak długi tekst jest naprawdę świetnie pod ich względem, literówek nie zauważyłam żadnych (choć to też na pewno inaczej jak się pisze we dwie osoby, łatwiej dostrzec błędy, przynajmniej ja tak mam, że kiedy piszę rp, to zawsze dostrzegam błędy, a kiedy już coś na bloga, to jedna czy dwie literówki mi umkną, bo znam tekst na pamięć i niektórych błędów po prostu nie widzę). W każdym razie - warsztat naprawdę dobry. Tak trzymać~! CLD approves.

      '– Od teraz zapominasz, kim jesteś – powiedział, podpierając się na biodrach rękoma. – Teraz nie jesteś żaden Saluja, teraz jesteś moim psem i przynosisz nam wszystkim coś dobrego do picia. Masz na to – spojrzał na elektroniczny zegarek, który nosił na przegubie – dokładnie trzy minuty.'
      POWIEW ACHAJKĄ, AH TE FEELSYYYYYYYYYYY~!
      'Od teraz nie jesteś kimśtam, jesteś dupą. Zwykłą dupą, rozumiesz?!'
      KOCHAM~!

      'Judal i Kouha pozwolili sobie na śmiech dopiero, gdy wleźli w krzaki niedaleko namiotu i sikali do kubka.
      – Lepiej nie przesadzajcie – rozległ się głos Hakuryuu, gdy kilka chwil potem dołączył do nich z kubkami w ręce. – Przyszła reszta kotów. Na pewno są spragnieni.
      Kouha roześmiał się tak, że prawie się przewrócił, a Judal wyszczerzył zęby do Hakuryuu.'
      POWIEW ACHAJKĄ RAZ JESZCZE, OW, OW. W sumie to był on jeszcze przy 'obóz biega za ciebie, a potem kocówa', ale już nie chciałam spamować moimi feelsami wspomnieniowymi xd

      Usuń
    2. '– A-a – wymruczał, drugą ręką głaszcząc jego policzek. – Nie można zmarnować, nie tego.
      Alibaba spojrzał spanikowany w oczy chłopaka, lecz dostrzegł tam tylko… chorą fascynację. On był popieprzony. Niemal się dusił, nie wiedząc co ma zrobić z zawartością w ustach. Przecież tego nie przełknie. Czy oni oszaleli? Kompletnie oszaleli? Kto dawał komuś coś takiego do picia?'
      KOUHA, PEDALE, DAJ MI KREW DO WYPICIA, JA WYPIJĘ, WYPIJĘ I JESZCZE CI POTEM PRZEKAŻĘ, ALIBABA, NIE MARNUJ TEGO, TO JEST JEBANA ŚWIĘTOŚĆ, NIE WIESZ CO DOBRE!

      'Nie zamierzał być niczyim cieciem, a już zwłaszcza jakiegoś kompletnego psychola, którego najwyraźniej jarała krew!'
      Bo zwłoki, krew i śmierć to życia mego sens... *drze mordę, udając, że umie śpiewać*

      '– Zbliż się do niego – wycedził lodowato, patrząc na niego z takim mordem w oczach, że aż na chwilę zamarł. – A cię zajebię, rozumiesz?'
      Ow, ow, tak bardzo JuHaku, tak bardzo zazdrość, tak bardzo stanowczy Judal, tak bardzo Alibaba romansujący z ziemią~!

      '– Wal się – warknął, za co zarobił bolesnego kopniaka.
      – Jak mówisz do dowódcy? – Judal uśmiechnął się paskudnie.
      – Wal się, panie kapitanie! – zasalutował jak poprawny żołnierz i ku jego zdumieniu Judal roześmiał się, odchylając głowę w tył i opierając się ręką o blat.'
      EJ, KURWA. TO BYŁĄ FCHUJ UROCZE. NO KURWA. TAKIE UROCZE UROCZE. I PASOWAŁO MI. KURWA. KOCHAM.

      'No tak, znając Hakuryuu i jego nieludzkie ignorowanie bólu, pewnie by się sam przywlekł, ciągnąc za sobą swoje flaki.'
      JEBŁAM XD ZABIŁO MNIE TO XD HAKU TAKI ZAJEBISTY, DOBRZE, DOBRZE, DBAJ O SWOJE FLACZKI, ONE CENNE SĄ, CLD MUSI MIEĆ CO KROIĆ XD

      '– Lepiej po mojemu, niż moje zimne truchło? – zapytał, uśmiechając się złośliwie.'
      LOL, NOPE. ZWŁOK NIC NIE PRZEBIJE. BO NEKROFILIA TO NIE HOBBY, TO STYL ŻYCIAAAAAAAAA *darcie mordy part 2*

      Zainteresowało. Wsysło. Chcę więcej.

      Weny~!
      I powodzonka na maturze, tess w czwartek ♥
      (bo Hibu nic nie poprawia, nie?)

      Usuń
    3. CLD JA KOCHAM TWOJE KOMENTARZE! XDDDDD JA TYLKO NIE WIEM JAK MAM ODPOWIEDZIEĆ NA TAKIE CUDA! XDDD
      HIBESS będzie naszym nowym shipem, będziemy się same shipować T/////////////T
      I pjona, Achaja było cudna, wspaniała ;//////; Te szczyny to tak, były inspirowane tym, ale nie będziemy powielać pana Z., chociaż on tak cudownie umie w wojsko ;//////; jak nienawidzę bab, bo on zrobił coś cudnego Y_Y
      Nawiasem Kiri psioczy, że musi robić za reklamę, a tak dobrze się w tym sprawdza XDD
      I my też kochamy Kouhę! On jest takim cudownym misiem, tak kocha krew i krew Alibaby, to takie piękne ;/////; I tutaj same miltishipy no multi inaczej się nie da, oni wszyscy są zbyt cudni. <3 I wszyscy chcą orgii, no wszyscy! Nic ino by się ruchali w tym wojsku! XDD
      I kurna, ja też nie umiem sprawdzać swoich, nigdy nic nie widzę! XDD
      Aaaa! Tak! Tak! Pamiętam to! "Dupa melduje się na rozkaz! " ;~~~;
      Alunia jeszcze się nauczy, co jest dobre, wóda i krew! ;///;
      Żaden smark nie będzie kład Judalowi łap na Haku! Żaden! ;/////;
      Hakuryuu zombi, on nawet z flakami na wierzchu będzie łaził i zabijał! XDD
      Awwww dziękujemy za cudowny komentarz i taaaaak wspaniale, że się podoba~ ;/////////////; <333
      TOBIE TEŻ POWODZENIA, ROZJEB JĄ! ROZJEB! XDDDD
      (hibu powinna się uczyć na inne egzaminy, hibu taki debil bo nic nie robi ;///;)

      Usuń
  5. Kouha, moje słoneczko ♥

    Kanako

    OdpowiedzUsuń